– Jesteśmy rozdarte pomiędzy nieoczekiwaniem niczego – „cokolwiek się trafi, to biorę”, a oczekiwaniem wszystkiego – „on musi być ideałem”. Przy czym to się czasami dzieje w tych samych kobietach. Tak zostałyśmy wychowane przez pokolenia matek i babek. Nie nauczyły nas kilku bardzo ważnych rzeczy, bo same ich nie umiały. Po pierwsze: nie nauczyły, by cieszyć się z siebie. Po drugie: wmówiły nam, że tę radość życia da nam dopiero mężczyzna. Po trzecie: powtarzały, że mamy się tak zachowywać, żeby on zawsze był z nas zadowolony. Bo jak tego nie będzie, to nasza wina. Za to teraz dowiedziałyśmy się, że mamy prawo wiele oczekiwać od facetów. Nawet niektóre z nas uważają, że muszą dostać wszystko, bo jak nie, to on jest do dupy. Nie umiemy najważniejszej rzeczy – cieszyć się, z tego, co mamy i być z życia zadowolone – mówi Katarzyna Miller, psycholożka i psychoterapeutka, współautorka, z Suzan Giżyńską książki, „Znaleźć faceta i nie zwariować”, która ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis.
Dlaczego kobiety wariują, kiedy nie potrafią znaleźć sobie partnera?
– Tylko niektóre wariują (śmiech). Te, które tak robią, mówią: „Nie mam faceta, nie mam jak żyć”. To ja pytam: „Co pani robi codziennie? Wstaje pani, je śniadanie, idzie do pracy, robi zakupy, spotyka ze znajomymi. Przecież pani żyje”. One wtedy odpowiadają: „Tak, ale co to za życie?!”. Smutne to, że kobietom wmówiono, że życie bez mężczyzny jest nic niewarte. I niektóre w to uwierzyły.
Dla wielu kobiet znalezienie partnera staje się sprawą priorytetową i są gotowe do przystosowania się do wszystkich męskich wymagań. Dlaczego tak usilnie szukamy miłości?
– Od niepamiętanych czasów kobiety musiały mieć partnera, bo bez niego niespecjalnie mogły funkcjonować. Teraz już możemy, ale jesteśmy przyzwyczajone do tego, że zwala się na nas odpowiedzialność nie tylko za dzieci i dom, ale też za związek. Jeżeli zawsze nas delegowano do odpowiedzialności za stan nastrojów i ducha całej rodziny, to nic dziwnego, że mamy poczucie ciężaru. Jednocześnie pojawia się iluzja, że jak się z kimś złączymy, to ten ciężar będzie lżejszy. Kobiety wierzą, że miłość wszystko uleczy, ponieważ wtłaczano w nas romantyczne wyobrażenia, by osłodzić nam życie, wynagrodzić ciężką pracę i żeby nas zwieść.
Po co kobietom facet za wszelką cenę?
– Niektóre chcą go mieć, bo pragną dzieci i rodziny. Inne próbują podnieść poczucie własnej wartości, bo jak wybierze je facet, to znaczy że są chciane i wyjątkowe, lepsze od tych samotnych i pominiętych. To jest myślenie kobiet patriarchalnych. Kompletnie bez sensu, bo przecież można być piękną i mądrą kobietą, która nie chce wychodzić za mąż albo nie chce mieć dzieci. Ale stereotyp i przyzwyczajenie to ogromna siła, to przekaz, który idzie z pokolenia na pokolenie, że trzeba się z kimś związać, żeby „być w porządku”. Nie odpuściłyśmy tradycyjnych wymagań, a dołożyłyśmy do nich nowe. Tak się stało między innymi dlatego, że przez wieki kobiety nie mogły mieć tych oczekiwań zbyt wiele. Weźmy na przykład potrzeby seksualne. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu żony nie nastawiały się na udane życie erotyczne. Żona miała trzymać klucze do spiżarni lub kredensu, rządzić służbą i decydować w sprawach domowych. A jeśli tej służby nie miała, to musiała sama radzić sobie na gospodarstwie. Dziś kobiety odkryły, czym jest przyjemność erotyczna, wiedzą, co to orgazm i go pragną. Szukają więc partnerów, którzy im to zapewnią.
