Każdy z nas ma kogoś po tej drugiej stronie. Kogoś, za kim tęskni tak bardzo, że nie może oddychać. Kogoś, kogo kochał całym sobą. Kogoś, bez kogo ciężko dalej żyć. I kogoś, komu jesteśmy wdzięczni za to, jak nas wychowano. Ale są ludzie, którzy cierpią najbardziej. Których strata boli najgłębiej. Stoją zawsze trochę dalej od innych grobów. W wyznaczonych na cmentarzach sektorach. Gdzie jeszcze więcej zieleni niż wszędzie, więcej kwiatów. Czasem zabawki i kolorowe znicze na malutkich płytach pomników. Stoją zgarbieni, zasępieni, w cichym cierpieniu. Zlewają się z szarością tego smutnego dnia, zmywają razem z deszczem i wspominają. Wspominają zbyt krótki czas, gdy mogli być rodzicami. Bo ich pociechy, miały zaledwie kilka lat, gdy musiały wsiąść do pociągu bez powrotnego biletu. 1 listopada to najsmutniejszy dzień w roku. Szczególnie dla tych, którzy musieli pochować swoje dzieci.
Tomasz i Ania. Rodzice Pawełka, miał 5 lat
– Kiedy nadal jest najgorzej? Nocami. W dzień jest praca, obowiązki, jakieś zajęcia. Mamy jeszcze córkę 20-letnią, jest dla kogo żyć. Ale czasem, bardzo często, mimo upływu lat przychodzi taki ból. Taka tęsknota, aż w środku rozdziera. Nie daje spać, nie możesz oddychać. Nie chcesz, a rozpamiętujesz te najgorsze chwile. Te ostatnie momenty. Jak widzisz, że zakopują twoje dziecko i myślisz tylko o jednym. Że on tak nie lubił zimna. Wiesz, co to jest obłęd? Gdy od 10 lat, wstajesz w środku nocy, wyciągasz ukryty głęboko w szafie sweterek, który miał na sobie ostatniego dnia. Gdy jeszcze biło mu serce. I wtulasz się i gryziesz wargi do krwi, bo tak szukasz zapachu swojego dziecka. I duszę byś diabłu sprzedała, żeby jeszcze choć na chwilę móc go przytulić, usłyszeć jego głos, jego śmiech. Żeby jeszcze choć raz powiedział: – Kocham cię mamuś. Anię uspokaja jej mąż, Tomek. – Żona to ciągle tak bardzo przeżywa. Ja trochę inaczej do tego podchodzę, jestem głową rodziny, mam kim się opiekować. Muszę dbać o moje damy. Ale są dni, kiedy jadę przed siebie, aż kawałek pola znajduję. Gdzie nie ma nikogo. Idę w to pole i krzyczę. Płaczę i krzyczę, bo ojcem jestem. Powinienem z nim piłkę kopać, cieszyć nowymi miłościami, chwalić i kochać. I kocham, ale najbardziej bolesną miłością dla rodzica. Gdy jedynym, co możesz już teraz zrobić, to zapalić znicz, pamiętać. I starać się nie zwariować. Bo ciężko żyć z tak popękanym sercem, jak nasze.
I tak jak żona już powiedziała, te straszne momenty, wracają najczęściej. Choć człowiek nie chce, czy w taki dzień jak ten. Słyszę jak w szpitalu mówią, że nadszedł czas się pożegnać , że to już ostatni moment. I nie chcę tam iść, nie chcę nawet tego wiedzieć. I siedzę, i trzymam go za rękę, i słyszę. Jak serduszko zwalnia i w końcu przestaje bić. I krzyk żony, i to jak nie chciała odejść od ciała Pawełka. I ten straszny, spazmatyczny płacz naszej córki. Cały czas wołała go w nocy, żeby do niej wrócił, że już będzie zawsze grzeczna. To w człowieku zostaje na zawsze. Ale zostają też inne momenty. Te, kiedy byliśmy najdumniejszymi rodzicami na świecie. Nasze pierwsze dziecko. I cud narodzin, byłem przy tym. Od razu miał takie silne oczy. Nie wiedzieliśmy tylko dlaczego. Rak nam go zabrał. Ale w nas będzie żył już zawsze. I nigdy nie powiem inaczej, gdy ktoś zapyta. Że mam dwoje dzieci. Tylko jedno z nich już zasnęło.
Gosia, Mama Ady, miała lat 3
– Nie jeżdżę tam 1. listopada. Nie mogę, nie potrafię. I nie chcę, bo serce boli mnie każdego dnia. Nie tylko wtedy. Jeżdżę do niej wieczorami, gdy możemy być same. Poczytać jej bajkę, posiedzieć i pomyśleć. Powspominać dobre chwile, te piękne, dzięki którym ja nadal żyje. Jej pełne życia oczy, rzadko płakała. Choć cierpiała od urodzenia. Dusiła się niemal każdego dnia, nie mogła przespać nocy. W domu bywała gościem, mieszkałyśmy w szpitalu. Jarek, mój chłopak, pracował na dwie zmiany, bo leczenie drogie, szpital daleko. Ale kochał ją, obie nas kochał i to bardzo. Rozstaliśmy się rok po śmierci małej. Piłam, nie chciałam go. Starał się, woził po lekarzach. Wypaliłam się, nie wiem, żal miałam do niego, do siebie. Nie chciałam go tym truć, sobą zamęczać. Przychodzi na grób córki, pyta czasem, czy mi niczego nie brak. Nie wiem, co u niego, wolę myśleć, że dobrze. To dobry chłopak. Nie pamiętam scen z cmentarza, tylko te skrawki, które już pewnie do końca życia będę pamiętała. Jak lekarz pozwolił mi siedzieć długo przy jej łóżeczku, gdy już umarła. Jarek był za drzwiami, płakał. A ja okrywałam małą kocykami, żeby ciągle była ciepła, bo może jednak się pomylili. Bo ona tylko tak głęboko śpi. Wiele rzeczy nie pamiętam, mam takie ogromne fragmenty wyjęte. Łudzę się, że to te najgorsze. Choć te które mam w sobie, są straszne. Ale wiesz o czym zawsze myślę, gdy jest mi tak najgorzej? Tak, że już ledwo dajesz radę, zaczynasz kombinować, czy tego nie skończyć. Bo już nie chcesz, nie możesz, nie potrafisz.
