Coraz większa liczba osób będąca reprezentantami różnych pokoleń odwiedza duże centra handlowe. Jednych kieruje tam chęć zrobienia zakupów czy też możliwość skorzystania z sezonowych promocji i zniżek. Wielu korzysta z umiejscowionych tam kin, kawiarni i restauracji. Jest też grupa ludzi, którzy czas spędzony w galerii handlowej traktuje, jako swoistą formę rozrywki i spędzania wolnego czasu.
– Galeria pełni dla wielu ludzi przestrzeń odpowiednią do spacerów – mówi jedna ze sprzedawczyń sklepu odzieżowego umieszczonego na parterze centrum handlowego. Miejsce spotkań z innymi ludźmi, tymi przypadkowymi, bądź też ze znajomymi. Ludzie niekoniecznie przychodzą tutaj po to, żeby kupować, są bardziej przechodniami niż klientami. Wie pani jak my to nazywamy? To jest taka grupa klientów mimo woli. Wchodzą do sklepów, są skanowani przez zamieszczone w sklepowych drzwiach bramki. Takie bramki zliczają ile osób weszło do danego sklepu, a potem jest to przekładane na wynik, czyli sprzedaż. Czyli skoro weszło dajmy na to sto osób, to co najmniej pięćdziesięciu z nich coś powinno zostać sprzedane. I proszę mi wierzyć, nikt nie chce wierzyć nam, sprzedawcom, że trzy czwarte z tych którzy weszli, to tylko oglądali. Dostajemy potem po premii za brak wydajności, za brak sprzedażowych rezultatów – żali się dziewczyna.
Przechadzam się po korytarzach centrum handlowego. Przede mną grupa nastolatków, na moje oko uczniowie gimnazjum. Pytam ich nieśmiało, czy są już po szkole, czy przyszli na zakupy, co tutaj robią.
– Chodzimy sobie od sklepu do sklepu, oglądamy wystawy – odpowiada rezolutna ruda dziewczyna. Czasem coś poprzymierzamy, zrobimy zdjęcie z przymierzalni na Facebooka. Jak mamy więcej kasy idziemy do Maca, albo do Grycana na lody.
– Tu jest ciepło, można połazić, nie każdy ma czas wolny super zorganizowany – dodaje jej kolega. Ja na przykład nie mam, nie chodzę na żadne pozaszkolne zajęcia dodatkowe. Tu jest swobodnie, nikt z rodziców się nie czai za rogiem. Wie pani jak to jest w domu, ja mam na przykład pokój z bratem do podziału. Poza tym kto może zaprosić pięć osób do domu ot tak bez okazji? Tu mamy szansę spotkać się w większej grupie. Nie mówię, że zawsze, jak jest ciepło to wybieramy boisko. Ale teraz zimą? To miejsce jest idealne na spotkania.
Wchodzę do kolejnego sklepu, od progu wita mnie miła kobieta, na oko trzydziestoparoletnia. Pyta czy szukam jakiejś konkretnej części garderoby, poprawia służbowy uniform i się uśmiecha. Dziękuję i pytam, czy możemy chwilę porozmawiać.
– Widzi pani, takie mamy standardy, każdego kto wchodzi musimy przywitać i zapytać, czy potrzebuje może naszej pomocy. Ludzie są różni. Czasem ktoś nam nawet odpowie, że możemy mu torby potrzymać. Ale jak się już długo pracuje w handlu to takie rzeczy już człowieka nie ruszają. Ja nie narzekam, na tym polega moja praca. Tylko, że tutaj ludzie przychodzą pospacerować. Kiedyś do tego służyły parki, dziś jest to galeria. My takich klientów umownie nazywamy na dwa sposoby. Jest grupa apaczy i są sowy. Apacze, bo mówią: „a nie, ja tak tylko patrzę”. A sowy, bo często mówią: „uhuhu, jakie to drogie”.
Rozbawiła mnie, wybucham śmiechem.
– Myślałam w pierwszej chwili, że pani jest tajemniczą klientką. Wie pani, my mamy takie kontrole, takie audyty, przychodzi taki cichy klient i nas nagrywa. Potem jesteśmy oceniani. Przez to, że często mamy tu tłum ludzi ciężko jest obsłużyć każdego jednakowo. Bo człowiek lata za takim przypadkowym człowiekiem, który tutaj sobie czas zabija. Są też tacy, którzy czują się samotni i nie mają się komu wygadać. Wtedy przychodzą do sklepów, do nas. W tym przedziale królują panie po czterdziestce, ale to tak moim zdaniem. Mamy nawet takie swoje stałe bywalczynie.
