Prawo Murphy’ego mówi, że jeśli chcesz wyglądać dobrze, a nawet cholernie ci na tym zależy, to i tak będziesz wyglądać tak, jak zwykle. Albo nawet jeszcze gorzej. I to jest bardzo zła wiadomość, dla tych, którzy tak jak ty, wybierają się właśnie na pierwszą od dawna i najprawdziwszą randkę. I TAK. Z najprawdziwszym chłopakiem!
Pojawił się w twoim życiu w całkiem nieoczekiwany sposób i zupełnie nie w tym momencie, co powinien. Właściwie to on w nie wjechał. Swoim samochodem w twojego dziesięcioletniego volkswagena, w momencie w którym popijałaś sobie swobodnie kawę z pianką, i czytałaś babskie pisma (te, które czytasz tylko u fryzjera). To zupełnie nie szkodzi, że miałaś właśnie na głowie miliony zawijasków z folii aluminiowej. No bo co z tego, że wyglądasz jak choinka nieudolnie obwieszona na gwiazdkę świecidełkami przez czterolatka? Nikt nie zauważy. Na pewno.
– Co pan robi? – wrzasnęłaś głupio, bo po pierwsze to już to zrobił (pozbawił cię tylnego zderzaka), a po drugie, było to pytanie retoryczne. – Przepraszam – powiedział on nie odrywając wzroku od twoich aluminiowych zawijasków. – Przepraszam. Już dzwonię po NASA. To znaczy, do ubezpieczalni.
Chrzanić zderzak. Przystojny był. I zdecydowanie w twoim typie. Nawet jeśli twoje przyjaciółki mówią, że wcale nie.
Wszystko to przypominasz sobie w miesięcznicę owego zdarzenia, siedząc przy biurku w pracy, zagryzając zimną kawę już drugim ołówkiem z gumką. Co go podkusiło, żeby zaprosić cię na tę kolację? Matko Boska, to na pewno świr. Niemożliwe, żebyś mu się spodobała, taka jaka jesteś naprawdę. To znaczy, na co dzień nie zakładasz raczej tej folii. Ale skoro cię już w niej widział, jest i duże prawdopodobieństwo, że nie ucieknie z wrzaskiem, gdy zobaczy cię bez makijażu, w piżamie w misie, a nawet w kostiumie kąpielowym. Szkoda tylko, że nie ma już nawet mowy o tym, żeby uwierzył, że ten piękny blond (dlaczego, do cholery znowu wyszedł inny niż w katalogu?) to twój naturalny kolor włosów.
Dobra, koniec tej pracy. Nie możesz tyle pracować, to źle wpływa na twoje samopoczucie. Pędzisz do domu, żeby w „coś się ubrać”.
Są kobiety, które mogą na siebie założyć byle co i wyglądają jak milion dolarów. Na głowie mogą mieć abażur z Ikei i każdy powie im, że to piękne i stylowe nakrycie głowy. Są kobiety, które w rozciągniętym swetrze typu over-size i w bawełnianej koszulce made in China emanują seksem. Są takie kobiety. Ale to nie ty.
Podstawą dobrego samopoczucia jest akceptacja tej sytuacji. W związku z tym akceptujesz ją. Jesteś feministką. Absolutnie nie zamierzasz dziś dobrze wyglądać dla jakiegoś faceta, który wjechał ci w zderzak. Ty chcesz wyglądać świetnie dla siebie.
Która to już randka odkąd ON zostawił cię dla innej twierdząc, że jesteś dla niego za mądra (o rany, to już pięć lat) i odszedł do definitywnie głupszej, ale szczuplejszej? Od tego czasu przyjaciółki (dwie „szczęśliwie zamężne” i trzecia, przekonana, że szczęśliwie zamężną być nie można, bo właśnie się rozwiodła) próbowały wyswatać cię ze swoimi bardziej lub mniej dziwnymi znajomymi. Na przykład z tym, który do knajpy przyszedł z torebką z psem i karmił go resztkami twojego jedzenia. Albo ten, który tak dziwnie na ciebie patrzył i myślałaś, że to dlatego, że mu się podobasz, a potem wyznał ci, że budzisz nachalne skojarzenia z jakąś jego ciotką, która tłukła go wałkiem do ciasta, kiedy był mały?
Ale dziś będzie inaczej. To przeznaczenie. No bo jak wytłumaczyć fakt, że on wjechał akurat w twój samochód?
Wracasz do domu wcześniej niż zwykle. Trzy godziny powinny spokojnie wystarczyć na przygotowanie się do tego spotkania. Pierwsze sześćdziesiąt minut zajmuje ci więc poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: W co tu się do cholery ubrać?!
Zasada pierwsza: Nie możesz wyglądać tak, jakby ci zależało
Dlatego wyciągasz swoje najlepsze ciuchy, a kiedy okazuje się, że kupiłaś je na poprzednią randkę, pięć kilo wcześniej, wiesz już dobrze, że nadszedł TEN moment. Majtki Bridget Jones. Może nie bardzo estetyczne, może nie nadające się na bliższy etap znajomości, ale zdecydowanie odbierające ci kilka centymetrów w talii… Ufff. Udało się!
Zasada druga: Na randce nie powinno ci burczeć w brzuchu
Absolutnie! Skoro masz już na sobie bieliznę, która czyni cuda, możesz spokojnie zajrzeć do lodówki. Przecież odkąd wróciłaś do domu, nic jeszcze nie jadłaś. Kurczak w galarecie to samo zdrowie i szczęście. Ale galareta na twojej seksownej sukience w grochy już nie.
Zasada trzecia: Nie przesadzaj z makijażem
I to nic, że kreska nad prawym okiem wyszła ci trochę grubsza niż ta nad lewym. Tak wypadło, oto prawdziwa ty: kobieta pełna sprzeczności, nieoczywista, zagadkowa. Marzenie i wyzwanie dla prawdziwego mężczyzny. Więc lepiej, żeby on się właśnie takim prawdziwym okazał. Może wtedy nie zauważy, że rozciapciał ci się lakier na dwóch paznokciach. Trudno jeść kurczaka jednocześnie susząc lakier.
Zasada czwarta: Żeby zrobić wrażenie powinnaś się chwilę spóźnić
Może niekoniecznie całe pół godziny. Ale z drugiej strony, skoro mu zależy, to poczeka, prawda?
Kiedy spocona, ale ciągle jeszcze absolutnie atrakcyjna wypadasz z domu, taksówkarz czeka już od 20 minut. – Gotowa?– pyta zerkając na ciebie – Jak nigdy w życiu! – odpowiadasz. I naprawdę tak właśnie myślisz.