Go to content

Katarzyna Grochola: Nigdy wcześniej nie byłam w związku, który opierał się na dojrzałej miłości. Na tym, żeby nie czepiać się byle czego…

Katarzyna Grochola

„Myślimy, że jak nie wrócimy do kłopotliwego tematu, to wszystko będzie dobrze. Nie wszystko trzeba rozkładać na czynniki pierwsze, ale warto sobie wyjaśniać, np. co mnie tak bardzo zabolało. W przeciwnymi razie będziemy mieć w związku… casus słynnej zupy pomidorowej”, opowiada Katarzyna Grochola.

Anegdota z zupą idzie według niej tak:
Facet pyta: „Dlaczego ty przez 40 lat karmiłaś mnie pomidorową?”
Kobieta: „Bo myślałam, że lubisz”.
On: „A ją jadłem tylko dlatego, bo myślałem, że ty ją lubisz”.
„Dlatego właśnie warto rozmawiać, codziennie na nowo poznawać drugą osobę i chronić ten jej miękki brzuszek” – mówi pisarka, która właśnie wydała swoja dwudziestą książkę:„Miłość w cieniu słońca”

Jak narodził się pomysł na „Miłość w cieniu słońca”?

Zawsze najpierw mam ostatnie zdanie i tytuł. Oczywiście, że to może ulec zmianie, ale jako pisarka muszę mieć szkatułkę, która posiada jakieś dno. A potem strasznie dużo ze swojego tekstu wykreślam, bo jestem osobą, która uwielbia pisać. Pamiętam, jak moja matka mówiła: „O Boże, skróć to! Lecisz już za bardzo Grocholą”. (śmiech).

Pisząc tę książkę weszła pani w męskie buty. Jak się pani w nich czuła?

Ależ w sferze uczuć nie ma damskich albo męskich butów. Myślę, że świat uczuć dla kobiet jest łatwiejszy, bo my umiemy się nimi dzielić, a faceci nie są tego nauczeni. Nie lubię podziałów na to, co męskie i żeńskie, bo ludzie generalnie boją tylko dwóch rzeczy w życiu: odrzucenia i braku miłości. Natomiast praca, władza, majątek są wyłącznie substytutem tego, czego pragniemy naprawdę.

Faceci panią zadziwiają czasami?

Pamiętam takie spotkanie autorskie, kiedy przyszedł do mnie śliczny chłopak, koło trzydziestki. Powiedział, że ma piękną dziewczynę, którą strasznie kocha i z którą jest mu cudownie pod każdym względem, także fizycznym. Tylko, że ta dziewczyna waży 90 kilo. Pokazał mi jej zdjęcie, na którym ona wyglądała jak rubensowska piękność, z najładniejszą twarzą, jakiej ten malarz nie widział. Jednak chłopak miał wątpliwości co do przyszłości związku, ponieważ jego koledzy, nie zaakceptowaliby go

On przyszedł do pani po poradę?

Tak, a ja wtedy pomyślałam: „Matko Święta, jak my niewiele wiemy, co dzieje się w duszy mężczyzny?”. Bo jako kobieta nigdy takiego problemu bym nie wymyśliła: że mój facet jest gruby i niski, i że ja nie chcę go pokazać koleżankom, bo jestem szczupła i o głowę od niego wyższa…

Co pani mu poradziła?

Spytałam, czy woli przeżyć życie ze swoimi kolegami przy ich bezwzględnej akceptacji, czy być może z miłością swojego życia. Spytałam też, kto go w dzieciństwie tak bardzo oceniał, że dzisiaj nie ma siły na forsowanie swojego zdania. No i oczywiście wysłałam do mądrego terapeuty. Intuicyjnie czułam, że ktoś w dzieciństwie wywierał na niego silną presję. Z drugiej strony ten młody mężczyzna urzekł mnie, bo tak ślicznie mówił o swojej dziewczynie, aż mu się oczy zapalały.

Przyznam, że kiedy czytałam książkę, miałam wrażenie, że opowiada pani o pięknej dojrzałej miłości. Ile w tej książce jest pani i pani męża?

Powiem szczerze, że tylko dwie książki napisałam na podstawie swojego życia: „Zielone drzwi” oraz „Judytę”, a pozostałych osiemnaście – tylko przepuściłam przez swoje emocje.

Jaka jest teraz wasza miłość?

