Dawno, dawno temu dobry znajomy opowiedział mi pewną historię o rodzinie swojego przyjaciela. Ojciec tej rodziny we wczesnej młodości przeżył wielką i nie do końca skonsumowaną miłość.
To była zdecydowanie miłość jego życia! Miłość do Marysi – dziewczyny z długimi i jasnymi warkoczami. Życie tak się jednak potoczyło, że ożenił się z inną kobietą.
Urodziły się dzieci.
Minęły lata.
Dzieci urosły.
Wyprowadziły się z domu, a zaraz potem umarła żona.
Po pogrzebie, w rodzinnym domu przy stole zgromadziły się dzieci ze swoimi rodzinami. Ojciec rozejrzał się i popatrzył na nich wszystkich (Ha! Na pewno znacie to uczucie. Wzruszenie połączone z niedowierzaniem zaczyna się gdzieś tam w okolicy wątroby i unosi się wyżej aż do gardła. To już? Tak szybko? Nie tak dawno pchałem przed sobą czerwony wózek mojego najstarszego syna a teraz..?)
Zazwyczaj milczący, stojący z boku i taki trochę nieobecny ojciec odezwał się nagle głośno i zdecydowanie.
– A teraz idę szukać mojej Marysi.
Cała rodzina wstrzymała oddech, a najmłodszej córce łyżka z rosołem wypadła gwałtownie z ręki.
…..
(Halo, halo! Czy ktoś z was rzucił teraz wszystko i pobiegł szukać swojej Marysi?)
Ojciec co prawda odnalazł starą (sic!) miłość, ale okazało się, że jest zupełnie inna niż myślał. No niestety kompletnie go rozczarowała.
Aż chciało by się zapytać – i po co tak głupio marzymy, by być tam, gdzie nas nie ma?
…..
A jednak większość z nas wciąż marzy. Niezależnie od wieku, płci czy sytuacji życiowej.
Patrzymy na świat przez różowe okulary. Bujamy w obłokach. Myślimy o niebieskich migdałach.
Są i tacy, którzy wierzą, że wszystko zaczyna się od marzeń. Na przekór życiowym kłopotom, brzydkiej pogodzie, krzywej minie szefa i smutkom zimowym. Bo przecież za generowanie marzeń odpowiada prawa półkula kontrolująca myślenie artystyczne i twórcze. Fantazje są wiec zdecydowanym przejawem naszej kreatywności.
Kiedy byłam dorastającą dziewczynką marzyłam o dżinsowej spódnicy. Spódnicy z wycieranego dżinsu i z rozcięciem z tyłu. Późne lata osiemdziesiąte, czas Dirty Dancing. Wymarzoną spódnicę miała jedna-taka dziewczyna w równoległej klasie, która dodatkowo miała już swojego (pierwszego!) chłopaka. Nie wiem jak mój tato to zrobił, ale spełnił moje Wielkie Marzenie. Byłam doskonale szczęśliwa – wieczorem układałam moją cudowną spódnicę obok łóżka gładząc ją czule.
Spełnianie marzeń miało wtedy całkiem osiągalny smak.
Czy dziś marzę?
Tak! Czasem zakładam różowe okulary i odlatuję na ten słynny słoneczny drugi koniec świata. Wymykam się z mojego życia. Na chwilę albo na dłuższy czas. Po drodze do sklepu, na jogę, do warzywniaka. Zostawiam kubek z niedopitą kawą i śladem różowej szminki. Jak Sandra Valentine – bohaterka książki. I znikam bez śladu
A tutaj znowu deszcz w grudniu. Na wierzch wychodzi to co bure i zgniłe – nasila się nerwowe oczekiwanie. Na święta, na wiosnę, na słońce, na nowy i lepszy rok. Wyże i niże baryczne. Topnieją niedoszłe tej zimy śniegi.
Dokądkolwiek idę, jestem tam, gdzie jestem.
A jednak lubię swoją małą ojczyznę i panią na stacji benzynowej, która tak zawsze zabawnie zdrabnia:
– Fakturkę wystawić, będzie gotóweczką albo inaczej sobie Pani życzy.
Na rajskiej plaży czy też patrząc w bure niebo pod szkołą moich dzieci jestem wciąż tą samą osobą. Tym samym umysłem, oddechem, ciałem.
Czasem jednak smażąc naleśniki intensywnie myślę o odległych wyspach. Kiedy byłam małą dziewczynką marzyłam o poznaniu sobowtóra mieszkającego dokładnie po drugiej stronie Ziemi. Wiszącego głową w dół i zwróconego stopami ku moim stopom. Wyobrażałam sobie tą moją odwrotność jako zawadiacką dziewczynkę, rezolutną, o innym kolorze skóry ale z wielkimi piegami. Ha! Czy jest to w ogóle możliwe, te piegi na ciemnej jak ziarno kakaowca skórze? I nagle okazało się, że w moich marzeniach nie jestem odosobniona. Atlas Wysp Odległych Judith Schalansky i historia Kapitana Henry Waterhouse, który odkrył w 1800 roku Wyspy Antypodów i obliczył, że leżą one dokładnie na południku zerowym, po drugiej stronie Greenwich. Uznał je więc za małego sobowtóra Wysp Brytyjskich. Nic się jednak nie zgadza. Wyspy Antypodów to kraj niezamieszkały, klimat surowy i chłodny, morze groźnie obija się o górzysty ląd. Nieprzyjazny ląd. Biedny Kapitan Waterhouse.
Wyglądam przez okno, właśnie pada deszcz ze śniegiem a u mojej Sobowtórki bezbrzeżny błękit i rajska plaża. Na pewno tak jest! Dobrze jest wrócić na taką wyspę smażąc dwudziestego piątego naleśnika.
Marzysz? Ale zawsze z wielką radością wracaj. I gdziekolwiek jesteś – bądź!
Katarzyna Szota-Eksner prowadzi szkołę jogi Yogasana i współtworzy projekt Sunday is Monday, nawołujący do dbania o siebie. Jak Polska długa i szeroka namawia kobiety do szukania (mimo wszystko!) siły w sobie! I do… spełniania marzeń! Dziewczyna ze Śląska 🙂