Go to content

Ma raka i żyje normalnie. Po chemioterapii nie wymiotowała, tylko kosiła trawnik

Jagna Kaczanowska, archiwum prywatne

– Zanim zachorowałam, wydawało mi się, że rak jest jakimś rodzajem wyroku. Niewiele wiedziałam na ten temat. Jak dostałam diagnozę, to podobnie jak większość ludzi w mojej sytuacji, wydawało mi się, że niedługo umrę. Zaczęłam zastanawiać się, jak zapewnić swoim dzieciom na ten wypadek miłość i wsparcie. Zastanawiałam się, co będzie z moimi zwierzętami. Na szczęście szybko do porządku przywołała mnie moja pani doktor onkolog – mówi Jagna Kaczanowska. O raku piersi mówi na wesoło i do bólu szczerze. Obala mity, związane z chorobą nowotworową piersi.

W jakim momencie leczenia swojej choroby nowotworowej jesteś?

– Jestem już po chemioterapii i po operacji, czyli mastektomii z rekonstrukcją ekspanderem. W środku piersi zamiast tkanki gruczołowej mam woreczek z solą fizjologiczną. W planach jest zrobienie tego samego z drugą piersią, a potem wymiana na implanty, które już, jak mam nadzieję, będą mi towarzyszyć do końca życia.

Kiedy wykryłaś u siebie nowotwór piersi?

– Od stycznia 2021 roku zaczęłam robić badania, a w marcu została postawiona diagnoza.

W jaki sposób dowiedziałaś się o chorobie?

– Wyczułam w piersi bolesną zmianę, wokół której zrobił się stan zapalny. To miejsce było ciepłe, tkliwe i bolesne.

Zaraz, ja słyszałam obiegową opinię, że rak nie boli!

– Lekarze powiedzieli mi, że to mit. Podobnie jak mitem jest to, że rak rośnie latami. Ja znam dziewczyny, którym od diagnozy do chemioterapii w kilka tygodni guzy urosły dwukrotnie. Dlatego jak słyszę, że ktoś zamierza się tym zająć, ale najpierw jedzie na wakacje, to włos mi się jeży.

Czy ty się regularnie badałaś?

– Tak! Ale muszę powiedzieć, że dziś już wiem, że 90% kobiet sama znajduje swoje raki. Poza tym, żeby skomplikować ten obraz, powiem ci, że co piątego nowotworu nie sposób wykryć podczas mammografii czy USG. I mój też taki był! Tuż po rozpoznaniu, miałam zrobioną mammografię, w opisie której stoi, że piersi są zdrowe, bez zmian patologicznych.

Kiedy dostałaś diagnozę, że jesteś chora, pomyślałaś: „To koniec!”

– Byłam w szoku, bo pochodzę z długowiecznej rodziny, w której tylko jedna ciocia zmarła na raka płuc, ale ona była nałogową palaczką przez całe życie. Natomiast ja od zawsze uprawiałam sport, przez 15 lat byłam na diecie wegetariańskiej. Lekarze mówili, że mam witalny organizm i pewnie będę żyła ze sto lat, a przyjaciele podziwiali pokłady mojej energii. W dodatku karmiłam oboje swoich dzieci piersią, więc nic nie wskazywało na to, że mogę zachorować.

Bałaś się?

– Zanim zachorowałam, wydawało mi się, że rak jest jakimś rodzajem wyroku. Niewiele wiedziałam na ten temat. Jak dostałam diagnozę, to podobnie jak większość ludzi w mojej sytuacji, wydawało mi się, że niedługo umrę. Zaczęłam zastanawiać się, jak zapewnić swoim dzieciom na ten wypadek miłość i wsparcie. Zastanawiałam się, co będzie z moimi zwierzętami. Na szczęście szybko do porządku przywołała mnie moja pani doktor onkolog. Gdy jej powiedziałam, że rozdałam już w myślach moje psy i konia, powiedziała, że na raka tak łatwo się nie umiera, a jej pacjentki latają na kajcie, więc dlaczego ja nie miałabym jeszcze jeździć konno.

Kto był dla ciebie największym wsparciem?

– Rodzice, mój partner, przyjaciółka Beata, która dwa lata temu przeszła przez raka piersi, przyjaciele i ludzie z pracy. Ogrom!

Rak weryfikuje przyjaciół?

– Dwa miesiące po pierwszym wlewie chemioterapii, mój partner Roman miał operację kręgosłupa. I nagle w środku lata odezwali się do nas znajomi, którzy zaproponowali, że skoszą nam trawnik. Powiem ci, że to są bardzo zajęci ludzie, a podarowali mi coś najbardziej cennego, czyli swój czas.

Wydaje mi się jednak, że największym wsparciem była dwójka moich dzieci – dwu i półroczna Ania i pięcioletni Michał. Mówię w tym sensie, że dzięki nim musiałam się mobilizować.

Jak powiedziałaś dzieciom, że masz nowotwór?