Dojrzała i to jest zupełnie dla mnie coś nowego, bo wcześniej nigdy nie byłam w związku, który opierał się na dojrzałej miłości. Na tym, żeby nie czepiać się byle czego i by rozumieć odrębność drugiego człowieka.

Mój mąż planuje różne rzeczy, które będzie robił w ciągu bieżącego dnia. Natomiast ja planuję to, co będę robiła w przyszłości. Opowiadam mu, że kiedyś zobaczymy Wielki Kanion albo że pokażę mu, jak piękne jest w Tajlandii. Natomiast Stasiu wie, że o godzinie. 11.00 będzie ćwiczył na pianinie, a potem pojedzie na zakupy, zje obiad i zagra ze mną w kości. Ja tego wszystkiego nie wiem, bo – a nóż widelec – któraś z przyjaciółek będzie potrzebowała pomocy. Wtedy wsiądę w samochód i natychmiast do niej pojadę.

Podoba się pani fakt, że jesteście tacy różni?

Zawsze miałam swojego męża za człowieka bardzo poukładanego, ale ostatnio przekonałam się, że to moje wyobrażenie o Stasiu nie musi być… takie prawdziwe. Któregoś dnia córka mojego męża przysłała nam bilety na pociąg do Hamburga, żebyśmy ją odwiedzili. Byliśmy już spakowani i czekaliśmy na kolejkę WKD, by potem przesiąść się na Dworcu Centralnym w pociąg do Berlina, a potem na kolejny do Hamburga. Jednak 10 minut przed wyjściem, powiedziałam: „Stasiu, a może byśmy jednak pojechali samochodem?” On wtedy powiedział: „Ok, jeśli samochodem, to mogę jeszcze poćwiczyć i usiadł do pianina na 15 minut”. A ja byłam tak szczęśliwa, że ten mój poukładany mąż potrafi w ostatniej chwili zmienić zdanie.

Przyznam, że trochę zazdroszczę pani życia w takim fajnym, bezpiecznym związku.

Ale przecież związek to zawsze jest ryzyko, bo dziś jest, a jutro może przestać istnieć. Świętej pamięci wybitny psychoterapeuta, Andrzej Wiśniewski, powiedział kiedy, że życie dwojga ludzi składa się z trzech ZET: zaufać, zawierzyć zaryzykować

Czy trudno było pani zaufać, zawierzyć, zaryzykować?

Nie, teraz już nie.

Wiele singielek w pani wieku nie chce już ryzykować…

Ale przecież nie ma nic w tym złego. Może nie trafił się im mężczyzna, któremu warto byłoby zawierzyć? Ryzyko w miłości nie polega na tym, żeby zamknąć oczy i skoczyć do basenu, w którym nie ma wody i być z facetem jakimkolwiek, i wierzyć że on przestanie pić albo przestanie być niedostępny emocjonalnie. Facet przecież wnosi do związku tylko to, co może.

Ryzyko polega na tym, żebym… ja była na tyle otwarta i poszerzyła w sobie to pole bezpieczeństwa. Jeżeli ten drugi człowiek odpowie tym samym, to okej. A jeśli nie, to już muszę się zastanawiać, czy zaryzykuję dalsze bycie z nim. Czy to w ogóle ma sens?

Wynotowałam  kilka zdań z pani najnowszej książki, które mnie poruszyły, np. „Mogę się na ciebie złościć, ale to nie znaczy, że przestaję cię kochać”. Niby oczywistość, ale …

…wielu z nas myśli, że jak w tym momencie ktoś się na nas złości, to zostaniemy odtrąceni. Tymczasem możemy mieścić te wszystkie uczucia w jednym momencie. Czasem jesteśmy zagniewane na partnera, ale to nie znaczy, że przestajemy go kochać.

Pisze pani też, że niewypowiedziane uczucia: jak złość czy pogarda, które odkładamy na później, zaczynają gnić i psuć się w człowieku. Mężczyźni są bardziej introwertyczni…

…ale my kobiety też często próbujemy wytrzymywać zbyt wiele. Myślimy, że jak nie wrócimy do kłopotliwego tematu, to wszystko będzie dobrze. Ja prywatnie uważam, że oczywiście nie wszystko trzeba rozkładać na czynniki pierwsze, ale warto sobie wyjaśniać, np. co mnie tak bardzo zabolało. W przeciwnymi razie będziemy mieć w związku casus… słynnej zupy pomidorowej. Słyszała pani o nim?

