Jedna zapisała się na maraton, druga ma zamiar schudną z 20 kilogramów, trzecia zastanawia się, jak nauczyć się chińskiego w pół roku, bo marzą się jej wakacje w Chinach, tym samym ma zamiar przyjąć wszystkie możliwe fuchy, które jej wpadną, kosztem czasu dla dzieci, rodziny i siebie. Jest jeszcze czwarta, która wstaje o piątej rano, żeby przed pracą zrobić śniadanie mężowi i trójce dzieci, przygotować obiad i ogarnąć dom, a potem lecieć do pracy i być w 120% wydają i efektywną. Wymieniać dalej? Jest taka, co nie usiądzie na tyłku, nie poleni się na kanapie, tylko lata na ścierce, myje okna co tydzień, podłogę dwa razy dziennie, a brudnego kubka w zlewie u niej nie uraczysz. I ta, co cały dzień poświęca dzieciom, rysuje, maluje, czyta, idzie na rower, na spacer, a wieczorem spędza trzy godziny na praniu, prasowaniu i składaniu tego wszystkiego do kupy.
Nie wyliczam dalej, bo już sama się zmęczyłam. Patrzę na te silne i nieustraszone kobiety i zastanawiam się, kiedy wszystko pierdolnie, bo prędzej czy później tak się stanie. Bo to zawsze się tak kończy – załamaniem nerwowym, chorobą, bo ciało daje już wyraźny sygnał, że nie nadąża, depresją.
Mam ochotę czasami zawyć na cały głos: KOBIETY, OPANUJCIE SIĘ! Przecież nikt od was nie wymaga, żebyście wiecznie były na stand by’u, nikt nie ocenia was przez pryzmat brudnych okien, ilości wyprasowanych gaci, czy czasu spędzonego z dziećmi. Uciekam ostatnio od takich kobiet, bo zwyczajnie nie znajduję komfortu funkcjonowania wśród nich. Tego wiecznego pędu, bardzo często nieuświadomionego prześcigania się – która jest lepszą matką, żoną, koleżanką i kochanką.
Drogie moje, wy nic nie musicie! Naprawdę! Nie musicie być jakieś, nie musicie być lepsze niż wam się wydaje, bo nikt, kompletnie nikt poza wami, tego od was nie oczekuje! Poważnie!
Powiedzcie tak szczerze, kiedy ostatnio którakolwiek z was, tych zaganianych, siadła sama ze sobą na godzinę, samiuteńka, w ciszy zupełnej i zmierzyła się ze swoimi myślami. Tymi czarnymi myślami na swój temat:
„O matko, znowu siedzę zamiast coś robić, czas ucieka mi przez palce”.
„Ja siedzę, a jeszcze muszę pranie, sprzątanie i lodówkę wyczyścić”.
„Siedzę sama, a dzieci? Dzieci na pewno zapamiętają, że się nimi przez godzinę nie zajęłam! Jestem złą matką”.
„Wykorzystaj ten czas efektywnie, a nie siedzisz i myślisz, po co ci to, jesteś leniwa, matka miała rację!”.
Czego się boisz? Że ktoś zobaczy ciebie twoimi oczami, że zobaczy to wszystko, co ty sama o sobie myślisz? Że jesteś nie dość dobra, że bywasz złą matką, bo miewasz dość swoich dzieci? Że twój związek wcale nie jest taki szczęśliwy, jakim próbujesz go przedstawić? Że otaczają cię ludzie, którzy są toksyczni i tylko karmią się twoją energią, wykorzystują cię, a ty masz tego serdecznie dosyć? Czego się boisz? Od czego uciekasz? Co próbujesz przykryć pod warstwą wszystkich narzucanych sobie zadań i obowiązków?
Jeszcze jedno ciasto, jeszcze jedna impreza dla znajomych, jeszcze jeden telefon do matki, jeszcze jeden uśmiech do męża. Naprawdę tego właśnie chcesz? Chcesz zakładać maskę silnej i nieustraszonej? Dlaczego boisz się pokazać, ile jest w tobie lęku, niepokoju, ile wątpliwości i kompleksów?
Dlaczego tak bardzo trudno jest ci zaakceptować siebie taką, jaką jesteś? Rodzice ci całe życie mówili, że musisz być najlepsza, a ty nie chciałaś ich zawieźć? A może całe życie słyszałaś, że inni są od ciebie zdolniejsi, ładniejsi, że ty jesteś okej, ale ktoś inny jest bardziej? A może nie chcesz być jak twoja matka, a ze zgrozą odkrywasz, że właśnie taka jesteś? Bo nie chciałaś nigdy stworzyć takiego związku, jak ten twoich rodziców, a tymczasem wpakowałaś się w miłość, która nie sprawia, że jesteś szczęśliwa?
Kiedy spytałaś siebie, co jest dla ciebie dzisiaj najważniejsze? Czego potrzebujesz? Wolności, spokoju, bezpieczeństwa? Co sprawia, że jest ci dobrze samej ze sobą, bez udziału innych ludzi. Spójrz w lustro? Znasz tę kobietę, która na ciebie patrzy? Polubiłabyś ją znając jej wszystkie wady, słabe strony, złe myśli, które tłoczą się jej w głowie? Ale też wiedząc, jak dobrym jest człowiekiem, jak wiele ciepła, miłości i radości w sobie nosi, choć o tym zapomina?
Ja ciebie lubię! Lubię cię ze wszystkim, co w sobie nosisz, tę prawdziwą, tę, która potrafi przyznać się do błędu, powiedzieć, że nie jest idealna i nigdy nie będzie, bo kto by z ideałem wytrzymał. Tę, która nie chce nikomu nic udowadniać, a wszystko, co robi, robi z myślą i szacunkiem dla siebie samej. Tę, która mówi, że nie kocha i że ma dość. I tę, która wie, że kocha i zawsze staje w obronie swojej miłości. Tę, która pewnego dnia ma wszystko w dupie i nie boi się być sobą i swojego zdania wyrażać. Tę, która nie zakłada maski, nikogo nie udaje, jakby to powiedziała moja przyjaciółka, a to ostatnio nasze ulubione słowo – jest autentyczna. Taką cię kupuję i taką cię lubię. Bez ściemy. Bez wciskania mi kitu, że jesteś silna i nieustraszona, bo obie wiemy, że nie zawsze tak się czujesz i nie tylko z tego się składasz.