– To było trudne, bo one jednak są małe. Wydaje mi się, że zrobiłam to jednak adekwatnie do ich wieku. Ania mogła niewiele zrozumieć, ale Michałek już więcej. W naszym domu zawsze przygarnialiśmy różne zwierzęta pokrzywdzone przez los. Kiedy umierały, mówiłam synkowi, że „piesek był chory i od nas odleciał”.

Dlatego Michał spytał mnie, czy też zamierzam odlecieć, więc zgodnie z prawdą powiedziałam mu, że nie mam najmniejszego zamiaru. Potem wytłumaczyłam, że kiedyś i tak wszyscy odlecimy. Ale nie teraz! I nie wszyscy na raz, bo to go bardzo martwiło.

To niesamowite, że potrafisz żartować sobie ze swojej choroby.

– Uważam, że z nowotworem wiąże się takie demonizowanie jak kiedyś z gruźlicą czy potem Aids. A rak to nie wyrok! To normalna choroba, zresztą dziś dość skutecznie leczona. Większość kobiet, które wykryją u siebie we wczesnej fazie nowotwór piersi – będzie żyć długie lata. Ja też mam świetne rokowania, dziś już wiem, że mój typ nowotworu daje mi aż 95% szans na pełne wyzdrowienie.

Powiedz, jakim cudem można śmiać się z raka? Ty śmiałaś się nawet podczas przyjmowania chemii, że pijecie z koleżankami na oddziale różnokolorowe drinki w piątunio.

– Na oddziale poznałam dziewczyny w moim wieku, które podobnie jak ja mają dzieci, mężów, partnerów. Kobiety w sile wieku. To naturalne chyba że ciągnęło nas w stronę afirmacji życia. Spotykałyśmy się tam właśnie w piątek, więc śmiałyśmy się, że chemia to nasze drinki, które pijemy sobie już od rana. Bo musisz wiedzieć, że jest „biała chemia”, „żółta” i „czerwona”.

Ale śmiałyśmy się z różnych rzeczy, np. z tego, co tam odrasta nam na głowach. Ja mówiłam do koleżanki: „Ty to masz takie kiwi”. A kiedy ona zobaczyła, że moje włosy mają już centymetr, powiedziała: „Aaaale ty masz długie włosy!”. Ja na to: „No taki komplement to naprawdę można usłyszeć tylko na onkologii!”.

Czy mogę cię spytać, jak się czułaś po chemioterapii. Ja znam to z filmów, że jak się ją przyjmuje, to potem człowiek czuje się fatalnie i wymiotuje.

– Tak naprawdę ani ja, ani nikt z moich znajomych nie wymiotował po chemii. Dziś przyjmuje się na godzinę przed wlewem bardzo skuteczne leki przeciwwymiotne. Natomiast faktycznie temu procesowi towarzyszy szereg dziwnych i nieprzyjemnych doznań. Chemia to są środki, które działają tak silnie, że zabijają wszystkie szybko dzielące się komórki w organizmie, nie tylko te rakowe, ale też te zdrowe. Nagle masz obrzydliwy posmak w ustach, bardzo suche spojówki.

Ponieważ noszę szkła kontaktowe, bez przerwy musiałam używać kropli do oczu. Dzwoniło mi w uszach i mrowiła skóra na głowie. Ciało natychmiast czuje chemię i każda komórka się przed nią broni. Nie jest to przyjemne, nie będę oszukiwać. To jest oczywiście cierpienie, ale bez przesady.

Kiedy będziesz mogła powiedzieć, że jesteś już zdrowa? Za trzy lata?

– Ja w ogóle nie używam takich sformułowań, bo nie wiem, czy ktokolwiek z nas może powiedzieć z ręką na sercu: „Jestem zdrowy”. Ja kilka lat temu tak właśnie o sobie mówiłam. A prawda jest taka, że pewnie już wtedy rósł we mnie nowotwór. Teraz, a jestem dosyć dobrze przebadana i prześwietlona, mogę powiedzieć, że go nie mam, ale pacjentem onkologicznym będę do końca życia. Mam dziś zupełnie inne niż jeszcze rok temu podejście do tej choroby. Czasem cytuję dość popularny żart wśród onkologów: „Nie ma ludzi, którzy nie mają raka. Są tylko tacy, którzy nie zostali jeszcze zdiagnozowani”.

Procesy kancerogenezy w organizmie każdego człowieka toczą się non stop. Czasem wymyka się to spod kontroli, to wtedy z tych komórek powstaje rak. Przyznam jednak, że jak było pytanie w spisie powszechnym: „Czy czuje się pani zdrowa?”, napisałam, że tak. Bo tak się teraz czuję!

Walczysz z rakiem, czy go oswajasz?

– Nie do końca podpisuję się pod hasłem: „Walczę z rakiem i się nie poddam”. Jakbym miała być już tak zupełnie szczera, to wolałabym powiedzieć: „Mam raka, ale o nim zapominam”, albo „Mam raka, ale mam go w dupie”.

