„Sława to dziwka, człowieku” – powiedział Brad Pitt, a Karolina Korwin-Piotrowska w swojej najnowszej książce „#Sława” bezlitośnie dzieli polskich celebrytów na ikony, gwiazdy, ale też na plankton i poczekalnię. Rozprawia się z ich wizerunkiem w mediach społecznościowych na chłodno punktując to, co razi, co zaskakuje i co bywa nie do przyjęcia. O tym, jak smakuje sława i czy nasze rodzime gwiazdy potrafią wziąć za nią odpowiedzialność rozmawiamy z Karoliną Korwin-Piotrowską.
Ewa Raczyńska: Sława to dzisiaj raczej wyświechtane słowo?
Karolina Korwin-Piotrowska: Istota sławy jest taka sama jak sprzed dwustu lat. Jej podstawę stanowi chęć bycia lubianym, rozpoznawanym, potrzebnym i kochanym. Ludzie po to wychodzą na zewnątrz, po to dzielą się ze światem sobą, swoimi przemyśleniami, wytworami, żeby być kochanymi, żeby być słuchanymi, akceptowanymi. Czasami też po to, żeby być hejtowanymi, bo niektórzy opierają swoją sławę na hejcie. Ale generalnie sława wynika z potrzeby interakcji, a ta jest w nas, odkąd jesteśmy ludźmi.
Chęć pokazywania swojego życia na zewnątrz była w nas zawsze?
Oczywiście, tylko kiedyś nie mieliśmy ajfonów i internetu. A podglądanie też było. Plotki na temat ludzi znanych, bogatych i lubianych pojawiają się już na obrazach, portretach, często zakamuflowane, ale dla niektórych bardzo czytelne. Natomiast w momencie wynalezienia druku, kiedy gazety stają się dostępne, pojawia się potem fotografia, która staje się częścią tych gazet i plotek. Wraz z pojawieniem się filmu, gazety w bardzo dużej mierze zaczynają opierać się na takich niby ploteczkach, ale autoryzowanych przez gwiazdy. A potem na rynek wchodzą pierwsze tabloidy, pisma plotkarskie, to czym wszyscy żyją, a co się świetnie sprzedawało i nadal sprzedaje.
Kiedy wspominam w książce jedną z pierwszych celebrytek Georgiane Cavendish (jej historia została przedstawiona w filmie „Księżna”), to piszę o tym, by pokazać, że już wtedy, w XVIII wieku, sprzedawcy zorientowali się, że gdy tylko pojawia nius o Georgianie, to gazeta się lepiej sprzedaje.
Ona sama też miała tę świadomość.
I cynicznie to wykorzystywała. Ten mechanizm jest stary jak świat. Chodziło mi o to, by pokazać pewien kontekst, nazwijmy go historyczny, na podstawie kilku wyselekcjonowanych przeze mnie osób. Ta książka nie składa się tylko z dwóch ostatnich rozdziałów, co z lenistwa mentalnego wolały zauważyć niektóre media. To historia ludzi sławnych na przestrzeni ostatnich dwóch wieków. Chciałam, by byli oni czytelni, wyraziści, żeby wzbudzali w czytelnikach jakieś emocje, nie odcinam się od tego. Kluczem doboru tych ludzi było to, by poruszali emocje.
Bez problemu przenosi Pani to, co było kiedyś, do czasów współczesnych.
Bo nie stanowiło to dla mnie żadnego problemu. Tyle, że kiedyś nie było Facebooka. Tymczasem teraz bardzo szybko znajdowałam odniesienie z przeszłości do teraźniejszości.
Jak historia o Paganinim, teraz by wszyscy pisali o tym, że ma strunę z jelita żony.
Oczywiście i zaraz byłby w Dzień Dobry TVN i toczyłyby się dyskusje publiczne, czy można zrobić struny z jelita zmarłej żony, już to sobie wyobrażam.
Zresztą, aby dać wyraźny obraz tego, że dzisiejszy świat show biznesu nie różni się niczym od tego sprzed stu lat, porównuję komika Fatty Arbuckle z Justin’em Biber’em po to, by ludzie zrozumieli kim wtedy, na początku XX wieku, był Fatty Arbuckle, a był jedną z największych gwiazd kina w ogóle. A ludzie wtedy do kina chodzili masowo.
