Wszyscy, a już na pewno ogromna większość pamięta, sceny rodem z genialnych filmów Barei. Kiedy to wchodzimy do sklepu, w którym na półkach zaraz obok niczego, stoi kolejne nic, a pani ekspedientka, dłubiąc w nosie (i wcale niepytana) już od progu, wita radosnym – Czego łazi? Przecież chyba widzi, że nie dowieźli.
Tamte czasy już ponoć za nami, przynajmniej w kwestii świecących golizną wnętrz. No ale i bezrobocie mamy ogromne, pracujemy bardzo często nie tam gdzie chcemy lecz tam, gdzie musimy. Tam, gdzie praca zwyczajnie jest. I może tu jest właśnie, pies pogrzebany. I tak jak jakiś czas temu, pisałam o nas kupujących, którzy często zachowują się niczym pan i władca, tylko dlatego, że stoimy po innej stronie lady tak dziś, opowiem o drugiej stronie medalu. Bo oto moi mili państwo, okazuje się, że nadal pomimo ciężkich warunków na rynku pracy, spotykamy w sklepach pracowników, którzy już od progu swoją postawą sygnalizują nam jedno – Witam, a najlepiej od razu żegnam, bo stoję tu za karę.
– Przepraszam, mogłaby mi pani powiedzieć, ile kosztuje ta większa, żółta torba na kółkach? – Pytam zwyczajnie, głosu mam łagodny, oddycham miarowo i nawet lekko się uśmiecham. Pani ekspedientka, nie odrywając wzroku od telefonu, w którym zaciekle coś dzierga, coś tam odpowiada. Niestety, chyba raczej do siebie niż do mnie, bo choć słuch mam dobry i stoję niedaleko, za cholerę nic nie zrozumiałam. Nie zrażam się jednak, bo może faktycznie czapka na mojej głowie tłumi dźwięk, wydobywający się z ust pytanej, dlatego powtarzam raz jeszcze. Nadal jestem opanowana i uprzejma. Pani ekspedientka, wyraźnie na mnie oburzona, nie odkładając komórki, podnosi na mnie swój zabójczy wzrok i warczy. – Tamta po lewej? A co, ona ceny nie ma przyklejonej? Wystarczy się przyjrzeć dokładnie. Chyba, pisze tam dokładnie. Już miałam na palcach stawać i zaglądać, gdzie ten cennik o którym słyszę, ale myślę sobie, no nie, bez jaj. Jak najłagodniej potrafię, proszę żeby jednak pani podeszła i sama to sprawdziła, tym bardziej, że nie tylko o te jedną rzecz chciałam zapytać. I widzę, całą sobą czuję, że chyba zaraz w pysk dostanę. Rozjuszona i aż bordowa na twarzy kobieta, podchodzi w końcu i na moją zgubę okazuję się, że ceny jednak nie ma. I wtedy zaczyna się cyrk. Pani się miota, pod nosem coś marudzi, że ona jest tu dopiero dwa tygodnie, że szefowa wyjechała, że ona nie wie gdzie jakieś faktury czy inne cuda.
Sugeruję więc, czy może coś innego by mi zaproponowała, bo ostatecznie nie muszę tej żółtej. Może być zielona czy ta wyżej niebieska. Niestety, nie tego chyba ekspedientka, ode mnie oczekiwała. Mija mnie za to z wymownym milczeniem i krzywym grymasem, ściąga jedną z walizek i syczy, niczym teściowa do złej synowej, że 230 zł. Uprzedza od razu moje kolejne pytania, jednym krótkim – Tamte, są o wiele droższe!. Odchodzi, bierze telefon do ręki i nawet nie chcę sobie wyobrażać, co tam o mnie do koleżanki czy kolegi, wypisuje. I nawet chciałam jej coś powiedzieć, może nawet szefostwo przywołać, ale jakiś taki ludzki odruch we mnie, kazał po prostu wyjść. I nigdy nie wrócić.
