Czasami trudno jest udźwignąć różnice kulturowe, ale w sumie to wygodne, bo daje też poczucie bezpieczeństwa i przynależności do Familii.
Poznaliśmy się z Mario w Krakowie, na kongresie branży turystycznej. On, jako biznesmen z pięknej Italii, prezentował w folderach uroki włoskich zabytków, plaż i hoteli, ja będąc czynną pilotką pojawiłam się w ramach zasady „żeby się pokazać, trzeba bywać”. Spotkaliśmy się w porze lunchu przy krewetkach i do końca dnia byliśmy zajęci wymianą obserwacji i doświadczeń. Miałam wreszcie okazję do długiej i burzliwej rozmowy w języku włoskim, wykraczającej poza typowe dla wycieczek nudne zwroty. Włosi słyną z ekspresyjnej komunikacji, która i mnie jest naturalnie bliska. Zrozumieliśmy się z pięknym Włochem „presto”!
Na drugi dzień Mario wrócił na Sycylię, ja akurat miałam w planach grecką Kretę. Po kilku godzinach odebrałam połączenie z nieznanego mi numeru… Iza, ja bez Ciebie nie mogę oddychać, przyjedź do mnie, bo umrę! W pierwszej chwili mnie zamurowało. Nie mogłam wydusić z siebie głosu. Ale kto to?! I o co chodzi?! Dopiero po chwili przypomniałam sobie głos Mario…W miłość od pierwszego wejrzenia raczej nie wierzyłam, no chyba, że w ckliwych komediach romantycznych.
A tu taka historia?!
Dwa dni później leciałam do Palermo, gdzie miał czekać na mnie mój piękny Włoch. Tak, wiem jak to brzmi, poznaliśmy się trzy dni temu! Ale poczułam taki wewnętrzny głos, który krzyczał do mnie: Jedź!!! A ponieważ ufam intuicji bardziej, niż w jakiemukolwiek bogu, błyskawicznie zabukowałam bilet, spakowałam walizkę i z sercem na dłoni ruszyłam w podróż życia…
Nie wiem, co bardziej mnie oszołomiło, cudowne zapachy Sycylii, czy miód płynący z jego słów. Czułam się jak na karuzeli, kręciło mi się w głowie, ale to był przyjemny mętlik myśli. Pojechaliśmy do jego domu rodzinnego nad morzem, gdzie czekała pachnąca ciastem cytrynowym Mamma, witająca nas w progu mocnym matczynym uściskiem. Chyba zjechała się tu cała rodzina?! – pomyślałam, ponieważ przy stole siedziało „na oko” z piętnaście osób. Starsi, młodzi, dzieci, po godzinie już
wiedziałam, kto jest czyim potomkiem, kto małżonkiem, a kto z kim przyjechał. Co wujek jadł wczoraj i tydzień temu, dokąd wybiera się siostra na wakacje, jakiej muzyki lubi słuchać szwagier. Niekończące się rozmowy, przerywane kolejnym daniem lub toastem pysznym sycylijskim winem. Idylla…
Wieczorem romantyczny spacer nad morzem we dwoje, ciepłe pocałunki w wiklinowym koszu otulały mnie jak słodkie cukierki. Nadal nie mogłam zebrać myśli, pulsujący w żyłach alkohol wcale mi w tym nie pomagał. Ale myślenie było ostatnią rzeczą, na która miałam w tej chwili ochotę. Tak dawno nie byłam w takim błogim stanie „nic nierobienia”, moje życie w ostatnich latach mocno opierało się na terminach, zasadach i tonęło w rutynie. Z radością delektowałam się słodkim czasem „zwariowanych
wakacji”, jakie zafundowałam sobie na Sycylii. Czas się zatrzymał, moje wyjazdy i terminy odwołane, zaszyłam się w słodkiej kryjówce niedostępności. Telefon, komputer wyłączone, brak aktywności w social mediach.