Byłam matką 3 lata i dwa dni. Rozumiesz? Nosiłam ją w sobie, cieszyłam, nie mogłam doczekać. I od razu, na starcie, musiałam oddać chorobie. Pogodzić się z tym, że mogę ją stracić z dnia na dzień. Że będzie cierpieć, że będzie ciężko. I zaczynasz żyć obłędną miłością, matki do dziecka. I strachem. Najbardziej z przerażających. Bo wiesz, że twoje dziecko umiera każdego dnia, a ty nic nie możesz zrobić. Takie matki nie wiedzą co to sen, mają poczucie lęku w dzień i w nocy. Nawet gdy przez chwilę jest lepiej. I gdy wiesz, że przytulasz i słyszysz ją ten ostatni raz. A potem wrócisz do domu, do jej pustego łóżeczka. Nie będziesz nawet płakać, ból nie pozwoli. Chcesz go w sobie trzymać jak najdłużej. Żeby nie musieć wstać i przekonać się, że to nie był koszmarny sen. Że twoje dziecko już nigdy nie wróci. Pęka ci serce i już go nie posklejasz. Ale możesz próbować pamiętać tylko te piękne momenty. Na przykład gdy położyli ci ją na brzuchu pierwszy raz. I mogłaś jej powiedzieć: – Witaj na świecie, córeczko.
Darek i Klaudia, Rodzice Dominika,miał lat 9
– Zginął na moich oczach. Mama chłopca, nie ukrywa wzruszenia. – Tyle lat temu to było, a ja mogłabym każdą sekundę dokładnie odtworzyć. Wracał ze szkoły, mamy dom niedaleko głównej drogi. Jest też przejście dla pieszych, przez które Domiś szedł. Ja akurat coś robiłam na zewnątrz i jeszcze mu pomachałam. Ostatni raz gdy spojrzałam mu w oczy, bo to tak niedaleko. Obok domu praktycznie. I usłyszałam huk. Taki tępy, straszny dźwięk. Sparaliżował mnie strach, usłyszałam krzyk ludzi. Nie wiem skąd, po prostu czułam, wiedziałam, że o moje dziecko chodzi. Od razu zaczęłam biec. Leżał dużo dalej, głowę miał w kałuży krwi. Karetka go już nawet nie zabrała. Klęczałam tam i wiem, że nie ma gorszego bólu dla człowieka. Dla matki. – Mąż Klaudii pokazuje mi zdjęcia. Dominik dużo jeździł na rowerze, pływał, grał w koszykówkę. Na każdym zdjęciu, nawet takim znienacka, jest uśmiechnięty.
– Jednego go mieliśmy. Grzeczny, uczył się dobrze. Ale miał kolegów, koleżanki, bo życzliwy był, do każdego z sercem podchodził, nie lubił kłótni. Nauczyciele nawet na pogrzebie o tym wspominali. Bo byli, cała dyrekcja i uczniowie. I nie było takiego, żeby nie płakał. W maju, w ubiegłym roku, urodził nam się drugi syn. Franuś. Po prostu go kochamy, dlatego też tak długo czekaliśmy. Bałem się, że go zamęczymy, będziemy pilnować, zatruwać. Porównywać do Dominika. To krzywda dla dziecka, dla nas samych. Jak podrośnie, to będzie wiedział, że tu leży jego brat. Będziemy mu o nim opowiadać i starać się wytłumaczyć, dlaczego on jest tam. I czym jest „tam”. My pamiętamy i kochamy zawsze. W ten dzień jedynie, szczególnie mocno cierpimy. Bo spotykamy takich jak my, na cmentarzach. A przecież bólu jaki nosimy, nie życzylibyśmy najgorszemu wrogowi. Ta świadomość, jest straszna. Kładziesz kwiaty, zapalasz płomień. Patrzysz na niego jak się pali, choć najpierw tli. Potem wzrasta, jest piękny, zauważalny. Daje ciepło i poczucie bezpieczeństwa. Patrzysz na niego, nie możesz oderwać wzroku. I nagle gaśnie. Widzisz tylko ciemność. Jak mój syn, kilka lat temu gasł na zimnym asfalcie obok domu.
Wracam do swojego mieszkania. Córka pyta, czy nie jestem głodna, syn się przytula i mówi, żebym odpoczęła.
Dziś zapalę znicz, z myślą o tych wszystkich małych istnieniach, które odeszły tak wcześnie. Zbyt wcześnie. A moje myśli będą przy ich rodzicach.
Nie stój nad mym grobem i nie roń łez.
Nie ma mnie tam; nie zasnęłam też.
Nie stój nad mym grobem i nie płacz na darmo.
Nie ma mnie tam. Ja nie umarłam.
Mary Elizabeth Frye