Największą przykrość, jaka mi się w życiu przydarzyła, sprawiła mi kobieta. Najgorsze słowa, jakie pod swoim adresem usłyszałam, wypowiedziała kobieta. Najokrutniejsze komentarze pod moim adresem napisały pod linkami do moich tekstów kobiety.
„Kobiety nigdy nie robią i nie mówią niczego przypadkiem” – to jest maksyma, którą się kieruję w życiu. I ona się sprawdza zawsze. Mama nauczyła mnie ciężko pracować i pomagać innym, ojciec udowodnił, że należy olewać tych, którzy chcą nam zrobić krzywdę. Doświadczenia z dzieciństwa pokazały mi, że ludzie będą mnie szanować, jeśli ja będę szanować ich, ale też, że nikomu z urzędu szacunek się nie należy. Szybko wywnioskowałam też, że ludzie mają różne poglądy i należy to zaakceptować.
Wolność wypowiedzi, szmato
Mieszkam w internecie, moim salonem jest Facebook. Dopisałam się do wielu grup, które z różną intensywnością, ale jednak, obserwuję. To, co mnie od dłuższego czasu razi, to okrucieństwo kobiet wobec innych kobiet.
Każde poglądy, każde zachowanie jest oceniane i krytykowane i nie ma się co dziwić. Wszystko, co wrzucamy do sieci, staje się publiczne, czyli niczyje, czyli można zniszczyć. Mnie już nawet nie dziwi, że mama zostawiająca dwulatka w pokoju i idąca pod prysznic jest linczowana (bo powinna być z dzieckiem cała dobę i spać z powiekami przyklejonymi do czoła), że kobieta mówiąca wprost, że nie chce mieć dzieci, bo nie lubi małych, marudnych, tupiących po panelach istot jest mieszana z błotem (bo kobieta, która nie urodzi dziecka, nie wie, co to znaczy być kobietą), że szalona emerytka w szpilkach i spódnicy mini jest uznawana za wariatkę (bo emerytki powinny umierać, żeby nie obciążać ZUS-u, albo zajmować się wnukami od rana do wieczora), ale niezmiennie zaskakuje mnie język, jakim pisane są komentarze w internecie.
Prawy do lewego
Nie będę ich przytaczać (każdy jest w stanie znaleźć co najmniej jeden dosłownie w kilka sekund), ponieważ nie zależy mi na rozpowszechnianiu tego zjawiska w moich tekstach, ale w pierś uderzyć się powinny wszystkie strony niemal każdego internetowego słownego konfliktu, każdej burzliwej dyskusji, obrońcy i przeciwnicy prawicy, lewicy, kościoła, ateizmu, wegetarianizmu, Anny Lewandowskiej i Ewy Chodakowskiej. Kiedy prawicowa posłanka powie, że in vitro, to dzieci bez miłości, pisze się o niej taki stos inwektyw, że panowie spod przysłowiowej budki z piwem (są jeszcze takie budki?) mogliby się ze wstydu zaczerwienić. Kiedy lewicowa działaczka przyzna, że usunęła ciążę, bo nie chciała urodzić dziecka i to cały powód, bogobojne, prawicowe kobiety, siedzące zapewne w niedzielę w pierwszej ławce w kościele i noszące różaniec w torebce używają takich słów, że ja, osoba rzucająca mięsem na co dzień, jestem pod wrażeniem, że aż tak można.
Matki-Polki-Komentatorki
Przeglądam profile takich osób, ponieważ socjologicznie mnie to zjawisko interesuje. I co widzę? Zdjęcia widzę. A na nich te komentujące, plujące jadem, rzucające wyzwiskami kobiety przytulają swoje dzieci, chwalą się świadectwami szkolnymi córek i synów, spędzające czas z roześmianymi partnerami, mężami, rodzinami, znajomymi.
I co ja sobie myślę? A niechby tak ta twoja córka, czy ten syn kiedyś tak do ciebie powiedział. Żeby twój partner tak o tobie pomyślał. Tylko dlatego, że się z tobą nie zgadza.