Rozmawiam potem z mamą i znajomymi. Opowiadam o tej nieszczęsnej torbie i niemiłej pani i słyszę, że nie bardzo wiedzą, czym ja jestem taka zaskoczona. – Gdy kiedyś takiemu młodemu sprzedawcy, zwróciłam uwagę, że jednoczesna rozmowa z klientem i kolegą, który wpadł w odwiedziny, nijak się ma do szacunku i obowiązków pracowniczych, usłyszałam, że zawsze mogę iść do innego sklepu. Skoro mi się nie podoba… – Przyjaciółka, która mi o tym opowiada, mówi, że to nie koniec. – Jak nie wytrzymałam i odparłam, że pójdę do kierownika na skargę, to ten młody mnie wyśmiał i poinformował, że mogę sobie iść. Bo jak go stąd zwolnią, to w samej tej ogromnej galerii na jednym tylko piętrze jest tyle innych sklepów, że zatrudni się gdzie indziej. A ochroniarz, żując gumę z głupawym uśmieszkiem dodał, że życzy mi powodzenia, bo kierownik jest jeszcze gorszy.
Zagaduję więc sama, panią w sklepie odzieżowym. Taką po 30-tce, która czeka chyba tylko na to, żebym już sobie poszła i broń boże, o nic nie pytała i nie chciała niczego przymierzać. Pytam, z czym ma problem. Najpierw, patrzy na mnie okrągłymi ze zdziwienia oczami. Po czym słyszę, że ciekawa jest, czy ja bym się wychylała i specjalnie nadskakiwała za 1200 zł miesięcznie. – Szef? A co on mi zrobi, oprócz tego, że zwolni. Proszę pani, jest milion innych miejsc, gdzie mnie zatrudnią i zapłacą równie mało, jak tu. Nie mam dziś humoru, bo mi dzieciak wył całą noc, to i na uprzejmości sił brak. Kupuje pani coś w końcu? Bo jak nie, to pójdę zjeść coś w końcu.
Siostra kolegi, która sama pracuje w sklepie odzieżowym przyznaję – Coś w tym jest. Ja się zawsze staram uśmiechać, być miła, sama zawsze podchodzę i pytam, czy w czymś pomóc. Zależy mi na pracy, ale prawda jest taka, że gdy na koniec miesiąca zaglądasz na przelew, to chce ci się jedynie to wszystko, p***dolnąć. Może w tym rzecz, że nas się do tej pracy nie motywuje niczym. Ani dobrym słowem, ani lepszą perspektywą ani co najważniejsze, płacą. I oczywiście, co jest winny klient, który przychodzi, żeby zostawić u nas swoje też przecież, zarobione pieniądze. Ale też, co jestem winna ja, matka dziecka, która za tyle godzin roboty, dostaje takie grosze, że gdyby nie mąż, to starczyłoby mi ledwo na rachunki.
Nie wiem z czego to wynika, czy faktycznie chodzi o małe zarobki. A może, o częste i roszczeniowe postawy kupujących, gdzie od progu od razu widać, że przyszedł klient nasz pan, wokół którego trzeba skakać niczym małpa w cyrku. Może też o standard pracy, gdzie tylko się wymaga i to często niemożliwego, ale od siebie ( to do wszystkich szefów i kierowników) nie potrafi się dać, nawet tego zwykłego, a jakże upragnionego „dziękuję”. Ale patrząc na ochroniarza z dużego marketu z kosmetykami, który siedzi na swoim fotelu niczym król na tronie, a królowi przecież nie wypada tyłka ruszyć, żeby starszej pani pomóc, otworzyć drzwi, to wpada mi do głowy taka myśl. A może tak, zamiast akceptować bylejakość i rezygnując, z postaw zwykłego, dobrego wychowania, zacznijmy się szanować. Bo bez was kochani sprzedawcy, ekspedienci, kasjerzy czy panowie z ochrony, nie mas klientów. I ta sama zasada działa, w drugą stronę.