Poranna „prasówka” w Internecie przynosi mi prawdziwą „perełkę”. Oglądam głupawy (przyznajmy to) spot Ministerstwa Edukacji o nauce programowania w szkole. Stereotypy, jak we wszystkich „rządowych” spotach. Pretensjonalnie uśmiechnięty i wygodnie rozparty na kanapie syn z miną „wszechwiedzącego”, programuje mamie (która oczywiście w tym czasie sprząta) „inteligentne mieszkanie”, łaskawie informując ją, że teraz będzie miała dla niego więcej czasu. A mama, jak to mama… Zajęta ścieraniem kurzu ze stolika nie wie, o co chodzi… Poza tym, jest blondynką. Wyszło jak wyszło.
Chyba jednak twórcy tego filmiku nie spodziewali się, aż tak emocjonalnych reakcji (zarówno wśród jego przeciwników jak i zwolenników). Pod spotem, gdziekolwiek został udostępniony, lawina komentarzy. Są głosy oburzone, że znów kolejny seksistowski, mizogonistyczny obrazek przedstawiający kobietę „technologicznie upośledzoną”, zajętą domowymi obowiązkami i z uwielbieniem wpatrzoną w syna, który z programowaniem (swoją drogą jest tu ono pokazane w olbrzymim uproszczeniu) radzi sobie oczywiście wspaniale. Poza tym programuje po to, żeby mama mogła się w końcu nim zająć. Nie wpadł na to, że może lepiej byłoby się czegoś nauczyć i wyręczyć ją w domowych obowiązkach. „To żenujące, obraźliwe, powielające szkodliwe i krzywdzące schematy” – piszą internauci.
Ale są też i inne komentarze, nawołujące do bardziej wyważonej oceny i zachowania umiaru. I żeby nie szukać dziury w całym. Tylko może to „całe” naprawdę jest pełne dziur?…
Znajoma blogerka pisze: „Po prostu wchodzicie do Internetu i szukacie dziennej dawki doczepienia się do czegoś. Najlepiej seksistowskiego lub krążącego wokół praw kobiet. Ileż można…. idźcie na spacer.”
I myślę, że może rzeczywiście to prawda, że może już czepiamy się naprawdę „wszystkiego”. Ale to nie dzieje się przypadkowo, to wynik olbrzymiego napięcia i przekonania, że najwyższa pora na zmiany w podejściu do nas, kobiet. Że teraz albo nigdy. Potrzebna dziś głębsza refleksja, z czego to napięcie tak naprawdę wynika.
Stało się. Długie lata społecznych oczekiwań wynikających ze wszechobecnego patriarchatu, ignorowania praw i problemów kobiet, kupczenia nimi przez państwo, przedmiotowego traktowania przez Kościół Katolicki, zrobiły swoje. Chyba jeszcze nigdy nie było w nas takiego napięcia. Dziewczyny są wkurzone. Jak mogłoby być inaczej, skoro tak długo nikt się z nami nie liczył? Czara goryczy się przelała, nędzny, niezbyt udany (bo też po prostu źle zagrany) spot wywołuje skrajne emocje i wewnętrzny bunt. Nie zatrzymujmy tego, bo społeczny sprzeciw i brak zgody na lekceważący stosunek do obywateli (w tym przypadku obywatelek) zawsze prowadzi do zmian, tych pozytywnych.
Przykład? Studenci największych uniwersytetów protestują przeciwko wynajmowaniu sal uniwersyteckich fundacji Ordo Iuiris, tej samej, która złożyła w sejmie podpisy pod barbarzyńskim projektem zaostrzającym ustawę antyaborcyjną. Skutecznie protestują, bo władze uczelni wycofują się z umowy z fundacją. Wykładów nie będzie.
Ale wpływ ideologii, czy religii na naszą sytuację społeczną i postawy polityków nadal jest ogromny. Pamiętam oburzenie przedstawicieli Kościoła Katolickiego, kiedy pojawił się Nasz Elementarz. Autorce podręcznika wytykano… genderyzm, bo w kilku czytankach tata, czy dziadek wykonywali domowe prace – zmywali, czytali dzieciom książki przed snem. „To wbrew normalnemu obrazowi rodziny”- grzmieli „specjaliści”, a niektórzy politycy natychmiast to podchwycili. I niestety, to ich głos, a nie ten wyważony i rozsądny, było najlepiej słychać. Dlatego właśnie uważam, że sprawy zaszły tak daleko, że i przeciwnicy krzywdzącego i lekceważącego stosunku do kobiet powinny zacząć krzyczeć i wyrażać swój sprzeciw. W Polsce, bo w Europie już krzyczą. Wystarczy przytoczyć przykład ukarania Janusza Korwina Mikke przez szefa europarlamentu za jego obrzydliwe, seksistowskie wypowiedzi,
Nie zgadzajmy się także głośno na wchodzenie nam z butami do łóżek i sumień. Dopóki, za społecznym przyzwoleniem kilku panów w czarnych sukienkach – panów, którzy nie mają własnych rodzin, żon i dzieci (a więc także praktycznej wiedzy na temat tego czym jest rodzina i jak się w niej żyje, z jakimi problemami borykają się partnerzy w związku i jak trudne jest wychowanie dzieci) – będzie prawić morały, pouczać i ganić w sprawach tak osobistych jak nasze osobiste zdrowie i bezpieczeństwo, czy szczęście rodzinne, dopóty nie będziemy się czuć prawdziwie wolne.
Piszmy o tym, co jest „nie tak”, co przedstawia nas w złym, nieprawdziwym świetle i o tym, co ogranicza naszą wolność. Zwracajmy uwagę, wytykajmy błędy, bądźmy jednym głosem, który budzi sumienia i zaspane rozumy. To nie pora na półśrodki, ani miłe słowa. Protestujmy, dajmy znać, że się nie zgadzamy. Jeśli odpuścimy – przegramy.
Zastanawiam się, czy doczekamy kiedyś takiego ministerialnego spotu, w którym to dziewczynka będzie programowała, a mama, na przykład programistka, przybije jej z tego powodu piątkę i zabierze do kina. Na film przygodowy.