Zjeżdżam na dół ruchomymi schodami. Po prawej stronie korytarza, na małej drewnianej ławce siedzą trzy starsze panie. Podchodzę i próbuję porozmawiać.
– Ciepło tu, na ludzi można popatrzeć sobie. Spotkać się można, pogadać. A tutaj tyle się dzieje, że tematów nam nie brakuje. Na kawiarnię to nas nie stać, ale drożdżówkę w cukierni to nam się zdarza kupić. W domu też się spotykamy, w tysiąca pogramy, latem się przed blokiem posiedzi. Nikomu przecież nie wadzimy, ławek tutaj jest sporo. Z ochroną się znamy, nikomu nic do tego, że my się akurat w tym miejscu regularnie spotykamy. Wnuki już mamy duże, żadne dziadków zanadto nie potrzebuje – podsumowuje starsza pani.
Pytam jedną z pań, co by sobie tutaj kupiła gdyby miała dużo pieniędzy, gdyby była bogata.
– Jakąś dobrą kiełbaskę proszę pani. Prawdziwe masło. Albo czekoladę – odpowiada.
Idę dalej. Na środku alejki spotykam kobietę idącą z dwoma dziewczynkami. Pytam, czy mogę zająć chwilę.
– Co mnie tutaj przyciąga? Tutaj mogę zaspokoić wszystkie swoje potrzeby, a jednocześnie udaje mi się zaoszczędzić trochę czasu, bo mam wszystko w jednym miejscu. Moja starsza córka też tu często bywa, często daję jej na kino, na jakąś pizzę czy loda. To nie jest tak, że ja zupełnie popieram to, że młodzież w ten sposób stara się spędzać czas. Ale czasem tak sobie myślę, że tutaj jest względnie bezpiecznie. To chyba lepiej, niż by grupa dzieciaków po klatkach schodowych wystawała.
Ostatni sklep, kolejna młoda sprzedająca w nim dziewczyna.
– Dla niektórych ludzi taki spacer po galerii to jest super rozrywka. Niewielu z nich dostrzega, że to tylko zwykła betonowa przestrzeń z dudniącą zewsząd tą samą muzyką. Jakby się pani dobrze wsłuchała, to te same linie melodyczne lecą w większości tego typu sklepów. Najwięcej ludzi jest zawsze w niedzielę, żeby zaparkować, to wszystkie poziomy parkingów trzeba co najmniej ze trzy razy objechać. Mnie nic do tego jak ktoś swój czas wolny lubi spędzać. Mam tylko awersję do jednego typu ludzi, takich którzy przychodzą się na nas sprzedawcach wyżywać. Ktoś ich zdenerwuje w ciągu dnia, mąż, szef, dziecko albo koleżanka, a potem na nas wylewają swoje frustracje, to nam się obrywa.
– Wie pani jak się mówi o spacerujących po alejkach klientach? – Pyta mnie koleżanka mojej rozmówczyni. Obserwatorzy życia. Bo oni nie przychodzą tutaj, żeby kupić. Oni chcą tą kolorową, oświetloną całą feerią barw rzeczywistość sobie zwyczajnie poobserwować.
Kiedy wychodzę na ławce tuż przy wyjściu natykam się na mężczyznę w średnim wieku.
Wygląda nieświeżo, ma brudne ubrania, na kolanach trzyma reklamówkę. Zaczepia mnie, pyta czy jestem w stanie kupić mu hot-doga. Kiwam głową. Pyta, czy mogę dwa, bo drugi dla kolegi. Kupiłam.
Natknęłam się na wielu ludzi. Uświadamiam sobie charakter tego miejsca i to jak różna może być perspektywa postrzegania tego handlowego świata, przez ludzi którzy tutaj bywają.
Centra handlowe tętnią życiem głównie w weekendy. Projekt ustawy zakazującej handlu w niedzielę złożyła w Sejmie NSZZ Solidarność, miałby obowiązywać od października. Według przeprowadzonych dotychczas sondaży Polacy są w połowie zwolennikami handlu w niedzielę. Na decyzję rządu w tej sprawie przyjdzie nam jednak trochę poczekać.