Fatty został oskarżony o gwałt, a następnie zabicie kobiety, co miało się zdarzyć podczas jednej z imprez z udziałem aktora. Proces komika była był jednym z największych obok Polańskiego i kilkoma innymi takimi historiami. Był procesem, który aktywizował wszystkich. Mówiono, że prasie nikt nie dał tak zarobić jak Fatty Arbuckle. Każda nowa informacja o aktorze była dla gazet, jak Boże Narodzenie codziennie. Ludzie o tym czytali, media zwariowały, wydały wyrok od razu, co było też niesamowite, bo przecież Fatty został uniewinniony. To nie jest wymysł dzisiejszych czasów, że skazujemy w mediach, w opiniach celebrytów bez sądu. To już wtedy się działo.
I pewnie tak jak przed 100 lat, tak dzisiaj gwiazdy często swojej sławy nie potrafią wykorzystać, każdy różnie szuka swojej drogi.
Śmieję się, że polskie gwiazdy zupełnie nie doceniają tego, że można je ocenić na podstawie prowadzonych przez nich kont, profili na mediach społecznościowych. Im się wydaje, że to jest jakaś taka proteza, nieliczni zdają sobie sprawę z tego, że ktoś ma święte prawo – tak jak ja to zrobiłam – opisać ich w kontekście tego, jak się prezentują w mediach społecznościowych.
I to jest szokujące, bo znam ludzi, którzy z kolei znają się na mediach i mówią wprost, że to jakie masz media społecznościowe, taki dokładnie jesteś. A czasami wizerunek tych ludzi w mediach społecznościowych jest tragiczny. Czasami jest świetny, tak jak profil Magdy Cieleckiej na Facebooku, który moim zdaniem jest najlepiej zrobionym i prowadzonym celebryckim profilem w Polsce. Bo ona jest regularna, jest zabawna, jest różnorodna, merytoryczna, kiedy trzeba jest poważna, kiedy trzeba jest śmieszna. To jest genialne. Magda Cielecka musi mieć naprawdę niesamowity dryg dziennikarski, bo na jej profil się z radością wchodzi. To jest kopalnia wiedzy na temat jej życia zawodowego, minimalny na temat prywatnego. Wszystko, co tam podaje, jest filtrowane przez pracę.
Podobnie jest z profilem Mai Ostaszewskiej, Filipa Chajzera, Borysa Szyca, Olgi Bołądź, Katarzyny Herman na Instagramie. Kilka jest naprawdę fantastycznych. Ale są też profile zaniedbane, do bólu merytoryczne i nudne, jakby ten ktoś nie wiedział, do czego mu ten Facebook służy. To też dużo mówi o tej osobie. Bo skoro już zakładasz sobie konto publiczne, fani to lajkują, kultura wymagałaby, żeby traktować ich poważnie. A polscy celebryci olewają swoich odbiorców.
Myślę, że problemem bardzo wielu polskich celebrytów jest to, że oni najpierw ten profil zakładają, na początku jakoś o niego dbają, ale z czasem już im się nie chce i to zostawiają odłogiem. Tyle, że muszą mieć świadomość, że olewają wtedy także swoją publiczność. I to jest to, z czego oni nie zdają sobie sprawy, a co wiedzą gwiazdy amerykańskie. Jak się wejdzie na ich profile, to tam aż dudni, tam co drugi dzień jest jakiś nius.
To też pokazuje, jakich agentów i doradców mają polscy celebryci – beznadziejnych. Niestety, i zdania swojego nie zmieniam, większość polskich agentów traktuje swoje gwiazdy jak bankomaty. W ogóle nie mają pomysłu, jak je kreować, jak sprzedać. Dla nich to są ludzie do zarabiania pieniędzy, nikt nie myśli o tym, że ich wizerunek to coś więcej niż faktura z VAT-em lub bez czy umowa o dzieło. A kiedy profil leży odłogiem, albo jest robiony głupio, albo chamsko, albo w ogóle nie jest robiony, albo jest robiony ekshibicjonistycznie aż do bólu, można się zastanowić: gdzie ty dziecko masz agenta, gdzie masz kogoś kto ci powie: „weź się uspokój”, „weź wyluzuj, bo ktoś w końcu użyje tego przeciwko tobie”.