Ale żeby tylko chodziło o seks! My jeszcze chcemy, by partnerzy zarabiali, by byli wobec nas czuli, dobrze się ubrali, zachowywali się romantycznie i szarmancko, i jeszcze, by umieli zajmować się z zaangażowaniem dziećmi…
– … z jednej strony chcemy, by partner nas słuchał, a jednocześnie, by miał swoje zdanie. By był silny i delikatny. By podobał się naszym przyjaciółkom, ale ich nie podrywał. By był bogaty, ale jednak nieskąpy itd. i itp…
Dlaczego nie potrafimy zrozumieć, że taki zestaw cech jest niemożliwy do „zgromadzenia” w jednym egzemplarzu?
– Jesteśmy rozdarte pomiędzy nieoczekiwaniem niczego – „cokolwiek się trafi, to biorę”, a oczekiwaniem wszystkiego – „on musi być ideałem”. Przy czym to się czasami dzieje w tych samych kobietach. Tak zostałyśmy wychowane przez pokolenia matek i babek. Nie nauczyły nas kilku bardzo ważnych rzeczy, bo same ich nie umiały. Po pierwsze: nie nauczyły, by cieszyć się z siebie. Po drugie: wmówiły nam, że tę radość życia da nam dopiero mężczyzna. Po trzecie: powtarzały, że mamy się tak zachowywać, żeby on zawsze był z nas zadowolony. Bo jak tego nie będzie, to nasza wina.
Za to teraz dowiedziałyśmy się, że mamy prawo oczekiwać bardzo wiele od facetów. Nawet niektóre z nas uważają, że muszą dostać wszystko, bo jak nie, to on jest do dupy. Nie umiemy najważniejszej rzeczy – cieszyć się, z tego, co mamy i być z życia zadowolone.
Kiedy patrzę na te najbardziej udane związki moich przyjaciółek, widzę, że one idą na poważne kompromisy. Jednej mąż nie jest inteligentem pierwszej wody. Drugi beznadziejnie się ubiera. Trzeci jest leniwy. A jednak one, choć widzą te defekty, są z nimi szczęśliwe.
– To ważna umiejętność. Ja miałam zły przykład w domu, bo moja mama, jak bardzo wiele kobiet, miała fajnego faceta w postaci mojego taty, ale go nie doceniała. A przecież mogła dostrzec, ile ten człowiek miał w sobie ciepła, spokoju, inteligencji, był też bardzo lubiany przez ludzi. Natomiast mama bez przerwy miała ojcu coś za złe. Ja tatę bardzo doceniałam, ale nasiąknęłam fochami mamy. Dlatego w dorosłym życiu musiałam nad sobą trochę popracować, bo przekaz od niej był taki, że wobec mężczyzny ma się prawo do pretensji.
Na szczęście dotarło do mnie, że jak będę miała pretensje do każdego faceta, to nie stworzę szczęśliwego związku. Moja lekcja na życie, którą polecam innym babom, jest taka, by nie mieć szczególnych oczekiwań. Więc myślę tak: „Jak coś dostaję, to super. A jak nie dostaję, to trudno! A cała reszta zależy ode mnie. To jest moje życie! Ja sobie je buduję!”
Kobiety pragną, by mężczyzna im skompensował wszystkie nieszczęścia, których doznały nie tylko w poprzednich związkach, ale także od swoich rodziców. I co wtedy?
– To prawdziwy problem. Jeśli te kobiety mają jeszcze braci, to widziały, jak oni dużo dostali w domu. Potem w dorosłym życiu one oddają siebie – mężowi, dzieciom i czekają na pochwałę, aprobatę, rodzaj wyrównania, bo chcą poczuć, że ich poświęcenie ma sens. Mówię im: „Przecież nikt wam nie dziękuje. Kompletnie nie opłaca się poświęcać ani oddawać swojego samopoczucia w czyjeś ręce. Oczywiście, że ludzie są nam potrzebni do szczęśliwego życia: partner, przyjaciółki, dzieci, znajomi. Jasne, że tak! Są potrzebni, ale od nich nasze szczęście nie zależy! To nie jest tak, że nagle bez nich będziemy jak wydmuszki.
My kobiety dużo dziś pracujemy, jesteśmy piękne, wiele umiemy, tylko mamy poczucie, że nic nie dostajemy w zamian. Chociaż mogłybyśmy zobaczyć, ile dostałyśmy od życia. A facet to nie całe życie! I wtedy pretensje typu: „Ja tobie tyle daję, a ty nic dla mnie nie robisz”, ujawniają wewnętrzną pustkę, której mężczyzna nie zapełni.
Jak postępują szczęśliwe i bardziej świadome siebie singielki?
