Zastanawialiście się kiedyś, co by było, gdyby na wasze konto nagle wpadł okrąglutki milion? Albo i dwa? No ba! Nie przyznajemy się do tego głośno, ale większość z nas była już z tą sumką na zakupach. I domy z basenem budowała, kraje odległe zwiedzaliśmy, jeździliśmy na koncerty największych gwiazd, kupowaliśmy drogie auta i złote zegarki. Czasem lot balonem, czasem jakieś prezenty dla najbliższych, czy operację dla chorej mamy. Bo pieniądze szczęścia nie dają, ale pozwalają na szaleństwa, o których marzy każdy. W moim pięknym mieście, w pewnym urokliwym miejscu stoi ławeczka. Przesiaduje na niej zazwyczaj tych samych trzech jegomości. Popijając winko marki wino, prowadzą wieczorne Polaków rozmowy. Dosiadłam się więc na dłuższą chwilkę i posłuchałam, na co przeznaczyli by swoją wygraną.
Pan Tadziu
Pan Tadzio ma 60 wiosen z kawałkiem. Jest bezdomny z własnego wyboru. Mawia, że ludzie wolni, mogą mieszkać wszędzie i on z tego przywileju korzysta. Z rozbrajającą szczerością przyznaje się też do swojego zamiłowania napojami wyskokowymi. Oraz do tego, że pieniądze go chyba nie lubią. Bo się go zwyczajnie nie trzymają i już. Ale gdyby je miał, to wiedziałby co z nimi zrobić. – Kochaniutka, milion? To istnieją tak ogromne pieniądze? Dla mnie stówka to sztaba złota! Ale jak mówisz, że można tyle mieć, a nawet wygrać, to warto też się rozmarzyć. W końcu nadal żyję, mam się nieźle jak na mój hulaszczy tryb życia to i czemu nie.
Powiem szczerze, że większość oddałbym mojej ciężko chorej żonie. Co z tego, że byłej? Prawda jest taka, że ja swoim chlaniem się do tego chorowania mocno przyłożyłem. I wstyd mi jak cholera, więc wysłałbym jej anonimowo, żeby na leki i na nic jej nie zabrakło. Anonimowo, bo kobieta swój honor ma i normalnie, nic by ode mnie nie przyjęła. Swoją drogą człowiek to takie niedoskonałe stworzenie jest. Przecież dobra była, kochałem ją i nadal kocham, a jednak krzywdzę… Dużo też bym dał na chore dzieciaki. Bo nie ma większego bólu dla rodzica, jak umierające dziecko. A nasz kraj piękny jest ale podły i chytry. Daje nie tym co trzeba, a tym, co nie trzeba, odbiera. Księżą bym nie dał złamanego grosza! Oni przez te swoje opasłe brzuchy i tak już drugiego człowieka nie widzą. Sobie bym buty kupił, bo zima idzie i czapkę cieplejszą. O! I ławkę bym nam taką wygodniejszą, z wiatą postawił. Może nawet jakoś ocieplił. Siedzielibyśmy sobie z chłopakami, śnieżek by prószył, kolędy z okien roznosiły. A my byśmy sobie popijali i cieszyli, że mamy choć tyle.
Pan Henio
Pana Henia poznałam dwa lata temu na Wigilii dla ludzi bezdomnych. Ciepły człowiek, były bibliotekarz, dla którego nie ma złych pisarzy. – Wina czasem za mało, moje dziecko, czyli weny – mruga okiem i pociąga spory łyk. Gdybym grał i wygrał, to kupiłbym moim towarzyszom doli, a głównie niedoli, garnitury eleganckie. Do fryzjera byśmy poszli i wykąpać się, do hotelu jakiegoś. Najpierw wyspać w czystej pościeli, a potem na kolację bym ich zabrał. Jest tu taka restauracja elegancka i kiedyś przechodziłem, to jeden gość tam taka piękną goloneczkę jadł. Takie dzieło sztuki, że jak patrzyłem na nią, to aż smak czułem. A ponieważ dobrze się konsumuje tylko w dobrym towarzystwie, to z kim jak nie z moimi chłopakami?