Tych dni we dwoje nie zapomnę nigdy, zresetowałam się, zapomniałam o wszystkim, co złe i obciążające. Zwiedzanie miejsc dostępnych tylko dla tubylców, pyszne jedzenie, upojne wino. Wieczory w świetle księżyca, z nastrojową muzyką, gdy poznawaliśmy mapę naszych ciał…
Było mi dobrze, odnalazłam się w sycylijskich promieniach słońca, zapachach i zakochałam w pysznych ciastach Mammy, która przyjęła mnie jak swoją córkę. Nie chciałam wracać do szarej rzeczywistości, deszczowej majowej Polski, gdy pomyślałam o tym poczułam zimny dreszcz. Formalności zajęły nam kilka tygodni, musiałam w Krakowie pozamykać parę spraw, wynająć mieszkanie, sprzedać samochód. Kwiaty i ciuchy rozdałam koleżankom, książki oddałam do „książko-
dzielni”. Po zapłaceniu rachunków i oddaniu kluczy nowym lokatorom, poczułam się wolna od zobowiązań i od starego życia.
Zaczynałam od nowa mając czterdzieści pięć lat…
Na wyspie zajęłam się turystyką, czyli zawodowo niewiele się u mnie zmieniło. Jedynie ograniczyłam wyjazdy i poruszałam się w obrębie Sycylii. Obsługiwałam małe grupy, głównie z Polski, pilotując kameralne wycieczki. Czasami zdarzyła się nietypowa sytuacja, jacyś turyści z Azji lub innego odległego kraju. Najbardziej lubiłam „ślubne wyjazdy”, gdy organizowałam sesje zdjęciowe plenerowe dla nowożeńców z Polski. To takie romantyczne, że przyjeżdżali tylko po to, by uchwycić „sycylijskie” słońce na zdjęciach.
Ja też marzyłam o dniu, gdy Mario poprosi mnie o rękę. Czasami myślałam, że nigdy się na to nie zdecyduje. Wciąż zachowywał się jak mały chłopiec, jak syneczek Mammy, która chowa go przed światem pod swoim rozłożystym fartuchem kuchennym. Po trzech latach to właśnie ona wymusiła na nim oświadczyny i pół roku później wzięliśmy ślub. Wreszcie należysz do Familii! krzyczała radośnie Mamma i cała zgromadzona na weselu włoska rodzina.
Mieliśmy szczęście, bo często się zdarza niestety, że teściowa nie akceptuje wybranki syna. Wtedy on ma wielki kłopot i musi wybierać pomiędzy miłością matczyną, a uczuciem do kobiety. To są dramatyczne i nieprzyjemne sytuacje, ponieważ syn zazwyczaj wybiera Mammę! My polubiłyśmy się od razu, w pewnym sensie byłyśmy bardzo podobne do siebie. Podobny temperament, ekspresja w głosie i dobry gust!
Wielka rodzina mojego męża przyjęła mnie na swoje łono z dużą otwartością, byłam im za to bardzo wdzięczna. Cieszyłam się ze wspólnych spotkań, chociaż do niezapowiedzianych odwiedzin długo nie mogłam się przyzwyczaić. W krajach południowych „spontaniczne wtargnięcia” do domu, nawet wejście do sypialni bez pukania nie budzi sprzeciwu! Są niezwykle naturalni i spontaniczni, mają dużo radości w sobie. Widać, że życie sprawia im przyjemność i uwielbiają biesiady przy dobrym winie i jedzeniu.
Moja teściowa wprowadziła zwyczaj cotygodniowej obecności na obiedzie w rodzinnym domu. W niedzielę o 12:00 cała rodzina „melduje się” przy Marina di Ragusa i zaczyna się pięciogodzinna uczta duszy i ciała! Pyszne potrawy, wino i regionalna muzyka sprawiają, że nie wiadomo kiedy mija nam ten rodzinny dzień.
I tylko czasem mam taką myśl, że żadnej niedzieli dotąd nie spędziliśmy z mężem we własnym domu…