Spędziłam kilka miesięcy obserwując te profile, robiąc sobie notatki, uwagi, a potem to zebrałam do kupy starając się opisać wszystko obiektywnie.
Nie pokusiła się Pani o ocenę?
Nie. W książce wysyłam światu informacje będąc zwykłym odbiorcą danego profilu. Niektórych to pewnie boli, bo to jest dość chłodne. Co nie znaczy, że nie było mi trudno, bo obserwując media społecznościowe schodzi się na dno piekła mentalnego, tam się dzieją rzeczy dramatyczne, dopiero przyglądając się uważnie możemy zobaczyć tych ludzi takimi, jakimi są naprawdę. I to jest czasami wizja przerażająca.
Wygląda to trochę tak: fajnie jest być celebrytą, ale za swoją sławę nie chcę wziąć odpowiedzialności?
Tak. Dokładnie tak jest. Media społecznościowe z jednej strony wydają się bardzo łatwe w obsłudze, bo wystarczy pokazać gołą dupę i już jesteś sławny, ale z drugiej strony weź za to odpowiedzialność. I miej świadomość, że skoro wpuściłeś media do swojego świata pokazując swoje łóżko, swoją pupę i to jak śpisz, jaki masz kibel, to wpuszczasz też media do swojego życia. Więc kiedy później paparazzi stoją pod twoim domem i jeżdżą za tobą, to przestań udawać, że coś się stało. Musisz mieć świadomość, że pierwszy krok wykonałeś na swoim Instagramie. Wzięcie odpowiedzialności, to jest coś, czego polskie gwiazdy nie potrafią. Zastanawia mnie od lat, jak ludzie, którzy sprzedają informacje, mogą się dziwić, że ktoś fotografuje ich dzieci. Albo pokazują swoje dzieci na Instagramie, a później wielkie halo, że ktoś ingeruje w ich prywatność. No ciekawe! To jest kwestia zrozumienia i nauczenia się na pamięć definicji słowa „konsekwencja” ze słownika języka polskiego, tyle, że nasze gwiazdy mają często z tym jakiś organiczny problem.
Jakby nie miały pojęcia, że wszystko, co umieszczają można znaleźć, można zobaczyć.
W internecie nic nie ginie, a nasi celebryci nie mają zupełnie tej świadomości. Jest wiele klasycznych przykładów… O niektórych osobach nawet nie napisałam, bo uważałam, że to jak kopanie leżącego, a mi się już nie chce tego robić. Ale czasami naprawdę można było łapać się za głowę mówiąc: „weź już przestań, nie rób sobie krzywdy”.
Wielu z tych celebrytów zrobi jednak dużo, żeby tylko nieustannie o nich mówiono.
Bo to uzależnia. Wytłumaczył mi to psychiatra – z każdym lajkiem wydziela się w naszym organizmie dopamina. Mechanizm Facebooka, mediów społecznościowych i przycisku „lubię to” jest prosty jak konstrukcja cepa, oddziaływuje na naszą psychikę. Psychiatrzy mówią, że przychodzą do nich gwiazdy, które oświadczają: „mam za mało lajków”. I to jest autentyczny problem. Są ludzie, którzy po odstawieniu Facebooka zachowują się, jak po odstawieniu narkotyków. I to nie jest śmieszne, to się dzieje. To jest choroba XXI wieku i trzeba mieć umiejętność zapanowania nad tym, bo to wciąga jak heroina, tylko ludzie o tym nie wiedzą.
Facebook wykorzystał w ludziach potrzebę bycia sławnym, teraz każdy może zaistnieć.
Każdy jest ekspertem, każdy jest przede wszystkim nadawcą. To jest coś, z czego sobie nie wszyscy zdają sprawę.
Ktoś mógłby powiedzieć: ta Korwin tak się mądrzy, a sama na sławie tych ludzi zarabia w dodatku często ich krytykując.
Mówię o tym światku, bo go znam, bo jestem z samego środka.
Stąd podział celebrytów na ikony i gwiazdy? Niektóre ikony mnie zaskoczyły.
Które?
Magda Gessler.
