Na pytanie , co takiego się stało że założyłaś profil na Facebooku usłyszysz odpowiedź: forma terapii w stylu stań na nogi sama , bo nikt inny za ciebie tego nie zrobi albo leż i płacz, bo tak łatwiej . Gdy pojawia się w tobie dużo pytań, wątpliwości, z którymi nie dajesz sobie rady, lądujesz na terapii. Co najzabawniejsze nie wybrałam się tam dla siebie przecież ze mną wszystko było ok. Tyle, że podczas terapii zaczynasz nazywać rzeczy po imieniu i głośno mówisz, co o sobie myślisz, czego w swoim życiu chcesz. Okazuje się, że to nie jest łatwe, bo nie jesteś dla siebie ważna nie ma „mnie”, jest on i jedno pytanie zadawane w różnym kontekście: jaka mam być, aby uratować małżeństwo to wyreżyserowane życie, tę bajkę po tytułem: „Mama, tata, dzieci i pies”.
Miałam 16 lat, gdy poznałam swojego męża. Czy to była miłość? Nie wiem, na pewno z czasem w „coś” się przerodziło. Bo jak można kochać drugiego człowieka, kiedy nie kocha się i nie akceptuje samej siebie . Zresztą u mnie to był okres buntu, on miał cierpliwość i wiedział jak ze mną postępować Wychowywał mnie mój tata, który był mi najbliższą osobą, pozwalał mi na wiele – zdecydowanie zbyt wiele. „Urok” rozbitej rodziny, rodzeństwo z mamą, ja z tatą i chłopakiem. Gdy miałam miałam 19 lat tata zginął w wypadku, a we mnie pojawiła się ogromna pustka, która potrzebowała zapełnienia przez kogoś, kto da mi poczucie bezpieczeństwa. Z moim wówczas chłopakiem tworzyliśmy świetny duet, sprostaliśmy lekcji szybkiego dorastania. Patrząc z perspektywy, to był dobry czas dla mnie i dla niego. Tyle, że czas ucieka ..
Wyrosłam z tej małej dziewczynki, stawałam się kobietą. Chciałam mieć dzieci, lepić pierogi, odrabiać z nimi lekcje, grać w piłkę, stworzyć coś swojego, za czym tęskniłam na co byłam już gotowa.
Wzięliśmy ślub, po którym bajka się skończyła, tak jak ostrzegali co niektórzy. Ja jednak myślałam: „co się może zmienić?”. Znasz człowieka, mieszkacie razem, sporo wspólnie przeżyliście – śmierć taty, moje szybkie dorastanie. Przecież jeśli ma się zmienić, to tylko na lepsze. Tymczasem okazuje się, że papierek zmienia wszystko, on odsuwa się ode mnie, od domu, a ja szukam winy w sobie. Pytam, jaka mam być, żebyś mnie kochał, żebyś chciał być blisko mnie, jaka mam być, co robię źle? Może lepiej by było, gdybym była ładniejsza, szczuplejsza, gotowała obiad z dwóch dań, itd.?
Stałam się taka, jak on chciał, żebym była. Ja, dusza towarzystwa, siedziałam w domu, odsunęłam od znajomych, chyba nie chciałam pokazywać, jak przegrywam, że moja bajka to tylko bańka mydlana, nic więcej. Miałam tylko jego i pracę, ale to i tak było za mało, stwarzałam pozory szczęśliwej rodzinny, uśmiech na co dzień, a w środku wielki krzyk. Zapadałam się w siebie, wpadałam w jakąś taką czarną dziurę, z której nie chciało mi się podnieść, nie chciało mi się spojrzeć w górę, żeby zobaczyć światło.
Założyłam profil na Facebooku „Moje 365 dni”, bo szukałam jakiejkolwiek motywacji do zmiany, do tego, żeby wstać co rano, ubrać się, to miała być moja własna motywacja – jakkolwiek banalna by się nie wydała, to jednak działała. Sama musiałam się zmusić, bo czułam, że się poddaję. Znałam już ten stan i wiedziałam dokąd mnie zaprowadzi . Ktoś zajrzy i pomyśli: kolejna zarozumiała panienka ma się za nie wiadomo kogo, ani piękna ani… Ale mi chodziło o coś zupełnie innego, moja pewność siebie była na zerowym poziomie, jeśli nie niżej. Potrzebowałam tego, żeby się odbić, żeby pokazać też samej sobie, że jestem.
Pamiętam mój pierwszy samotny wyjazd w góry, w totalnej depresji. Zawdzięczam go mamie, wiedziała, co się ze mną dzieje. Miałam trzydzieści parę lat, dostałam pieniądze od mamy z hasłem: zrób cokolwiek, zabaw się, spakuj plecak i wyjedź gdziekolwiek po prosto przed siebie.
