Umówiłyśmy się na kawę, gdzieś w centrum miasta, bo tak jej wygodniej. Ja jestem „wolna”, wiadomo, zawsze podjadę. Wyskoczyła z biura na 40 minut, w przerwie na lunch. Dwa razy zmieniała godzinę naszego spotkania, bo „coś” jej wyskoczyło. Ale to przecież nie szkodzi, bo ja i tak pracuję w domu, łatwiej mi się dostosować, prawda? Prawda, więc od ponad dwóch lat, to ja dostosowuję się do innych, przekładam swoje plany na później i myślę tylko o tym, jak zorganizować swój dzień, by zdążyć, ale tylko z tym, co najważniejsze. Pracuje na dwa etaty: domowo-opiekuńczy i domowo-zawodowy.
„A co ty taka wkurzona?” – zapytała mnie z uśmiechem, kiedy mocno spóźniona usiadła zamawiając latte. I co tu tłumaczyć? Że umówiłam się z rodzicami, że Młodego odbiorę o konkretnej godzinie, że do szkoły po córkę muszę być punktualnie, bo i tak późno dziś kończy i wieczorem będzie tak zmęczona, że skończy się łzami i buntem? Że mój czas, też należy szanować?
Ryzykuję. Kiwa głową, niby ze zrozumieniem, ale za chwilę rzuca: „Wróciłabyś do pracy, to by ci się wszystko samo zorganizowało”. Samo – mówi osoba, której życie organizuje mama, wychowująca 14- miesięczne wnuki, przygotowująca obiady na weekend i nieustannie dyżurująca w przypadku ważnych wydarzeń, takich jak wieczór z przyjaciółmi, nowości w kinie, czy… słabszy dzień.
Nie, wcale jej nie żałuję przyjemności. Tak, na trzeźwo oceniam. Szybko przypominam, że moje życie zawodowe nie umarło, ono toczy się w domu, w tak ważnych godzinach „dla siebie”. A zmęczona jestem, bo również PRACUJĘ. Wychowywanie dzieci, prowadzenie domu to PRACA. I to nielimitowana czasem. „No, ale przecież świetnie sobie radzisz, ja daję radę sama, wszystko jakoś da się pogodzić” – słyszę w odpowiedzi frazes wytarty jak dżinsy z liceum.
Szczerze – śmieszą mnie do łez wyznania rodziców, którzy zapewniają, że „wszystko da się pogodzić”: wychowanie dzieci, pracę zawodową, satysfakcjonujące życie małżeńskie i jeszcze rozwój osobisty. Kiedy? Bo o ile się nie mylę, pomimo wszystkich lepszych i gorszych zmian, doba ma nadal 24 godziny. A człowiek, nawet przy najlepszych chęciach, ma swoją wytrzymałość i przy najdoskonalszej organizacji, coś w końcu w tej maszynie przestanie działać tak, jak trzeba. Ktoś powie: „dość”, zrezygnuje z pracy. Zaciśnie zęby i weźmie to, co trzeba na siebie, oczekując uczciwej współpracy podczas weekendów, od partnera pracującego w tygodniu.
Ktoś zawsze musi choć trochę poświęcić swoje osobiste ambicje, zawodowe plany. Przynajmniej wtedy, kiedy dzieci są naprawdę małe. I najczęściej jest to matka. Z czegoś zawsze trzeba zrezygnować, żeby dać dzieciom prawdziwą, namacalną obecność, a nie tylko nieprzytomny wzrok wpatrujący się w nie tempo, kiedy piąty raz pytają, czy mogą posolić sobie owocową kaszkę. Ktoś musi dać im poczucie bezpieczeństwa i świadomość, że są ważne i wysłuchane. Ktoś musi być z nimi w chorobie, przy pierwszych krokach, pierwszych rysunkach. Jeśli są to wasi rodzice, albo opiekunka, nie mówcie, że sami daliście radę.
„Nie narzekaj, przecież sama chciałaś” – mówi mi jeszcze moja znajoma, dopijając kawę. Nie narzekaj? A właściwie, dlaczego?
Nie mam opiekunki, nieczęsto proszę o pomoc rodziców, ale nie udaję, że jest cudownie. I tak, mój świat jest pełen takich niekomfortowych uczuć, osobistych poświęceń, wyrzeczeń. Owszem, zdecydowanie są momenty, gdy mam dosyć tej sytuacji. Ale i na te momenty, na to uczucie dałam sobie przyzwolenie. Zaakceptowałam w pełni decyzję, którą podjęłam: zostaję z dziećmi i jestem z tego powodu szczęśliwa.
Tak, sama chciałam. Ale to nie znaczy, że nie mogę być: wściekła, przemęczona, załamana, zdenerwowana, rozczarowana? Przecież to są uczucia, które zdarzają się również w życiu zawodowym, kiedy bierzemy na siebie obowiązki ponad nasze siły. A jednak pracę, zawsze możesz zmienić, odpowiedzialności za dzieci – tego psychicznego i emocjonalnego bagażu – już nikomu nie oddasz. Czy praca w domu, przy dzieciach jest tylko pięknym poświęceniem, czy może również czasem stresem powodującym nudności, złością na siebie i innych, negatywnymi myślami? Dlaczego nie można mówić o tym głośno?
Mówmy głośno o tym, że mamy prawo mieć dość. Tak, dokonałyśmy wyboru. A czasem zostałyśmy w domu z dziećmi, bo nie miałyśmy innego wyjścia. Ale, na litość boską, nie mówcie nam: chciałaś, to masz, nie narzekaj teraz, bo nie wypada. Wypada, jak cholera.