„Ty to masz super. Praca w domu – marzenie”. Tjaa myślę sobie… marzenie. Marzenie chyba ściętej głowy.
„Masz czas dla dzieci. Jesteś w domu. Nie musisz się martwić, co zjedzą, obiadu wieczorem przygotowywać”. Tjaa. No faktycznie – świetnie, nie ma co. Zwłaszcza, gdy od rana słyszysz kłótnię o parówkę – która jest czyja, kto zje szybciej i czy jeden keczupu sobie zbyt dużo nie nałożył.
„Moje pranie cały dzień w pralce a taka pogoda była, ty to chociaż sobie powiesisz. I przerwy śniadaniowej nie masz na czas”. Tja nie mam. Za to mam trzy przerwy dla każdego osobno, plus przerwę na wywieszenie prania, przerwę na danie żarcia kotom i sprawdzenie, czy pies ma wodę. Nic na czas. Absolutnie.
Naprawdę marzysz o pracy w domu? Uważaj, bo niektóre marzenia się spełniają…
„Masz tyyyle czasu”
Co ci się wydaje:
Wstajesz rano, przygotowujesz śniadanie dzieciom i mężowi. Siadacie razem, bez poganiania, bo przecież ty masz czas. Z uśmiechem zamkniesz drzwi i pomachasz im jeszcze przez okno, gdy rozchodzą się każde do swojej placówki. Twoja jest w domu. Tylko jeszcze umyjesz naczynia i już siadasz sobie spokojnie.
Jak jest naprawdę:
Wstajesz grubo przed domownikami. Najchętniej o 5:00 rano, ale budzik przestawiasz w tryb drzemki, żeby choć jeszcze chwilę. W efekcie wstajesz wściekła pół godziny później niż planowałaś. Szybko robisz kawę, nogi przykrywasz kocem i bierzesz się do pracy. To wyścig z czasem, nim któryś z domowników wstanie. To rano w tej ciszy najlepiej ci się skupić. Każde skrzypnięcie podłogi czy łóżka przyjmujesz z drżeniem serca. Zerkasz na zegarek – jeszcze 10 minut, osiem, trzy. Dzwoni budzik u dzieci. Znowu nie zdążyłaś… Dobra płatki na śniadanie, co by szybko. Kiedy w pośpiechu żegnasz wszystkich w drzwiach, patrzysz na stos naczyń na stole i myślisz: „pie*dole później”. I znowu siadasz do pracy.
„Nie musisz się stroić i malować”
Co ci się wydaje:
Możesz cały dzień przechodzić w dresach. Żadnych szpilek, wciskania się w spódnice czy sukienki. Nie tracisz czasu na robienie makijażu. Ubierasz się tak, żeby było ci wygodnie. Koszulka, luźne spodnie – luz blues. Ewentualnie na telekonferencję robisz szybki makijaż i zmieniasz koszulkę na bluzkę śmiejąc się w duchu, że jeszcze zębów nie zdążyłaś umyć.
Jak jest naprawdę:
Zapominasz co to sukienka, spódnica. Dresy to twoje drugie imię. Dresy noszone jeden, trzy, a może pięć dni. Właściwie jakie to ma znaczenie, ewentualnie po plamach na koszulce widzisz ile dni minęło, od ostatniego spaghetti na obiad. Kąpiesz się, jak popadnie. Czasami o 13-tej, co by mózg odmóżdżyć, a czasami o 17-tej, kiedy czujesz, że już śmierdzisz, bo zdążyłaś oblać się kawą, wysmarować karmą dla kota i pies jeszcze opluł ci pół nogawki. Wyjście z domu to święta, na które nie wiesz, co na siebie włożyć, bo już nie pamiętasz, co masz w szafie.
„Masz dom na bieżąco ogarnięty”
Co ci się wydaje:
Jesteś w domu, więc wspomniane pranie powieszone i poskładane na bieżąco. Lodówka pełna, obiad nie robiony na szybko, tylko przemyślany i w końcu zdrowy, a wasz domowy jadłospis urozmaicony. Kibel czysty, zmywarka pusta. Żyć nie umierać.