Pojechałam w góry bałam się , pierwszy raz sama od początku do końca, tym bardziej że wiedziałam co się będzie działo po powrocie . Ale musiałam jechać i zawalczyć o siebie, nie chciałam się tak łatwo poddać. W trakcie mojego pobytu znalazłam to, po co przyjechałam , nieświadomie, a może jednak z czystą premedytacją. Towarzyszyła mi zupełnie obca osoba, na którą nawrzeszczałam, której powiedziałam wszystko, co mnie bolało, co we mnie siedziało. To przez niego nie mogłam zrobić tego, co chciałam. Był obok, podawał mi chusteczki i słuchał. Siedzieliśmy nad nad wodospadem, a ja robiłam z siebie kompletną histeryczkę. Dwa dni później wróciłam tam sama. Siedziałam bardzo długo, aż w końcu się podniosłam i powiedziałam, że to jeszcze nie dziś, jeszcze nie nadszedł czas.
To był przełom. Od tego czasu zaczęłam się zmieniać, bo wtedy po raz pierwszy wybrałam siebie. Myślę sobie, że dajemy się wepchnąć w schematy, w oczekiwania innych, zupełnie nieświadomie się w to wpasowujemy. Oczekuje się od nas, że porzucimy swoje pasje, marzenia, tylko dlatego, że obok nas jest druga osoba. Kiedy jesteś sobą za głośno się śmiejesz, za wyzywająco się ubierasz. Stajemy się w pewnym momencie własnością drugiego człowieka, na co się godzimy. Kiedy zaczynamy się buntować, nagle coś zgrzyta. Słyszysz pretensje, że wyszłaś sama do koleżanki, że za długo rozmawiałaś przez telefon… Nieświadomie zaczynamy tego unikać, by nie robić problemów, by sytuacja była jednak miła i przyjemna. Znikamy po kawałku, w szczegółach przestając być naprawdę sobą , a to i tak nic nie zmienia, bo problem nie jest w tobie, co dostrzegamy znacznie później.
Podjęłam decyzję o rozwodzie, żeby uwolnić siebie i od niego, chyba nie byłam kimś o kogo by zawalczył, dla kogo by się zmienił , a ja już nie będę inna, jestem po prosu sobą .
To nie była łatwa decyzja, kilka lat do niej dojrzewałam. I dzisiaj nadal żałuję, rozwód uważam za swoją porażkę, bo przecież nie o tym marzyłam i nie tego chciałam. Miała być dwójka dzieci, piękny dom, rodzina… Nie mogę ot tak skreślić połowy mojego życia i powiedzieć, że tego nie było, że było tylko źle. Bo to nieprawda, nikt z nas nie był idealny, musieliśmy nawzajem znosić swoje wady. Między nami zabrakło punktu stycznego, zabrakło czegoś, co lubilibyśmy wspólnie robić, co byłoby naszą wspólną pasją. Kiedy słyszę banał, że przeciwieństwa się przyciągają, to chce mi się krzyczeć: „ludzie obudźcie się”. Jeśli nawet na początku te przeciwieństwa są atrakcyjne, ekscytujące, to jednak za trzy lata będą przeszkadzać. Bo jeśli ty kochasz horrory uwielbiasz podróże, wodę, góry, wspinasz się na każdy kamień, na bosaka chodzisz po kałużach, a on nie podziela kompletnie twoich zainteresowań, to w pewnym momencie można się zupełnie rozminąć. A przecież to tylko pierdoła! Ale z takich pierdół składa się życie , codzienność.
Tyle, że my właśnie w tych pierdołach próbujemy się dostosowywać. Nawet nie wiemy, kiedy przestajemy być sobą, przestajemy myśleć, czego my chcemy, czego potrzebujemy. Nie nazywamy naszych marzeń i pragnień. Ja tam byłam. Byłam w tym zawieszeniu między tym, jaka być powinnam a jaka chcę być. Wiem, gdzie ten stan może zaprowadzić, wiem, że może postawić na skraju wodospadu, z którego jeszcze chwilę wcześniej chciałaś polecieć głową w dół… Chciałam ci tylko powiedzieć, że to można odwrócić, że zawsze można zawalczyć o siebie, że nigdy nie jest za późno zrobić krok w bok i wybrać swoją własną ścieżkę, w trakcie której idziesz na kompromisy, kiedy ty się się na zgadzasz, że masz prawo wyboru i decydowania o sobie. Ja wybrałam. Zmieniam swoje życie od ponad 365 dni i dziś mogę powiedzieć, że tak – jestem szczęśliwym człowiekiem, który zna swoją wartość, nie jestem idealna i nigdy nie będę. Jestem sama i jest mi z tym dobrze .
Nie ma we mnie presji, by kogoś poznać. Czy będę kiedyś mieć dzieci, nie wiem. Czy jeszcze kiedyś pokocham, też nie wiem. Ale wiem że zrobię wszystko, by być szczęśliwa, by korzystać z każdej chwili, zbierać wspomnienia, poznawać nowych ludzi. Już się tego nie boję, jestem otwarta na życie, na doświadczanie nowego. y teraz się tego nie boję, jestem bardziej otwarta na ludzi, na nowe doświadczenia
Zmiana we mnie jest diametralna, zaczynam lubić tę kobietę po drugiej stronie lustra. Jeszcze sporo pracy mnie czeka, ale mam czas, mam mnóstwo czasu.
wysłuchała Ewa Raczyńska