– Mówią: „Wolę być sama niż z kimś, kto mi nie odpowiada. Moje życie nie polega na tym, że mam koniecznie być z kimś. Ono polega na moim działaniu – na tym, co robię, co lubię, że mam przyjaciół, kochanków i chodzę na fajne spotkania i do ciekawej pracy”. To są kobiety, które biorą za siebie odpowiedzialność i mają z tego satysfakcję. Natomiast wiele bab, choćby mogły, nie daje sobie prawa do tego, by mieć własne zdanie, być asertywne i wymagać. By pytać siebie, czego naprawdę chcą. Wydaje im się, że chcą faceta, który wszystko załatwi.
Czym różnią się pretensje od wymagań?
– Ważne pytanie, bo wiele kobiet ma do swoich partnerów sporo pretensji. Pretensje to jest wiercenie komuś dziury w brzuchu, że nie jest taki, jak nasze marzenie o nim. Lepiej facetowi powiedzieć „Słuchaj kochany, jest mi potrzebne… to i tamto. Będę bardzo wdzięczna, jak dla mnie to zrobisz. Opłaci ci się!”. Mówię dziewczynom, że jeśli będą prosić wprost, to więcej dostaną. A kobiety wolą milczeć i czekać aż facet się domyśli. Niech pani zwróci uwagę, ile tu mamy paradoksów. Tak strasznie dużo chcemy od partnerów, bo tak dużo im dajemy. Ja pytam: „Dlaczego się tak dla nich poświęcacie, przecież mężczyźni przeważnie się nie poświęcają… Większość panów chce sobie ułożyć względnie wygodne życie i dają sobie do tego prawo. A wy nie!”.
W książce rozmawiacie panie też o tym, że my kobiety dziś musimy pogodzić się z tym, że nasz partner nie da nam wszystkiego, o czym marzymy i że to jest okej.
– Zawsze musiałyśmy się z tym godzić, tylko że teraz mamy na to mniej zgody. A warto, żebyśmy zmądrzały i gdy mamy partnera, który zaspakaja nasze potrzeby w 60%, a jednak decydujemy się z nim być, to doceńmy te 60%. Jeśli mąż nie zarabia dużo, ale jest złotą rączką, to przecież masz jakąś oszczędność. Jeśli ukochany nie jest zainteresowany rozwojem intelektualnym, to już pewnie zawsze będzie zawsze taki. Ale może dzięki temu masz stabilność i pewność, że kocha. Pozostałe 40% znajdź sobie na zewnątrz: wśród przyjaciół na przykład. Poskładaj te 40% z innych ludzi! To wcale nie musi oznaczać zdrady w sensie fizycznym. Możesz na spacery chodzić z psem, a nie chłopakiem. Do teatru z przyjaciółką. Do kina z synem. Nie zawłaszczajmy tak partnerów, nie mamy do tego prawa. Nikt nie jest niczyją własnością.
Miałabym jednak trudność, gdyby mój facet powiedział, że wybiera się z przyjaciółką na ściankę wspinaczkową, za czym ja nie przepadam.
– Stereotypy rodzą nieufność i nietolerancję. Bo jak facet jest ogarnięty, to czemu nie miałby spędzić czasu z inną kobietą. Mój partner nie jest człowiekiem towarzyskim. Na początku związku jednak próbowałam ciągać go ze sobą na różne bankiety. Ale on mnie szybko tego oduczył. Dlaczego ja mam namawiać na imprezki człowieka, który tego nie lubi? To jest tak, jakby on przywiązał mnie siłą do siedzenia w domu.
Mój mężczyzna mówi więc: „Jak chcesz, to idź. Potem się z przyjemnością spotkamy”. On ma swoje atrakcje, a ja mam swoje i wracając do pani pytania, on czasem też chodzi do kina lub na spacer z naszymi koleżankami i ja nie mam z tym problemu.
Rozumiem, że pani też znalazła inną osobę do chodzenia na bankiety?
– A pewnie. Czasem mój partner pyta: „Znowu z Jurkiem idziesz do opery?”. A ja na to: „Tak, znowu z Jurkiem”. Przecież ja z Jurkiem nie chodzę do łóżka, bo my się na to w ogóle nie umawiamy. Chcę po prostu mieć ludzi do różnych rzeczy. Jedni są fajni do tego, by pogadać, a inni, by podróżować.
Mówi też pani w książce, że związek nie musi być jeden i na całe życie. Dlaczego?
