Nigdzie ptaki nie śpiewają tak głośno. Przynajmniej nie znam innego takiego miejsca. Budzą cię o świcie i pewnego dnia zdajesz sobie sprawę, że wstajesz z uśmiechem, bez stresu, bez tego tak znanego, a tak znienawidzonego bólu brzucha.
I wszystko płynie wolniej… nawet krew w twoich żyłach… I doba, którą zawsze chciałaś wydłużyć, naprawdę staje się dłuższa. Bo znajdujesz czas na wszystko. Na pracę, na dzieci, na siebie. Bez pośpiechu, bez zerkania na zegarek, bez zniecierpliwienia jakiegokolwiek.
Po prostu żyjesz wolniej. Dzisiaj wydaje mi się, że każdy powinien doświadczyć takiego stanu. Choć przez chwilę. Tego, jak świat nagle staje w miejscu. A raczej jak ty stajesz w miejscu, a świat nagle kręci się zdecydowanie wolniej. Zamknij oczy i wyobraź sobie miejsce, gdzie czujesz spokój i szczęście. Tam, gdzie oczami wyobraźni uciekasz, gdy jest ci naprawdę źle.
Masz takie miejsce? Chyba każdy z nas powinien je mieć, miejsce, gdzie czujesz się szczęśliwa. Gdzie do szczęścia potrzebujesz zupełnie nic. Gdzie uśmiechasz się do siebie każdego dnia. Nieważne, czy masz na sobie stare dresy, czy wyciągniętą z szafy sukienkę, o której zdążyłaś zapomnieć. Czy zjadłaś na śniadanie kanapkę z białego pieczywa grubo posmarowaną dżemem, czy trzy pomidory z cebulką. Jest ci po prostu dobrze ze sobą. To takie miejsce, gdzie nic nie musisz. NIC. Bo wszystko na czym ci zależy jest zależne tylko od ciebie.
Pewnie dla każdej z nas takie miejsce jest gdzie indziej. To ładne, że tak się różnimy. Pytanie jednak, czy potrafimy być szczęśliwe.
Gdyby odpowiedzieć sobie:
Co ostatnio zrobiłaś tylko dla siebie
– jakąś błahą choćby rzeczy, ale taką, która sprawiła, że ty sama poczułaś się lepiej
Kiedy ostatni raz odmówiłaś czegoś, na co nie miałaś ochoty
– powiedziałaś, że nie chcesz, bez wyrzutów sumienia, bez poczucia winy, że nie spełniłaś czyichś oczekiwań.
Czego ostatnio nie zrobiłaś
– z zestawu tych rzeczy, które zrobić musisz, bo ktoś inny ich od ciebie oczekuje, bo boisz się konfrontacji z opinią innych.
Kiedy pomyślałaś o sobie dobrze
– i co to było? Jak dobrze o sobie myślisz? Potrafisz bez wahania wymienić pięć rzeczy, za które siebie lubisz? (tak, wiem trzy to żadna trudność)
Czy akceptujesz swoje słabości
– czy nadal z nimi walczysz, bo nie chcesz mieć słabych stron, bo chcesz wszystkim (ale też sobie) udowodnić, że jesteś inna, co dla ciebie znaczy lepsza.
Czy dajesz sobie przyzwolenie do bycia szczęśliwą
– taką chwilę, kiedy czujesz, jak szczęście przepływa przez ciebie, kiedy ci dobrze samej ze sobą. Nie myślisz wtedy, jaka jesteś zmęczona, ile rzeczy zrobić musisz, tylko po prostu – kochasz siebie, więc jesteś szczęśliwa.
Myślałam o tym wszystkim siedząc na kocu w biało-czerwoną kartkę. Ptaki nie cichły w ciągu dnia, choć drzewa szumiały równie głośno, bo wiatr z zaciekłością gonił burzowe chmury. Nawet to, że będzie padać nie stanowiło problemu. Bo przecież na to nie miałam zupełnie wpływu, więc jakie ma znaczenie, czy będę się tym przejmować? Podobnie jak nie ma znaczenia, co dzisiaj zjesz na śniadanie, skoro w lodówce stoi jogurt, otwarty przez dzieci pasztet, leży pomidor jeszcze świeży i kawałek ogórka z kolacji. Bułki sprzed dwóch dni spokojnie można jeszcze zjeść, bo jeszcze dadzą się pogryźć i o dziwo wcale nie są złe. I nie wymagasz rarytasów, nawet o nich nie myślisz, bo to, co jest, tak naprawdę w zupełności ci wystarcza.
Tak jak koc, krzesło, które na co dzień wydawałoby ci się mało wygodne. I nawet komputer na kolanach ci nie przeszkadza. Odkrywasz, że tak możesz pracować. I że możesz iść po pieczywo dwa kilometry i… masz na to czas.
Przyjaciółka mówi: „Zobacz, jak tak gadamy (noc, huśtawka i my otulone w jeden śpiwór), to sobie myślę, że wszystko zależy od nas. Że to, czy ja będę szczęśliwa, jest w moich rękach. Teraz to się wydaje takie proste”. I siedzimy w ciszy, każda zagłębiona w swoich myślach, z tymi właściwie banalnymi słowami w głowie, które nabierają jakiegoś innego wymiaru. Każda z nas ze swoim przepisem na szczęście. Na jego znalezienie.
Tylko na to znalezienie trzeba sobie pozwolić. Trzeba chcieć mieć na nie czas. I chyba też odwagę. Odwagę na to, by sobie powiedzieć: „Ej, to wcale nie sprawia, że jestem szczęśliwa” i z tego zrezygnować, albo rezygnować małymi kroczkami. Tak, jak bohaterka jednego z moich tekstów. Powiedziała: „Mijaliśmy się, warczeliśmy na siebie, budziliśmy się już nerwowi. Praca wysysała z nas życie, które toczyło się tuż obok, a którego nie widzieliśmy”. Więc najpierw musieli to zobaczyć i dziś robią to, co kochają, mieszkają tak, jak mieszkać chcieli, a w jej głosie jest tyle radości i spokoju, które dają pewność, że to nie poza, czy oszustwo, ale zrozumiane szczęście, z którego ona czerpie garściami.
Bo gdyby tak odpuścić:
– rzeczy, na które wpływu nie mamy
– ludzi, którzy nie chcą z nami iść
– relacje, które wysysają z nas energię
– zadania, których wcale nie chcemy i tak naprawdę nie musimy wykonywać
– rzeczy, które nie czynią nas szczęśliwszymi, a tylko zagracają życie, są koszmarnym snem konsumpcjonizmu, w którym pełnimy mimowolnie główną rolę.
Wtedy na tym kocu w kratkę, w jeziorze w czasie deszczu, na tej huśtawce w nocy i podczas spaceru z synem po pieczywo, złapałam to szczęście. Po raz kolejny. Jednak tym razem trzymam je mocno w garści i po powrocie do znanej codzienności rozkładam na części pierwsze. Na te małe kroczki, którymi będę do niego dążyć. Bo nie chcę być szczęśliwa tylko przez kilka dni, znajdować spokój na tydzień. Chcę tego mojego własnego szczęścia na dłużej i tak, wiem, że ono jest tylko w moich rękach. Tak jak twoje szczęście jest w twoich. Znajdź je i nie wypuszczaj, a przede wszystkim nigdy z niego nie rezygnuj!