Nie rozumiem ludzi, którzy powtarzają: ten kraj jest nienormalny, chcę stąd wyjechać. A ups, przepraszam, do niedawna nie rozumiałam. Teraz coraz bliżej mi do pierwszej części tego zdania: ten kraj jest nienormalny. Albo: ludzie, którzy nim rządzą mają nierówno pod sufitem.Tak, wiem, oceniające. Daj Boże cierpliwość, żeby nie oceniać.
„Ja się serio zaczynam bać” pisze dziś do mnie M. 39 lat, wysokie stanowisko.
„Ja też się zaczynam bać” odpisuję tylko.
Nie ma ochoty włączać internetu, włączać wiadomości, bo każdego dnia budzę się w innej Polsce. I zastanawiam się: „co jeszcze?!”
I wstydzę się kraju, z którego pochodzę. Patrzę na wspaniałego Pana Konstantego Radziwiłła, naszego nowego ministra zdrowia. I szok. Ktoś nawet wczoraj gdzieś napisał: „Jeszcze się dobrze nie rozgościł…”. A już oznajmił, że koniec finansowania metody in vitro z państwowej kasy. Wspaniała polityka prorodzinna. Biorąc pod uwagę, że coraz więcej par walczy z niepłodnością, że należymy do najszybciej starzejących się społeczeństw w UE – gratuluję. Cóż z tego, że od 1 lipca 2013 w ramach programu przyszło na świat 3,7 tysiące dzieci. Wydaliśmy na to 304 mln złotych. Nowy rząd planuje 500 zł na dziecko, zmiany w budżecie. No cóż, gdzieś trzeba zaoszczędzić, prawda?
Najważniejsze, że duchowni będą zadowoleni. W końcu żyjemy w świeckim kraju, a państwo sprzyja rodzinie. Amen.
Jest mi tylko przykro, bo przypominam sobie rok 2013 i moją szczęśliwą koleżankę, która zakwalifikowała się do programu in vitro.
Koleżanka była często smutna, bo 8 lat starała się o dziecko. W jej domu w salonie wisiały gołe żarówki, a łazienka i kuchnia były nieurządzone. Ale oni wszystkie pieniądze wydawali na leczenie. Na szczęście, dzięki programowi in vitro moja koleżanka ma dziś fajną córkę.
Nie ma gorszej walki niż walka o to, by zostać rodzicem. Może tylko walka, by nasze dziecko żyło, było zdrowe. Współczuję każdej kobiecie, i każdemu mężczyźnie, którzy mogliby uzyskać wsparcie od państwa, ale go nie dostaną.
Z drugiej strony sobie myślę, że może lepiej nie rodzić dzieci. Po co narażać je na życie w państwie gdzie na gejów i lesbijki mówi się: pedały i lesby, gdzie nikt nie krępuje się obrażać ludzi innych narodowości. I jeszcze nikt tych swoich poglądów się nie wstydzi, tylko jest z nich dumny, bo wpisują się w ogólny narodowy trend – albo jesteś z nami albo przeciw nam.
A pani Anna Zalewska, nowa minister edukacji dumnie obiecuje, że nie wpuści seksedukatorów do szkół. Ups. Doprawdy nie wiem z czego ona jest taka dumna. I gratuluje wiedzy skoro uważa, że z problemem edukacji poradzą sobie sami rodzice. Może dobrze, żeby porozmawiała chociażby z Beatą Bianco Kotoro, psychologiem, seksuologiem i edukatorem seksualnym, która nieraz mówiła, że poziom wiedzy o seksie współczesnych nastolatków jest straszny. Że młodzież nie zna odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące seksu, bliskości za to wie mnóstwo o pornografii, bo ją ściąga z internetu. Nie, droga Pani Minister, większość rodziców sobie nie poradzi. I wspaniale, żeby ktoś w końcu zrozumiał, że nauka nie polega tylko na bezmyślnym wkuwaniu tabliczki mnożenia czy uczenia się jak wygląda cykl życiowy pantofelka.
I nie, nie jestem chorą zwolenniczką PO. Jestem zwolenniczką wolności, niezależności i oddzielenia kościoła od państwa. Mam jednak ostatnio lęki. Że ktoś wchodzi mi na głowę. A raczej wszystko staje na głowie. I zdaje się nie jestem jedyna.
A moja przyjaciółka, Szwedka, dzwoni do mnie i pyta: Ale co się u was dzieje, co się u was dzieje? Ale to naprawdę tak?
Naprawdę, kochana Europejko.