Go to content

„Jak mogłeś mi to zrobić, braciszku?! Dałeś jej nawet pierścionek po naszej babci, który miał być mój!”

fot. m-gucci/iStock


Jesień 1990 roku, październikowe późne popołudnie. Potwornie przemoczona wracam do domu. Mam 13 lat i zostałam brutalnie potraktowana przez koleżanki z klasy w nowej szkole podstawowej. Jesteśmy tuż po przeprowadzce, trzeciej w moim krótkim życiu. To oznaczało dla mnie kolejną zmianę, opuszczenie znanych okolic, pozostawienie przyjaciół. Już to przerabiałam dwukrotnie, więc myślałam, że tym razem będzie łatwiej. Ale nie jest…

Podeszły do mnie na długiej przerwie, uśmiechając się, poczęstowały gumą balonową. Powiedziały, że mam fajne różowe tenisówki, które mają „słodki kolor”. Wiedziałam i byłam z nich bardzo dumna. Dostałam je od wujka Waldka z Anglii, brata mamy. Rzeczywiście wyróżniały się na tle szarości otaczającego nas świata. Było mi miło, że tak fajnie zaczyna się
moja nowa przygoda w tej szkole. Miałam wreszcie okazję poznać prawdziwe przyjaciółki, takie „na śmierć i życie”. Chciałam zapraszać je do nowego super urządzonego pokoju, który był tylko mój. Już nie współdzielony z moim bratem. Częstować przysmakami przygotowanymi przez mamę i zabrać na działkę, na której tata postawił drewniany domek. Mogłyśmy tam nawet zanocować, gdyby tylko chciały…

Ale nie chciały, jak się szybko okazało. Ich miłe jak dotąd zainteresowanie przerodziło się w antagonistyczne działanie przeciwko „nowej”, czyli mnie. Już nie podchodziły na przerwie, mało tego, ostentacyjnie odchodziły, gdy ja podeszłam do nich. Wyśmiewały się ze mnie podczas moich odpowiedzi na lekcjach. Nie pozwalały innym dzieciom na rozmowę ze mną,
a w szkolnej stołówce nigdy nie było już dla mnie miejsca przy „ich stoliku”. Tenisówki w „słodkim kolorze” teraz były „wieśniackie”, a ja okazałam się niegodna ich towarzystwa. Nawet na lekcjach w-f nikt nie chciał mnie brać do drużyny, gdy graliśmy w dwa ognie.

Sytuacja robiła się coraz bardziej napięta i traciłam powoli nadzieję, że kiedyś będzie lepiej. Zupełnie nie wiedziałam co się stało, czy zrobiłam coś nie tak?! A najgorsze miało dopiero nadejść…

Tego październikowego dnia odwołano nam trzecią lekcję z powodu choroby pani. Mieliśmy cicho siedzieć w klasie, najlepiej czytać lektury i nie kręcić się po szkole. Od rana bolał mnie brzuch, dostałam pierwszą w życiu miesiączkę i musiałam wyjść do toalety. Byłam pod takim wrażeniem sytuacji, to był dla mnie wielki dzień – stałam się kobietą, że nie zauważyłam nawet, gdy „banda Ewy” wyszła za mną. W toalecie ich obecność dotarła to do mnie wręcz fizycznie, kiedy wykręciły mi ręce, chwyciły za włosy i kark, a następnie zanurzyły moją głowę w muszli klozetowej… Nie wiem jak długo trwał ten koszmar. Gdy zaczęłam się dławić i straciłam przytomność, zostawiły mnie tak leżącą na podłodze w szkolnej toalecie. A może po prostu przestraszyły się nadchodzącej pani woźnej? Ona właśnie mnie znalazła w kałuży wymiocin i szybko wezwała pomoc.
Dwa miesiące nie chodziłam do szkoły. Jak długo mogłam, wymyślałam kolejne bolące mnie miejsca, których po zapaleniu płuc z powikłaniami, nie brakowało w moim organizmie. Najbardziej jednak bolała mnie sponiewierana dusza…

Po skończeniu szkoły podstawowej znalazłam sobie liceum w pobliskim mieście. Nie dojeżdżałam do domu, wolałam mieszkać w internacie. Chociaż kochałam swój dom, rodzinę, psa, nie mogłam znieść myśli, że mogę spotkać „bandę Ewy” i znowu zostać przez nie napadnięta. Nie uspokajał mnie wcale argument, że pewnie się nie odważą, po tym jak były
zawieszone w prawach ucznia i miały dozór kuratora. Zakorzenił się we mnie lęk, którego nie mogłam się pozbyć. Nie pomagały spotkania z pedagogiem szkolnym, rozmowy z rodzicami, noszenie gazu pieprzowego w kieszeni. Zajęło mi wiele długich lat zrozumienie, że jestem silna i już nigdy nikt mnie nie skrzywdzi…

