– Kiedyś myślałam, że nie potrafię w miłość. Że nie potrafię w kochanie. Że jest to poza mną, że mnie to przerasta, że nie jest mi to dane. Że może taki mój los, bo zwyczajnie za to, co robię, na nic nie zasługuję. A teraz wiesz, kiedy patrzę na nią, na to jej zdjęcie, i widzę, jak się do mnie uśmiecha, to mięknie mi serce. Wiem, ty nie zobaczysz tego, to widzi tylko matka, kiedyś to zrozumiesz. I niby to jest tylko zdjęcie USG i to takie pomazane, niby takie czarno białe, żadne trzy, czy cztery de, bo na to mnie nie stać akurat, bo tego nie przewiduje państwowa służba zdrowia. I niby to niewiele, a ja się wgapiam w tę czarno – białą fotkę i już wiem, że potrafię. Wiem, czym jest miłość, ta najprawdziwsza, wiem, czym jest kochanie. Wiem, że mam jej całe pokłady i że je wykorzystam, najmocniej jak potrafię.
Renata do Anglii wyjechała tuż po maturze. To był rok 2005 i wielki bum na emigrację. Chciała być jak jej koleżanki, wierzyła, że świat stoi przed nią otworem. Jako jedyna przez całe liceum nie miała chłopaka. Wierzyła, że tam na obczyźnie się to najzwyczajniej w świecie zmieni. Studia? Nie teraz, może kiedyś, zresztą matka zawsze się z niej śmiała, że gdzie tam ona do studenckiego świata. Myślała więc, że wyjedzie, że zazna lepszego życia, że tam pieniądze rosną na drzewach. Że jest łatwiej, inaczej, nie to co w naszym smutnym kraju. Załapała się do pracy w hotelu jako pokojówka. I dostała drugi etat, więc wieczorami stała za barem. To tam go właśnie poznała.
– Potencjalnie moja historia zaczyna się i kończy nieszczęśliwie. Przynajmniej znajdują się tacy życzliwi, którzy próbują mi to wmawiać. No wiesz, najpierw żonaty facet, który potem i tak cię zdradzał, a na koniec dzieciak w drodze. To taka trochę moja głupota. A trochę zwyczajna chęć, by być kochaną. Wiesz, mimo wszystko nigdy nie żałowałam, że go jednak poznałam.
Arek często przesiadywał w restauracji, w której Renata pracowała. Przychodził tam z laptopem i potencjalnie on sam też pracował. Tak przynajmniej jej się wydawało. Dopiero później dowiedziała się, że bywał tam często, bo i ona była. Miły, szarmancki, zagadywał. Zostawiał napiwki, w końcu zaproponował wspólną kawę. A ona się zgodziła.
– Ten romans trwał prawie jedenaście lat, z przerwami. Zakochałam się w żonatym mężczyźnie. Pewnie zaraz zapytasz, na co liczyłam? Czego chciałam? Tego nie wiem… Może miłości? Akceptacji? Stabilnego życia, zamiast którego zafundowałam sobie huśtawkę. Na własne życzenie.
Renata nigdy nie mogła liczyć na wspólną gwiazdkę z Arkiem, wspólnie spędzoną Wielkanoc, wyjazd na wczasy czy kino w Walentynki. No bo jak, a co powie na to żona? Przez wszystkie lata ich relacji, którą bała się nazywać związkiem, była mu wierna. Choć cieszyła się powodzeniem wśród wielu mężczyzn, miała swoje kryzysy, kiedy chciała rzucić wszystko w cholerę, jednak każdą nową znajomość odrzucała. Bo przecież ona kochała jego a on ją. I proste.
Mimo świadomości tego, na co się zdecydowała, zaczęła miewać się jakoś gorzej. Przez ostatni czas płakała prawie każdego dnia. Bolało ją, że nie może mieć go tylko dla siebie. Bolało ją, że mieszkał z żoną. Jakiś czas temu nie wytrzymała i wróciła do kraju. Chciała się oderwać od tej angielskiej codzienności, choćby na chwilę.
– Kiedy zaczął mi się spóźniać okres zrzuciłam to na stres, i zmianę klimatu. Że mogę być w ciąży? Absolutnie nie przypuszczałam. Po pierwsze się zabezpieczaliśmy, po drugie, sytuacja była niepewna i niewiadoma. Zrobiłam test, jeden, drugi. Ich wynik mówił ewidentnie to samo. Będę miała dziecko. A właściwie to będziemy.