I do muzeum Beksińskiego bym ich zabrał, żeby trochę sztuki zaznali. Bo taki zacny człowiek, takie dzieła malował, aż żal nie znać i nie zobaczyć. I tym naszym kotom osiedlowym domki postawił. To poczciwe stworzenia. Szkoda i serce boli, jak człowiek patrzy, że marzną. No i oczywiście też bankiet urządził, bo z milionem w garści, to przecież głupio po zwykłym piwie postawić. Kolegów z innych ławeczek bym zaprosił, nakarmił, popatrzył jak się cieszą. Bo cóż jest bardziej wartościowego od radości drugiego człowieka? Od tego, że możesz sobie pozwolić na luksus i ten uśmiech komuś podarować? No sama powiedz, co cię w życiu najbardziej cieszy? Jak się twoi bliscy radują. Więc ja bym radosny bankiet urządził i nikomu niczego, nie żałował. I jeszcze bym taki piękny plac zabaw wybudował dla wszystkich! Nie tylko dla dzieci. Dlaczego? Bo my dorośli często zapominamy, że dotąd dzieckiem jesteśmy, dokąd nam się tyłki w huśtawkę mieszczą. I chodzimy tacy smętni, szarością oblani. A może jakbyśmy się choć trochę na karuzeli pokręcili, to wszystko wydawałoby się prostsze, ładniejsze. I jeszcze do mamusi mojej, na grób bym pojechał. Lata nie byłem, świeczkę bym zapalił i podziękował. Za ten trud, za tę miłość jaką mi dała, choć tak szybko odeszła. I przeprosił, że mi to życie jakoś tak nie do końca wyszło.
Pan Stasiu
– Wszystko bym moim dwóm synom oddał. Dobre chłopaki są, uczciwe. Pracują, mają rodziny, a wiem bo czasem ktoś mi tam opowiada, co u nich. I raz w ubiegłym roku przypadkiem widziałem jednego z żoną i córeczką. Piękni tacy, jak z obrazka. To ja zawaliłem, wódkę i bezdomność wybrałem, niczyja wina. A zwłaszcza moich chłopaków. Matka ich piękną pracę wykonała, tak dobrze wychowała na porządnych ludzi. Choć ja ojciec, złamany drań. A sobie, to tylko jedną rzecz bym kupił. Aparat, żeby zdjęcia robić. Bo kiedyś przeczytałem, że wszystko jest fotografią a ta przecież, zatrzymuje wspomnienia i piękne chwilę. Na zawsze. Pamięć szwankuje, lata lecą a tyle cudowności wokół przecież. Takie zatrzymane na zdjęciu piękne momenty mogą dać człowiekowi siłę w najgorszym momencie. Czasem życie uratować. Jak mi, już zresztą nie raz.
Pan Stasiu drżącymi dłoniami wyciąga coś z kieszeni pomiętej marynarki. – To ja, jak jeszcze byłem młody chłopak, z tatą moim. Mądry człowiek to był ogromnie, pół wioski się do niego radzić przychodziło. Taką dumę czułem, że koledzy mi go zazdroszczą. I jak mi jest tak totalnie paskudnie, to patrzę sobie na to zdjęcie. I nie myślę o tym, że takiego ojca miałem. Tylko sam do siebie mówię: „Stasiek, ty ch*j byłeś i jesteś dla swoich dzieci. Ale popatrz, przypomnij sobie, jakim szczęściem było, posiadać takiego rodzica. Weź ty się w garść człowieku, pomyśl, bo może jeszcze nie wszystko stracone. Może ci jeszcze wybaczą synowie i też takie zdjęcie z tobą, nosić kiedyś będą”. Czasem się przechadzam i zwykłe cuda obserwuję. Jak chłopak dziewczynę przytula, jak nasze Bieszczady jesień maluje, gdy księżyc okrągły i wielki świeci. Zatrzymywałbym to wszystko w tym swoim pudełku jednym pstryknięciem. I gdy źle mi i zimno, ogrzewał się słońcem z fotografii i pocieszał, że za kilka miesięcy na niebo wróci. O! I Heniutkowi ten bilet bym kupił, żeby do matki swej pojechał choć raz. Bo zawsze tak ładnie o niej wspomina.
Mówią, że szczęście jest sumą przypadków. Że nie można go zdobyć za żadne pieniądze. Ale taki milion, mógłby jak widać zdziałać wiele dobra.
Patrząc na mojego ciężko chorego syna, wiem, na co wydałabym w pierwszej kolejności. Potem, zabrałabym Pana Tadzia na golonkę, a Stasiowi sprawiła polaroida. Bo na ławeczce nauczyłam się, że każda wygrana cieszy tylko wtedy, gdy można się nią podzielić. A prawdziwe szczęście to możliwość obserwowania cudzej radości.
A ty? Co zrobiłbyś ze swoim milionem?