Jak jest naprawdę:
Twoje myśli nieustannie krążą wokół tego, co zrobić na obiad, żeby starczyło na dwa dni. I co zrobić w maksymalnie pół godziny. Jesteś mistrzynią szybkich dań – ryżu, kaszy na zmianę z warzywami mrożonymi i zawsze skitraną w lodówce piersią z kurczaka. Rosół to zawsze zapowiedź pomidorowej i nigdy w twojej lodówce nie brakuje białego sera, który nas bardzo szybko możesz przygotować z makaronem. Aaaa no i szpinak zamrożony. I fasolki po bretońsku robisz wielki gar, żeby móc pomrozić na czarną godzinę, która zdecydowanie wypada zbyt często. A porządek w domu… Może lepiej nie będziemy o tym mówić.
„Jesteś cały czas z dziećmi”
Co ci się wydaje:
Tak, w końcu masz dla nich czas, żeby porozmawiać, pograć w jakąś planszówkę, wyjść na spacer, zabrać na rower. Możesz spokojnie wytłumaczyć zadanie domowe, przepytać przed sprawdzianem, zawieźć na dodatkowe zajęcia i popatrzeć, jak sobie radzą. A wieczorem jeszcze posłuchasz jak czytają książkę, albo położysz się z nimi choćby na chwilę. No i wakacje, nie musisz kombinować, bo przecież jesteś w domu.
Jak jest naprawdę:
Dzieci = wyścig z czasem. Dzieci determinują twój czas pracy. Dopóki są w szkole, pól biedy, zawsze masz kilka godzin na skupienie się tylko i wyłącznie na pracy. Ale jak przychodzi czas wolny… Dla dzieci czas wolny, bo nie dla ciebie. Ty musisz pracować dalej. W dziesiątkach pytań: „Mamo, jest jeszcze mleko”, „Mamo, mogę sobie zrobić kakao”, „Mamo, kiedy skończysz rozmawiać przez telefon”, w setkach informacji: „Mamo, a wiesz, że wczoraj…”, „Mamo, a pamiętasz, jak rok temu…”, „Mamo, a co myślisz o…”, w tysiącu żali, złości, kłótni i awantur, bo im się nudzi, bo on go uderzy, a tamten zjadł ostatniego loda, a właściwie to oni nie chcą pomidorówki na obiad.
I tak, oczywiście, oni rozumieją, że ty pracujesz, że zakładasz słuchawki, żeby się skupić. Ale przecież zawsze mogą klepnąć cię w ramię pytając: „Mamo, a mogę zadzwonić do taty”. Wrrrr, czemu nie ma całodobowych domów opieki dla dzieci rodziców pracujących w domu? Żeby ich tak chociaż na 24 godziny w tygodniu, żeby zaległości nadrobić… Tymczasem to u was śpią wszyscy koledzy twoich dzieci, bo przecież inni rodzice idą do pracy, a ty jesteś w domu… Idealne rozwiązanie na wakacje…
I jeszcze przyjaciółka (ma wolne), która w samo południe pisze: „Idziemy na basen, idziesz?”, i inna, która ma urlop i przecież wpadnie rano na kawę. I matka, która przyjeżdża pomóc, a tymczasem słyszysz: „no wiesz, ty naprawdę MUSISZ tyle pracować”. Tak ku*rwa. MUSZĘ. I czasami marzę zamknąć się na osiem godzin w jakimś biurze i po godzinie w ciszy dojeżdżać do pracy w jedną i drugą stronę. Czasami… Kiedy sama czekam na urlop. Ale jest jeszcze przyjaciółka, która dzwoni: „Daj mi chłopaków na dwie nocki, mój się nudzi, pobawią się”. Kochana, z nieba mi spadłaś.