Potem były studia, pierwsza praca, poważne życie i mniej poważne związki z mężczyznami. W sumie byłam zadowolona ze swojej niezależności, ciekawych relacji zawodowo-prywatnych. Robiłam to co lubiłam, dużo podróżowałam, nie brakowało mi raczej niczego. No może czasem pomyślałam, że brak mi brata. Przez moją szybką „ ucieczkę” z domu nie zdążyliśmy się dobrze poznać w czasie dorastania, a kiedyś byliśmy dla siebie najważniejsi. Długo miał mi za złe, że go „opuściłam” wyjeżdżając z rodzinnego domu! Ale rozmowy na Skypie, świąteczne spotkania czy wakacyjne odwiedziny sprawiły, że udało się nam odbudować relację. A teraz może nawet ją pogłębimy niebawem, taka okazja…

Jest sierpień 2003 roku, mam 26 lat i jadę na ślub mojego młodszego brata, Dawida. Zupełnie mnie zaskoczył tą informacją, widzieliśmy się przecież podczas Świąt Wielkanocnych i o niczym nie wspominał! A musiał już mieć swój nowy plan na życie. Nawet nie znam jego wybranki, nie wiem gdzie i kiedy się poznali, niczego nie wiem… No może poza tym, że ona nazywa się Ewa. Nie ma to jednak dla mnie większego znaczenia, już myślę, co założę na uroczystość, czy kogoś zabiorę ze sobą itd. To ważny dzień także dla mnie, jestem „świadkową” na ślubie brata!

Przyjeżdżam w piątek, jest ciepły spokojny wieczór, nic się nie dzieje, jedynie pachną maciejki w okolicznych ogrodach. To najbardziej lubiłam na tej „mojej wiosce”, ten zapach ziół i kwiatów wieczorową porą, od którego aż kręciło się w głowie. Mama wita mnie z nieukrywanym zaskoczeniem na widok moich krótko ostrzyżonych włosów, czy aby będą pasowały do sukni. Jakiej sukni?! Planuję wystąpić w białym garniturze od Gucciego, na który wydałam dwie pensje…

W domu zamieszanie, wszyscy coś robią w związku z niedzielną uroczystością. Siadamy jednak do wspólnej kolacji, jest późno, a od rana „na głodno”. I pierwszy kłopot, bo na stole „samo mięso” lub „ z mięsem”, a ja jem tylko warzywa i owoce. Trudno, mam jeszcze koktajl zrobiony w domu, wypiję, a jutro kupię coś dla siebie w lokalnym sklepiku, albo pojadę do
miasteczka. Nie mam ochoty wysłuchiwać komentarzy, że dla mnie trzeba specjalne dania przyrządzać. I wchodzą oni, podrywam się radośnie z krzesła, a za chwilę siadam czując, że tracę równowagę. Myślałam, że za chwilę się przewrócę, straciłam pole widzenia. Jakby na głowę wylano mi wiadro wody, niczego nie widziałam, nie słyszałam, nie czułam. Jak wtedy 13 lat temu, gdy moja głowa została gwałtownie zanurzona w muszli klozetowej szkolnej ubikacji.

Mój brat i Ewa – ta EWA! Koszmar mojego dzieciństwa, przez którą uciekłam z ukochanego domu. Zostawiłam swój pokój, rodzinę i pod pretekstem zdobywania edukacji wyjechałam daleko od swojego fajnego, wygodnego życia. Cierpiałam potem w samotności, było mi smutno i źle. Nie dojadałam, spałam na niewygodnym łóżku, nie mogłam mieć obok siebie psa- przyjaciela. Ale byłam na tyle daleko, żeby zapomnieć i spróbować odbudować swoje życie, poszukać spokoju…

Jak mogłeś mi to zrobić braciszku! Tyle dziewczyn mieszkało w okolicy, zresztą nawet podczas pobytu u mnie poznawałeś wiele fajnych. Czy to musiała być ONA!? Przecież wiedziałeś o wszystkim, mówiłam Ci, co czuję, gdy ONA z nienawiści zamieniła moje życie w prawdziwy koszmar. Nie rozumiem tego zupełnie, dlaczego ONA?! Powiedziałeś, że tak wyszło. Minęło tyle lat, myślałeś, że wyrosłam. Ale z czego, braciszku?! Z traumy się nie wyrasta, wychodzi się z niej ciężką pracą podczas terapii, która trwa latami i kosztuje majątek! Pamięć to nie twardy dysk, który sformatujesz i po sprawie. To wymaga ogromnego wysiłku i nigdy tak naprawdę nie wiesz, czy wspomnienia nie wrócą do Ciebie i nie zaskoczą cię jak fala tsunami. Ale skąd Ty możesz wiedzieć takie rzeczy, mieszkałeś sobie wygodnie z rodzicami całe życie. Masz nawet odziedziczyć po nich dom rodzinny. Ty nigdy nie musiałeś się o nic martwić, nawet o samego siebie…