– Dlatego, że człowiek zmienia się i wcale nie wiadomo, czy chłopak, z którym spotykałam się na studiach, nie pójdzie zupełnie inną drogą. Czasem te nasze drogi po prostu się rozchodzą i wcale nie mówię, która z nich jest lepsza, czy twoja, czy jego. Po prostu jest inna. I to rozstanie nie musi być od razu dramatem, gdy oboje dojdziecie do wniosku, że już nie ma fascynacji, że interesują was zupełnie inne sprawy. Kochana, my coraz dłużej żyjemy, dlatego mamy więcej związków. Dziś świat się bardzo zmienia i bliskość można osiągać na różne sposoby.
Chce pani powiedzieć, że jak teraz nie mam chłopaka, to powinnam cieszyć się z tego, że mam kolegę, z którym rozmawiam na ciekawe tematy i jeszcze innego, z którym chodzę w góry?
– A pewnie, wcale nie musi chodzić o seks. Różnorodność to jest bogactwo. Tylko trzeba mieć w sobie otwartość, tolerancję, ciekawość i serdeczność. Takich kolegów pani może potraktować, jak prezent od losu.
Co ma zrobić kobieta, która ciągle trafia na nieodpowiednich facetów: takich, co biją, piją i nie pracują?
– To są niezwykle poważne sprawy i oznaczają, że ta kobieta została wychowana w strasznej rodzinie, w której nauczono ją wytrzymywać WSZYSTKO. Dlatego powinna na terapii zająć się „reperacją” swojego zatłuczonego lub zahukanego poczucia niższości. Poznać i zaopiekować się swoim wewnętrznym dzieckiem. Smutne, że przychodzą do mnie kobiety piękne, zadbane, zamożne, ciekawe, a opowiadają, że ciągle spotykają łajdaków.
Na koniec chciałam spytać o afirmacje, do których też namawiacie w książce. Czy pani w nie wierzy?
– Używam i uczę ich. Afirmacja to nie jest jednak panaceum na wszystko, jak niektórzy próbują wmawiać, ale jest przydatna. Chodzi o to, by w swojej głowie tak poprzestawiać myśli, by być dla siebie bardziej życzliwym, uczyć się na błędach, wybaczać je sobie i wręcz polubić je. Mamy w głowie mnóstwo negatywnych myśli i same siebie oceniamy. Niedawno rozmawiałam z dziewczyną, która wyznała, że w nowej grupie towarzyskiej jeden z kolegów powiedział jej, że srogo wygląda. A ona się tym bardzo przejęła. Powiedziałam: „Kochana, a może byłaś zamyślona? Może on chciał cię zaczepić? Albo sam ma taki problem ze sobą? Albo chciał, byś mu zaprzeczyła?
Najprawdopodobniej wcale nie chodziło o to, że ty jesteś jakaś niefajna. Temu człowiekowi mogło chodzić o bardzo różne rzeczy. A przede wszystkim, jak ktoś mówi ci coś takiego, to najprawdopodobniej mówi bardziej o sobie, niż o tobie. Gadałyśmy, oglądałyśmy tę sytuację z różnych stron i ona powiedziała: „Spokojnie! Teraz wiem, o co w tym wszystkim chodzi”.
Jak praktykować takie afirmacje?
– Najlepiej robić to pisemnie. W Internecie i mojej książce jest instrukcja.
A co pani teraz sobie afirmuje?
– Co jakiś czas różne rzeczy. Ostatnio spokój wewnętrzny, bo złapałam się na tym, że miewam do siebie czasem pretensje lub żal. Tu stosuję taką procedurę, że najpierw siebie chwalę, że w ogóle się na tym złapałam. Potem siebie za to przepraszam. Następnie sprawdzam, czy wewnątrz siebie przyjęłam te przeprosiny i jeśli nie, to powtarzam do momentu, aż je przyjmę. A potem zamieniam tę negatywną myśl na co najmniej pięć pozytywnych. Bo chcę siebie traktować przecież serdecznie. Dzieci, które są przytulane, nazywane skarbami i cudami, rosną w siłę. Wywaliłaś się? O jaka dzielna! Rozlałaś wodę? Nie szkodzi. Stłukłaś coś? A to przecież stary garnuszek był. Jeśli będziemy siebie tak traktowały, to będzie super.
Oczywiście nie chcę powiedzieć, że mamy to wszystko robić, by osiągnąć stan, w którym nie będziemy potrzebowały mężczyzn. Jasne, że mamy ich kochać, podziwiać, podniecać się nimi, rozumieć ich. Ale zazwyczaj nie rozumiemy ich w ogóle i traktujemy tak, jakby to oni mieli nas „dokochać”. Tak mocno, byśmy same siebie kochać już nie potrzebowały. Oni są nam oczywiście potrzebni. Tyle że my jesteśmy sobie potrzebne najbardziej.