Ale to absolutnie ikona. Ona zmusiła nas do akceptacji siebie. Jest jedyną osobą, w przypadku której mamy tak daleko posunięty margines tolerancji na jej różne wariacja, konfabulacje i wszystko inne. A przy tym nikt nie może jej odmówić, że jest zawodowcem w swojej dziedzinie, ona rzeczywiście zmieniła gust kulinarny Polaków. Jej rola w tworzeniu miejsc, jak choćby to, w którym siedzimy, świadomość ludzi, czego mają wymagać wchodząc do kawiarni czy restauracji jest ogromna. Oczywiście, niektórych wkurza, ale trzeba przyznać, że w budowaniu swojego wizerunku Magda jest do bólu konsekwentna, nie ma drugiej takiej, nie ma też żadnej, która próbowałaby ją podrobić, bo tego się po prostu nie da zrobić. Więc ona te wszystkie składowe ikony ma i jej pozycja jako ikony jest niepodważalna. Poza tym robiąc ten ranking brałam pod uwagę, kto ile zarabia, jaką ma oglądalność. W przypadku Magdy Gessler jest coraz lepiej, zamiast coraz gorzej. Wszystkim spada, a jej rośnie. Ona była jedną z tych osób, co do których nie miałam najmniejszej wątpliwości, że musi znaleźć się na liście ikon, bo ma wszystko to, czym jest ikona. Może być wariatką, może być konfabulantką, może opowiadać banialuki, ale w jej wypadku, przy jej osobie, jest to absolutnie akceptowalne. Gdyby to zrobił ktoś inny, to stuknęlibyśmy się w głowę mówiąc mitoman, ale ikonie wolno trochę więcej, ale w granicach swojego wizerunku i jej się to świetnie udaje.
A przy kim miała Pani wątpliwości?
A to już zostawię dla siebie. Jest ta lista…
Przemyślana?
Bardzo. Ikony i „Nowa Nadzieja” były najbardziej przemyślanymi. I potem „Plankton”. Żeby w nim znaleźli się ludzie, którzy są jak gąbki, wypełniacze między niusami i zdjęciami tych naprawdę ważnych w mediach. Bo ci, którzy znaleźli się na liście „Plankton”, są właśnie takim wypełniaczem. Obserwowałam osoby, które pojawiają się w tej roli. Pytałam ludzi, którzy pracują w plotkarskich mediach i pewne nazwiska padały notorycznie. Bo jak masz lato i nic się nie klika, to dajesz nius o tym i o tym, i zawsze masz lepsze statystyki. Bo ludzie to oglądają, choć nienawidzą, ale przynajmniej się uśmieją. Plankton to ktoś taki, kto jest kołem ratunkowym dla serwisów plotkarskich. Tylko, jakbyś następnego dnia zapytała, o kim czytałaś, to nie wiesz. Z twarzy mniej więcej podobny do nikogo. To są tego typu ludzie, najczęściej sieroty po talent show, które uwierzyły w swoją wielkość, w swoją wyjątkowość, w swoje gwiazdorstwo.
Celebryci?
Oni nie są jeszcze celebrytami, ale bardzo chcieliby być sławni. Chcieliby zarabiać pieniądze przede wszystkim. Łapią się różnych okazji, na bankietach biegają za kamerami, żeby ktokolwiek zrobił z nimi wywiad. Parę razy sama to widziałam, ale też mówiono mi o takich ludziach. Oni bardzo zabiegają o uwagę. Ich Instagramy czy Facebook, to jest jeden wielki ekshibicjonizm. Jakby zapytać, co oni robią w życiu, to mamy problem z odpowiedzią, no poza kilkoma wyjątkami, jak na przykład Węgrowska, która śpiewa i relacjonuje swoje życie erotyczne w mediach społecznościowych.
A „Nowa Nadzieja”? Ktoś z tej listy pretenduje do bycia gwiazdą?
Myślę, że trochę los zadecyduje za nich, bo pamiętajmy, że polski show biznes jest bardzo niesprawiedliwy, że w Polsce zdarzają się chociażby role w bardzo dobrych, ale też w bardzo kiepskich filmach. To zróżnicowana grupa, część z nich na pewno padnie ofiarą swego rozdętego do nieprzytomności ego i braku pokory, symptomy u niektórych, szczególnie aktorów, już widać, ale to choroba tego zawodu- ego wielkości Mount Everest; część może nie mieć propozycji, część jednak, oby większość z nich, da radę w zawodzie, bez zostawania prostytutką.