I jeszcze ten pierścionek zaręczynowy, po naszej babci, który miał być mój! To nie może być prawda, to tylko znowu ten koszmar z dzieciństwa wrócił, ale zaraz otworzę oczy i skończy się… Niestety nie… I ja nie mam na to wpływu… Miałam przecież unikać sytuacji, które mnie stresują, a znajdują się poza strefą wpływu. Wypracowany schemat, jak instrukcja awaryjna, do tej pory przez lata włączał się bez zarzutu. Teraz nie działa. Kurwa! To nie może być prawda, jutro połączą nas więzy rodzinne. A jesteś moim największym wrogiem, wytatuowałam sobie nawet na pośladku: Ewa, I hate you.

I nie mogę tego cofnąć, nie mogę zapomnieć, że zniszczyłaś mi dzieciństwo! Nawet nie chcę… Jutro wyjeżdżam, nie mam zamiaru uczestniczyć w tej szopce. Nie obchodzi mnie, kto będzie świadkową, mam to gdzieś. Nigdy nie wybaczę ci braciszku, że wybrałeś ją. Jeszcze w nocy spróbuję wykraść pierścionek babci, ONA nie zasługuje na niego… A co ty tu robisz?! Oślepia mnie blask światła skierowanego prosto w moje oczy. To ONA. Nie odpowiadam, Ewa łapie mnie za rękaw kurtki. Odpycham ją, w tej sekundzie cała moja złość, żal, wszystkie złe wspomnienia zamieniają się w ogromna siłę, która przewraca ją na podłogę. Podnoszę pierścionek i kieruję się w stronę drzwi. Nagle słyszę charczenie i jej całe ciało zaczyna gwałtownie się ruszać. Drgawki są coraz intensywniejsze, hałaśliwie uderza kończynami w podłogę. Z ust leci jej piana, a oczy jakby wpadały do głowy. Wiedziałam, że nie jest normalna. Nikt normalny nie krzywdzi innych bez powodu, nie zamienia ich życia w horror!

Z powodu hałasu zbiegli się wszyscy, rodzice zaczęli krzyczeć, podnosić ją z podłogi. Zrobiło się straszne zamieszanie, mama dzwoniła po pogotowie, tata biegł po wodę do kuchni. Tylko Dawid stał z boku, jak posąg z betonu i patrzył na mnie kamiennym wzrokiem. Co jej zrobiłaś – zapytał wreszcie. Nie odpowiedziałam, wzruszyłam tylko ramionami. Co miałam powiedzieć?! Że ta cała sytuacja mnie przerasta i postanowiłam znowu uciec? I po raz kolejny zawieść jego oczekiwania? Ona jest chora – wycedził po chwili. Okazało się, że Ewa ma epilepsję. Od czasu, gdy w dzieciństwie ojciec uderzył ją w głowę żelazkiem, miewa ataki w sytuacjach stresujących. Zażywa lekarstwa i możemy jakoś funkcjonować, ale to ma ogromny wpływ na nasze życie… Nigdy nie będziemy mieć dzieci, Ewa nie zostanie nigdy matką…

Poczułam wtedy przez moment coś w rodzaju „a jednak karma wraca”… Nie przyniosło mi to jednak oczekiwanej satysfakcji, nawet ulgi nie poczułam, że sprawiedliwości stało się zadość. Ogarnął mnie ogromny smutek i zrobiło mi się po prostu cholernie żal. Tej chorej dorosłej Ewy i tej wrednej małej dziewczynki, którą była… Po latach terapii wiem, że agresją rozładowywała swoje własne napięcie. Była nieszczęśliwa i mnie ukradła moje szczęście…

Po ślubie wyjechałam od razu, jednak w zupełnie innym nastroju, niż się spodziewałam. Odzyskałam spokój i czułam, że zamknęłam definitywnie czarny rozdział dzieciństwa. Nie mam już żalu do Ewy, że coś przez nią utraciłam. Zrozumiałam, że tak naprawdę zyskałam wolność i niezależność wyjeżdżając z domu. Mam w sobie siłę, której nikt mi nigdy nie odbierze…