Arkowi o wszystkim powiedziała jeszcze tego samego dnia. Liczyła na jakiś cudowny zwrot akcji, na jakieś rzucone hasło – kochanie, to wspaniale. Jak chciała, tak dostała.
– Powiedział mi, że się cieszy, że wyprowadzi się od żony, i żebym wracała. Że złożył już pozew, że załatwią to w kraju, że wszystko będzie jak trzeba. A ja kolejny raz mu w to wszystko uwierzyłam.
Po powrocie zamieszkali w końcu razem i przeżywali drugą – pierwszą miłość.
– Było cudownie, codziennie mówił mi, jak bardzo mnie kocha. Nas, mnie i jego. Bo on był przekonany, że to będzie syn, choć mówiłam mu, że to ósmy tydzień, że nic nie wiadomo, i żeby się nie nastawiał.
Arek był kierowcą, często więc pracował w delegacjach. Na weekendy jednak zawsze wracał do domu. Nigdy nie znikał na dłużej niż pięć dni, aż nagle okazało się, że ma jakiś ważny wyjazd, że nie będzie go koło miesiąca. Ale skoro zniosła wieloletnie bycie kobietą drugiego planu, to czymże jest miesiąc bez niego? Przecież zaraz będą rodziną. Że stanie się coś złego? Tego nie podejrzewała.
– Wrócił tuż przed moimi urodzinami, jakiś taki nieswój. Zrobiłam mu kolację, nawet nadmuchałam balony, żeby go przywitać. A on usiadł, zjadł, i zasnął. Nawet ze mną za bardzo nie rozmawiał. Powiedział: „jestem zmęczony, muszę odreagować. To był ciężki czas”. Cmoknął mnie w czoło i tyle go widziałam.
Renata była daleka od szpiegowania, ale kiedy zasnął, coś ją tknęło i sięgnęła po jego telefon. Arek nie był w żadnej delegacji, był u innej kobiety, i nie była to jego wciąż obecna jeszcze żona.
– To, co zobaczyłam, zrujnowało moje życie. Skrzynka pełna wiadomości i wyznań, które fundował innej kobiecie. Pisał, że ją kocha, że daje mu szczęście, że jest jedyna, piękna wyjątkowa. Nawet się nie wymigiwał, nie tłumaczył, nie kajał. Powiedział mi tylko, że się zakochał i żebym go zrozumiała. I to, żebym alimentami się absolutnie nie martwiła. Bo on zapłaci.
Chciałam mu dać czas, próbowałam przekonać, mówiłam, że chcę, by zaopiekował się mną i naszym dzieckiem. Ale Arek żył już innym życiem.
Ta cała sytuacja sprawiła, że trafiłam do szpitala z zagrożoną ciążą… Musiałam leżeć.
Nigdy bardziej nie pragnęłam tego dziecka niż właśnie wówczas, kiedy poczułam, że mogę je stracić.
Bałam się każdego bólu brzucha. Wsłuchiwałam się w swój organizm jak nigdy. Każdy kolejny dzień ciąży był takim moim małym zwycięstwem. Odliczałam dni, tygodnie, i błagałam moją małą istotkę, żeby mnie nie zostawiała.
Sytuacja się unormowała i Renata wyszła ze szpitala. Powoli wraca do stabilizacji emocjonalnej. – Był taki moment, że nie chciałam żyć. Powiedziałam rodzinie, że jestem w ciąży, matka mi wykrzyczała, że nie tak mnie wychowała. Nie akceptowała sytuacji, w której się teraz znajduję. I nie akceptuje nadal. Tylko powiedz, czy mnie ktoś zapytał o zdanie, co ja mam do zaakceptowania?
Arek zapytał, ile jej potrzeba pieniędzy, bo wie, ile kosztuje wyprawka. Kontaktuje się z nią tylko w formalnych sprawach – ile, i na kiedy. O dziecko nie pyta w ogóle.
– Przedwczoraj zadzwoniła do mnie kuzynka, usłyszałam: ‘gratuluję’ i podziękowałam. A ona dodała, że głównie gratuluje mi odwagi, bo jestem w ciąży i jestem sama. Tylko wiesz co, ja nie jestem już sama. Ja byłam sama przez większość życia. Za sześć tygodni na świat przyjdzie Zosia, a ja już wiem, że moja samotność właśnie się skończyła. Silna jest z niej dziewczyna, lekarz prognozuje, że będzie miała prawie cztery kilogramy. I uwierz mi, to będą najlepsze dodatkowe kilogramy, jakie udało mi się uzyskać w życiu.