Suchej nitki nie zostawia Pani na Tomaszu Karolaku.
I jest mi strasznie przykro, ale to jest kariera przepalona na własne życzenie. Pamiętam, jak on wystartował. Ja wiązałam z nim ogromne nadzieje, wszyscy mówili: to będzie wielka gwiazda. Tylko on nagle zaczął wyskakiwać z każdego kąta w mieszkaniu. A potem to jego zaangażowanie polityczne, które nie wiem po co mu było i wolta z jednej strony na drugą. I te wywiady, których udzielał, a które ludzie czytali i nie wierzyli, że on je autoryzował… To był samobój za samobójem.
Zadziało się to wszystko trochę na jego własne życzenie. Inna sprawa, że on nie dostaje takich propozycji, na jakie by zasługiwał. W Polsce świat filmowy, jeśli mówimy o aktorach, nudzi się swoimi bohaterami. Tu bardzo wiele zależy od aktora, żeby prowadził swoją karierę umiejętnie. Bardzo dużo jest takich, które trwają trzy – cztery lata i do widzenia państwu. I nagle jesteś na bocznicy i trudno ci wrócić. To często nie jest zależne od samego zainteresowanego, ale od różnych układów. Przecież nie jest tajemnicą, że nie zawsze główne role grają ci najlepsi, ale ci najbardziej ustosunkowani, trzeba mieć tego świadomość. To jest bardzo niesprawiedliwy świat.
„Poczekalnia” jest takim rozdziałem, w którym znajdują się ludzie w takim dziwnym zawieszeniu między bytem a niebytem
Na przykład Joanna Brodzik?
Właśnie, przecież ona jeszcze kilka lat temu była ikoną pokolenia, a teraz jest w jakiejś reklamie, owszem gra w teatrze, o czym mało kto wie. Z ikony pokolenia, która miała zmieniać mentalność Polek, została panią z reklamy. Zastanawiam się, kto popełnił błąd? Czy ona, czy rynek, czy sama nie wiem co.
Może to był jej wybór?
Być może, legendy są różne. Ale dzisiaj nie jest już gwiazdą, nie mogę jej postawić wokół ludzi, którzy cały czas generują niusy, zarabiają, wzbudzają zainteresowanie publiczności Ona dla wielu ludzi wchodzących teraz w obszar mediów jest panią z reklamy, niczym więcej, bo oni znają Magdy M., nie oglądali Kasi i Tomka. Jest w dziwnym zawieszeniu, którego nie rozumiem, ale myślę, znając ten show biznes, że pewnie powodów jest kilka.
Największa rozbieżność nazwisk jest na liście „Gwiazdy”?
To jest najbardziej różnorodny dział, bo w nim znajdują się ludzie, którzy generują pieniądze, zainteresowanie. Ikona często tak wielkiego zainteresowania nie generuje. Ona sobie siedzi w kącie i robi swoje. Na przykład Krzysztof Stroiński, jest absolutną ikoną, on nie musi się pokazywać, a i tak wszyscy wiedzą, że jest wielkim artystą. Gwiazdy natomiast cały czas muszą żyć w temperaturze wrzenia. To ludzie, którzy nieustannie są na najwyższych obrotach. Tam się znajdzie i Dorociński i Adamczyk czy Dygant. Oni pojawiają się w reklamach, w różnych akcjach, ale też cały czas pracują. Zarabiają na siebie, ale też na swojego pracodawcę, przynoszą duży zysk. Jak chociażby Gosia Rozenek – ona zarabia, jej programy zarabiają. Jest obecna, nawet nadobecna ostatnio w mediach. Ona to klasyczny przykład gwiazdy.
Jednak tylko część z tych gwiazd jest nadaktywna, a część nie narzuca się kompletnie, jest gdzieś z boku.
