Numer telefonu Zbigniewa Wodeckiego mam w swojej komórce… Bo chciałam się umówić na wywiad, spotkać jak już będzie ciepło i porozmawiać o tym, jak czerpać radość z życia, w jego najmniejszych szczegółach. Już nigdy nie odłożę w czasie planowego wywiadu… Bo tego nie zrobię już nigdy.
A przecież Zbigniew Wodecki, to moja w dzieciństwie ukochana bajka „Pszczółka Maja”, która pływała na wielkim liściu na wodzie, gdy On śpiewał, że wszyscy ją znają i kochają. To też potańcówki moich rodziców i „Chałupy welcome to”, gdzie zakrywano nam oczy, gdy w niedzielnym koncercie życzeń puszczano teledysk.
To w końcu tamten chłopak ze skrzypcami i kiedy wszystko można zacząć od Bacha…
Pamiętam taki program „Mamy cię” – kiedy Zbigniewa Wodeckiego wkręcono, że jego twarz wykorzystano do reklamy środków na porost włosów. Ujął mnie wtedy dystansem do siebie, poczuciem humoru. W moim życiu zawsze obecny i zawsze otwarcie przyznawałam się, że kocham jego utwory… A ostatnio wrócił z taką siłą, z taką charyzmą nagrywając płytę z Mith&Mitch, aż mój kolega powiedział: „Matko chyba się starzeję, ale tak mi się podoba ten Wodecki”.
Panie Zbigniewie, skończyła się jakaś epoka, kolejna, z odejściem kolejnego niezwykłęeo artysty i człowieka… I świat już nie będzie wyglądał tak samo…
Lubię wracać w strony, które znam,
Po wspomnienia zostawione tam,
By się przejrzeć w nich, odnaleźć w nich
Choćby nikły cień, pierwszych serca drżeń,
Kilka nut i kilka wierszy z czasów,
Gdy kochałaś pierwszy raz.