Proszę opowiedzieć.

Facet pyta: „Dlaczego ty przez 40 lat karmiłaś mnie pomidorową?” Kobieta: „Bo myślałam, że lubisz”. On: „A ją jadłem tylko dlatego, bo myślałem, że ty ją lubisz”. Dlatego właśnie warto rozmawiać. Poza tym pamiętajmy, że my nie jesteśmy tacy sami dzisiaj, jak byliśmy wczoraj. Warto więc codziennie na nowo poznawać tę drugą osobę i chronić ten jej miękki brzuszek.

Czy dziś, po wielu przejściach w różnych związkach, potrafi już pani rozpoznawać tzw. czerwone flagi, czyli znaki ostrzegawcze?

Takie czerwone światła mogą nas ostrzegać przed realnym niebezpieczeństwem, albo przed naszymi głęboko skrywanymi i traumami. Można patrzeć na nowo poznanego faceta i mówić do siebie: „Tak samo zachowywał się mój ojciec, kiedy pijany wracał do domu. Skoro ten nowy facet wydaje się podobny, to pewnie znaczy, że też ma kłopot z alkoholem”. Dlatego wiele lat byłam w terapii, żeby dowiedzieć się o sobie więcej i żeby nie przekładać własnych lęków na swoich bliskich. Teraz już wiem, co jest moje, a co drugiego człowieka.

Czy ostatnie doświadczenia związane z pani chorobą wpłynęły na książkę?

Zdecydowanie nie, bo oddałam ją z poprawkami do wydawnictwa tuż przed pójściem na operację do szpitala. Zaczęłam ja pisać siedem lat temu, jeszcze przed poznaniem męża. To chyba jest jedyna moja książka, w której tak wiele zmieniłam.

Muszę pani powiedzieć, że ostatni rok był dla mnie bardzo trudny, ponieważ opuściło mnie wielu ważnych i cudownych ludzi, znajomych, przyjaciół, nawet moja terapeutka.  

A mimo wszystko, pani relacje ze szpitala były pełne humoru, dystansu i siły! Wszyscy podziwialiśmy wtedy pani za niezłomność.

Nie wiem, czy to był humor? Ja po prostu byłam zła na dziennikarzy, którzy pytali mnie w SMS-ach, czy można mi w jakiś sposób pomóc, a tak naprawdę chcieli newsa, czy Grochola umiera. Więc powiedziałam im, że rzeczywiście pomocna byłaby zmiana rządu, bo wkurza mnie, że ludzie dziś patrzą na ich złodziejstwo i mówią: „Okej, oni też kradną, ale się przynajmniej dzielą ”. Jestem za Polską uczciwą i bezpieczną, z której mogę być dumna, a nie taką jak dziś.

Zmienię temat. Pani córka też niedawno wydała książkę. Słyszałam, że Dorota Szelągowska lepiej pisze od Grocholi. Czy to prawda?

Też słyszałam taką opinię, zwłaszcza, że sama ją często powtarzam. (śmiech). Czytając felietony Doroty, czasem zazdrościłam jej, że wpadła na jakiś genialny pomysł. Myślę, że to jest najlepszy komplement dla drugiego pisarza.

A pani jest też taką wspaniałą dekoratorką wnętrz jak córka?

Wprost przeciwnie. Zaśmiecam każde wnętrze. Mój brat, który jest dyplomowanym artystą po ASP, wchodząc do mojego domu powiedział kiedyś: „Belki na suficie, kryształowe żyrandole, perskie dywany, telewizor zasłania okno, kwiaty na środku pokoju, stół nowy… Nic tu do siebie nie pasuje, a wszystko jakoś wygląda”. (śmiech)

Widziałam na Instagramie, że ostatnio Dorota wszystko poprzestawiała u pani w salonie…

Owszem, ale potem ja znowu po niej troszkę poprzestawiałam. Obie uwielbiamy wędrować, zmieniać, przestawiać, szukać nowych emocji i wrażeń. Obie też kochamy życie. Kochamy się nim cieszyć, co polecam każdej kobiecie. Niezależnie od wieku i od tego, czy jest singielką, czy ma męża, a może kochanka.

Zobacz:

Jak wygląda „zdrowa” rodzina? Sprawdź, czy twoja taka jest