To już indywidualna kwestia. Dorociński ma tyle pracy, że nie musi się narzucać, zresztą on zawsze tak ustawiała się wobec mediów. Zresztą podobnie jak Kożuchowska – zawsze wobec mediów zdystansowana, jest głównie znana ze swojej pracy i to się jej udaje, jest jedną z najbardziej znanych i komercyjnych aktorek. Trudno ją jeszcze nazwać ikoną, bo nie ma takiej wyrazistości jak Cielecka, Ostaszewska, czy Preis, gdzie mamy do czynienia z ikonami absolutnymi. Gdzie Kinga Preis jest jedną z najbardziej komercyjnych aktorek w tym kraju, która na okładkach gazeta bywa raz lub dwa razy do roku, wywiadów udziela bardzo rzadko. Ale jak połączyć jej udział w filmach fabularnych, dodać do tego „Ojca Mateusza” i reklamy, to okazuje się, że ona jest totalnie komercyjna. Tak samo Maja Ostaszewska, jak zobaczyłam, w ilu przedsięwzięciach ona brała udział na przestrzeni roku, to okazuje się być niesłychanie komercyjna, bez pokazywania majtek na Instagramie,
Agata Kulesza?
Tu mamy Oskara za „Idę”, jest szacunek, wybitnie utalentowana i niesłychanie skromna Widzimy, że ona jest pozamykana, taka niepewna siebie, ale wychodzi i daje z siebie 100%. Ikony grają na naszych emocjach. Ikona musi mieć wybitną osobowość. Kulesza to oprócz osobowości przede wszystkim talent, ogromna pracowitość, ale też czasami zbytnia nerwowość, niepewność siebie, emocje pod sufit jak u Gessler, rzucanie talerzami. To jest ta wyrazistość, o której mówiłam. I my wiemy, że wynika ona z tego, jacy ci ludzie są naprawdę, wiemy, że nikt im tego nie narzucił.
Bo możemy myśleć, że gwiazda w pewien sposób została wykreowana. Ikona jest tożsama ze sobą. Jak na przykład Stroiński. Nie ma opcji, żeby namówić go na wywiad. On jest obecny tylko przez swoją pracę. Jest wspaniałym artystą i właściwie nic więcej o nim nie wiemy i za to go kochamy. Dorociński za chwilę będzie taki jak on. My o nim też niewiele wiemy, ale jak się pokazuje, to skupia naszą uwagę, magnetyzuje, to jest ikona.
I będę Gessler i Wojewódzkiego broniła, bo to są ludzie, którzy osiągnęli jakiś level bazując na sobie, na swojej kontrowersji, jakoś się może lekko kreując, ale to wszystko jest tym, co mają do zaprezentowania, a nie co agent mi podsunął.
Myślę, że taki podział był w pewien sposób potrzebny, żeby w zbudzić dyskusję merytoryczna, bo ja tylko pod tym względem tę sławę rozpatruję. Nie wchodzę w życie prywatne.
Wielu ludzi po Pani książce spodziewało się jednak wyciągania brudów.
Nie miałam takiego zamiaru, założenie było merytoryczne. Często pytałam ludzi na moim Facebooku kogo umieściliby na liście „ikona” czy „gwiazda” i to była totalna inspiracja. Bo jeśli ludzie co chwilę podają nazwisko Majchrzak, to się nie dziw, że oni mają rację. Może wiedzą coś, co ja wyczuwam i piszą mi, że twardy, że nieprzekupny, że jest sobą. Że Chylińska…
Chylińska jako ikona też mnie zaskoczyła.
Ale dlaczego? To jest genialne łączenie mainstreamu z byciem sobą, bo ona taka jest, ja ją trochę znam. To jest absolutnie Agnieszka i ona jest ikoną mimo, że nie do końca zdaje sobie z tego sprawę. Ale to jakie emocje generuje, przy jednoczesnym szacunku fanów…
Nie musi być na 101%.
Nie musi. Może być na 90%, a i tak jest na 100%. Ona to sobie wypracowała ciężką robotą przez całe życie. Ona dupy medialnie też nie dawała. Bo ikona dupy medialnej nie daje, to też jest bardzo charakterystyczne. Jeśli nawet coś sprzedaje, to dzieje się później. Jak choćby Wojewódzki. On wszedł w rynek reklam, kiedy stał się rozpoznawalnym dziennikarzem, gdyby zrobił to wcześniej, może by bolało. Teraz bardzo wczesne wejście w reklamy dla wielu jest początkiem końca. Reklama z Wojewódzkim pojawiła się, kiedy on już naprawdę dużo osiągnął.
Jak Bogusław Linda?