Dlaczego takie hasło jest dla ciebie ważne?

– Bo ja w ogóle nie posługuję się tą retoryką wojenną – „wygrał”, „przegrał”, „pokonał”, „walczy”, ponieważ ona mi się wydaje fałszywa. Nie można powiedzieć, że osoba, która umiera z powodu nowotworu – przegrała walkę z guzem, bo nie można przegrać z fragmentem własnego ciała. Przecież to jednak są nasze własne komórki, które się „zbuntowały”. Ale przecież te komórki nie myślą, więc jaki to jest niby przeciwnik dla człowieka. Nie pielęgnuję też w sobie bojowych nastrojów. Czasem dziewczyny na forum „Amazonka. Życie po diagnozie rak piersi” mówią np. wycięłam sobie „gada”, a mnie bardzo się spodobało, gdy jedna nazwała własny nowotwór: „Henrykiem”.

Dlaczego ci się to podoba?

– Bo to oswaja temat. Henryk to nieproszony lokator, a nie wroga i demoniczna postać.

A dlaczego mówisz, że… „zapominasz o swojej chorobie”?

– Bo rak mnie nigdy nie definiował i mam nadzieję, że tak będzie dalej. Ja oczywiście leczę się i robię wszystko, by zminimalizować szanse, że ta choroba wróci. Ale uważam, że nie należy jej poświęcać zbyt wielkiej uwagi. Kilka dni temu przeczytałam artykuł w prasie amerykańskiej o kobiecie, która żyje z rakiem rozsianym od 39 lat, a teraz ma 85 lat. Wynika z tego, że ona prawie połowę swojego życia przeżyła z nowotworem.

Zamieniły cię te ostatnie miesiące?

– W procesie każdej choroby, człowiek zderza się z myślą, że może umrzeć niedługo. Nawet teraz. I to naprawdę zmienia perspektywę patrzenia na świat! Zaczynasz rozumieć, co jest istotne. Ja też maiłam takie myślenie, że jeszcze chcę polecić tu czy tam i zobaczyć kawał świata. A teraz sobie myślę: „Po co ja mam wsiadać w ten samolot? Produkować CO2?” Oczywiście wiem, że pluskanie w ciepłej wodzie i zajadanie krewetek może być bardzo przyjemne, ale czy to wnosi coś ważnego do mojego życia? Dziś uważam, że pewne rzeczy są bez sensu. Nie warto „klaksonić” samochodem, bo ktoś zajechał mi drogę. Dla mnie to strata energii. Wolę teraz spędzać czas z moimi bliskimi.

Który tytuł wolisz, byśmy wybrały do tego artykułu: „Mam raka, ale o nim zapominam”, czy „Mam raka, ale mam go w dupie”?

– (śmiech). Pewnie ten drugi! Ale boję się, że ludzie pomyślą, że mam raka odbytu (gromki śmiech). Ale z drugiej strony, jak damy ten pierwszy, to ludzie pomyślą, że nie dość, że mam raka to jeszcze i Alzheimera.(śmiech)

Czemu ty chcesz opowiadać o swoim nowotworze tak bardzo wprost i z humorem? Ludzie w twojej sytuacji zwykle są bardzo skrępowani!

– Bo to jest ważne, by mówić o tym normalnie. By znikła otoczka strachu. Wiem od mojej lekarki, że część osób, które słyszą diagnozę, w ogóle rezygnuje z leczenia, bo są tak bardzo przerażeni. Pewna kobieta po diagnozie położyła się do łóżka i tam płakała przez dwa miesiące.

Powiem ci szczerze, że ja pewnie właśnie tak bym zrobiła!

– Ależ to jest stracony czasu! Te dwa miesiące są bardzo cenne. Ostatnio w wydawnictwie powiedziałam, że miałam mastektomię i nie wstydzę się o tym mówić. Wtedy jedna z kobiet odezwała się: „Tak! A ja miałam kolonoskopię i też się tego nie wstydzę”. Racja – pomyślałam, trzeba mówić o tym głośno, bo to są normalne sprawy.

Ktoś ma stomię, inny kolonoskopię, a jeszcze inny przeszedł mastektomię. Nasz świat nie wygląda jak… w pewnej długiej reklamie firmy biżuteryjnej. Po chorobach trzeba się podnieść, otrzepać i iść dalej, dopóki można. No bo co? Nie mamy żadnej innej rozsądnej możliwości.


Jagna Kaczanowska – dziennikarka, pisarka i psycholożka. Od stycznia 2021 roku wie, że zachorowała na raka piersi. Mam dwójki dzieci: Michała (5 lat) i Ani (2,5 roku). Partnerka Romana. Najbardziej znaną do tej pory serią autorki jest “Ogród Zuzanny”. To cykl powieści obyczajowych, w którym bohaterowie walczą o szczęście i nie mają zamiaru rezygnować z marzeń. Cykl szybko stał się bestsellerem w Polsce i cały czas przyciąga kolejnych czytelników.