To miał być tekst zupełnie o czymś innym. To miał być tekst o tym, że kobieta słysząc: „jesteś silna”, „co cię nie zabije, to cię wzmocni” ma prawo do słabości. Ma prawo załamać się, powiedzieć: „dłużej już nie dam rady”, „poddaję się”. Każda z nas ma do tego prawo bez względu na to, ile razy słyszała, że jest podziwiana, że jest fajterką, wojowniczką, że inni odpadliby przy niej w przedbiegach…
Ale przychodzi moment, kiedy masz dość. Tak zupełnie. Gdy przychodzi jedna z najgorszych nocy w twoim życiu, gdy musisz podjąć trudne decyzje, zmierzyć się z tym, co się spotkało i powiedzieć: „już dłużej nie mogę, poddaję się”.
O tym miał być ten tekst. Ale wyszłam z domu, musiałam wyjść na godzinę. I spotkałam właściwie przypadkiem, choć w przypadki rzadko kiedy wierzę, dziewczynę. Kobietę. Piękna. Gęste włosy, ciemny blond, cudowna cera, i takie mądre oczy. Nie chciało mi się wierzyć, gdy powiedziała, że ma 31 lat. Wyglądała zdecydowanie młodziej.
Półtora roku temu zakończyła leczenie. Rak płuc. Część chorego płuca przyklejona do aorty… Bez operacji – tylko chemia. Zaczęła opowiadać, choć widziałyśmy się pierwszy raz w życiu… i to „przypadkiem”.
Miała 29 lat, gdy dowiedziała się o chorobie. „To był tylko suchy kaszel, który nie dawał mi spokoju”. Dwa lata wcześniej urodziła córeczkę. Z in vitro. Z mężem nie mogli mieć dzieci. Przeszli przez wszystkie badania, trafiali do różnych klinik, na różnych lekarzy, także za granicą. Tak bardzo pragnęła być mamą… Nie wytrzymała, poszła do wróżki. „Nic nie miałam do stracenia. Tyle wydanych pieniędzy, mąż jeździł do Niemiec do pracy, żeby było nas stać, na tę ciążę, na to dziecko”. Wróżka podała jej nazwisko lekarza, wskazała klinikę. Zaryzykowali. Z siedmiu jajeczek jedno udało się zapłodnić… Ciąża rozwijała się prawidłowo. Wydawało się, że wszystko co najgorsze było już za nimi. „Myślałam tylko o tym, że to już koniec – lekarzy, badań, oczekiwań i pielęgnowania nadziei, która omal nie umarła”. Po ciąży, przyjmowanych hormonach postanowiła zadbać o siebie. Schudnąć. Jeździła rowerem, straciła 15 kilogramów, tuliła w ramionach swoją córkę i wierzyła, że teraz ich życie będzie już tylko lepsze.
Rak płuc… Jednego płuca. Uratowała ją dobra kondycja, która wzmocniła zdrowe płuco zdolne unieść ciężar trzymania jej przy życiu. „Powiedzieli, że mam miesiąc, że nic się z tym nie da zrobić, żebym pożegnała się z córką, pozałatwiała wszystkie swoje sprawy. Dzwoniłam do znajomej z prośbą, żeby sprawdziła nasze ubezpieczenie. Mówiłam jej: „Został mi miesiąc, nie mogę ich zostawić bez niczego” i myślałam tylko o tym, jak mój mąż da sobie radę z córką, z życiem w pojedynkę….
Mężczyzna, z którym spotykałam się na chemii pewnego dnia obok mnie został wywieziony w czarnym worku… Kobietę, która czekała, żeby się ze mną spotkać w szpitalu podczas kolejnej chemii, zamknięto w izolatce, tak miała wyjałowiony organizm… Następnym razem już jej nie było… Zmarła.
Kiedy widzisz, jak ludzie obok ciebie odchodzą… Nie masz siły walczyć. Kiedy twoja mama mówi tobie: „Wszystko będzie dobrze” to ty masz ochotę krzyczeć: „Nie będzie!” bo jedyne, co czujesz, to tę cholerną bezsilność, że nic nie możesz zrobić, nie możesz tego odwrócić, że nie jesteś panem swojego losu, bo to choroba za ciebie zdecyduje czy dożyjesz następnego dnia.
Ile razy zastanawiałam się, czy wrócę na chemię, czy dotrwam, czy przeżyję kolejny i kolejny tydzień…
Włosy wyciągałam garściami… Były jak popalone, jak u psa, który zrzuca sierść. Mąż obciął mi je nożyczkami, a potem ogolił swoją maszynką. Na łyso… Obok siedziała nasza córka i patrzyła, jak jej mama się zmienia. Chciałam, żeby to widziała, żeby nie musiała przeżyć szoku, że nagle widzi inna osobę. Tego się bałam najbardziej, że mnie nie pozna…”
Powiedziała, że to córka uratowała jej życie. Córka, o którą tak długo walczyła, dla której poświęciła swoje zdrowie, pieniądze. Córka, do której prowadziła droga z upokorzeniem, z błaganiem, modlitwą o to, by w końcu stał się cud. I kiedy ten cud nastąpił, przyszła odpowiedź, dlaczego się stał. „Patrzyłam na nią i wiedziałam, że jestem w stanie tylko dla niej walczyć. Że dla niej chcę żyć. Gdyby jej nie było… pewnie poddałabym się na samym początku. To dzieci wyznaczają sens naszego życia”.
Nie miała w rodzinie przypadków choroby nowotworowej. Lekarze po cichu mówili, że być może długotrwałe leczenie niepłodności wyczerpało organizm, który miał już dość kolejnych leków, terapii… Być może stąd wziął się rak.
„Wiesz, mam świadomość, że ludzie mają różne problemy, ale kiedy doświadczasz tego wszystkiego, takiej tragedii, kiedy ty sama stajesz twarzą w twarz ze śmiercią, i wychodzisz z tej walki zwycięsko, to myślisz sobie – co tak naprawdę ma znaczenie, co stanowi twoją wartość, wartość twojego życia? Czy porażka, nieudane wybory, źle podjęte decyzje to naprawdę powód do tego, żeby przekreślać swoje życie?”. I stałam tak przed nią taką piękną i młodą, i tymi mądrymi oczami… I myślałam o tekście, który zaczęłam pisać przed wyjściem o silnych kobietach, które muszą sobie pozwolić na słabość….
Kiedy wydaje się nam, że spadamy, że już nie ma nic niżej, że tym razem nie uda się nam wyjść silniejszą, mądrzejszą… To przecież wiecie, uda się. Uda się każdej z nas, bo w głębi, w środku siebie wiemy, że warto walczyć o siebie. O swoje życie. Że warto pochylić się nad sobą i odpowiedzieć na jedno podstawowe pytanie: „Co do cholery jest w życiu dla mnie najważniejsze? NAJWAŻNIEJSZE?”. I pomimo bólu, pomimo bezsilności i na tę chwilę wiary w lepsze jutro warto podnieść głowę i spojrzeć do góry. „Boję się. Boję się myśleć o chorobie, szukam sobie zajęć, dbam o swoją kondycję. Bo chcę żyć, chcę żyć jak najdłużej”. Tak, życie to najwyższa wartość. Dziękuję, że czasami ktoś mi też o tym przypomina. Że dzisiaj „przypadkiem” mi o tym przypomniano…