Tak, Linda, który tak naprawdę wybuchł po ‘89 roku. Miał już wtedy 30 parę lat, był dorosłym kolesiem i trudno było go złamać, zniszczyć, bo był świadomy, okrzepnięty. On już nie mógł zwariować przez pieniądze, które do niego spłynęły. On też je mądrze zainwestował. I bardzo szybko ustawił media wobec siebie. Pierwszy wygrał proces z tabloidami, powiedział: poszła won. Co było genialne. I to wszystko doprowadziło go do tego, że dzisiaj jest ikoną, może śpiewać w jakieś reklamie, ale nas to nie boli, bo to jest Boguś, Bogusiowi wolno wszystko. Ikonie wszystko się wybacza, nawet gdyby coś palnęła, coś zrobiła, to jednak kontekst tej osoby, szacunku społecznego jest zupełnie inny, niż celebryty, który po pół roku na Instagramie i iluś tam lajkach myśli sobie: jestem super gwiazdą, pokażę dziś penisa.
A co z zaangażowaniem politycznym celebrytów?
Myślę, że nie do końca chodzi tu o zaangażowanie polityczne, a raczej o społeczne. Bo kiedy rozmawiam z artystami, chociażby tymi, którzy zrezygnowali z Opola, to oni w dupie mają politykę i bardzo dobrze. Im chodzi o kwestię wykluczenia. Im chodzi o podział, którego kryterium nie jest zdolny – niezdolny, to podział na przychylnych i nieprzychylnych władzy, na to kto jakie ma poglądy na przykład na sprawy społeczne. To nie ma zbyt wiele wspólnego z polityką. Pamiętajmy, że artyści byli dymani i poniewierani przez każdą władzę w tym kraju, pewnie dlatego instynktownie uciekają od polityki, natomiast chętnie angażują się w sprawy społeczne. Angażują się w ekologię, w prawa ludzkie, obywatelskie i to jest super. Czy to jest polityczne?
Występów w Opolu odmówili wszyscy. Oni pójdą sobie na „czarny marsz”, na marsz dla Unii Europejskiej, ale nie chcą być pod jakąś flagą polityczną, Bo przykład biednego Karolaka czy Tomka Lipińskiego swojego czasu z PO pokazuje, że politycy cię zostawiają i mają cię naprawdę gdzieś, używają jak ścierę i wyrzucają za okno.
W Opolu tak naprawdę wszystko zaczęło się od Natalii Przybysz, która jest wybitną wokalistką i wyrzucanie jej z jakiś projektów, z występów tylko ze względu na wywiad, którego udzieliła, jest po prostu jakimś „talibanem” mentalnym. Tu nie użyto argumentu, że ona nie umie śpiewać. Nie, tu powiedziano: ta pani nie wystąpi, bo nie.
Politycy doprowadzili do niespotykanego zjednoczenia środowiska w jednej sprawie, bo artyści wyczuwają, że to może spotkać każdego z nich. Oczywiście, władza w starciu z artystami zawsze przegra, bo ludzie bardziej będą wierzyli artystom niż politykom, bo artyści mają ten magiczny przycisk do naszych emocji, naszych serc i sumień. A politycy go nie mają, ludzie wiedzą, że są przez polityków dymani i oszukiwani. Artysta, jeśli nawet jest sprzedajny, to wychodzi na scenę i daje coś z siebie. A polityk? Jest koniunkturalny. Pójście na wojnę z artystami jest samobójcze, bo sztuka kocha być wolna, nienawidzi ograniczeń i z założenia jest zawsze lewicowa, jest liberalna, bo chodzi o dopuszczenie każdego do głosu.
Tylko ktoś bardzo niemądry i zakochany w sobie próbuje walczyć z artystami. Rozumiem, że ta władza jest bardzo niemądra i bardzo zakochana w sobie. Tak jak każda. Tyle, że poprzednia była na tyle sprytna, że nie wtrącała się, kto z kim śpi, do kogo się modli i czy zrobił sobie aborcję czy nie. Nie dzieliła ludzi według tych kryteriów. Ta to robi, zaostrza bardzo narrację. Artysta może być głodny, ale musi być wolny i to jest coś, z czym sobie ta władza nie poradzi. Obrażają artystów, obrażają ich fanów, czyli swój potencjalny elektorat. Ale niech to robią. Na zdrowie.