Cóż, moje włosy już naprawdę dużo przeszły. Farbowania, rozjaśniania, obcinania, nawet maszynką na kompletne zero. Pewnie dlatego bez problemu zgodziłam się na wypróbowanie farby do włosów Indus Valley. Brzmi tajemniczo, ale Indus Valley to nazwa doliny w Himalajach, gdzie uprawiane są wszelkiego rodzaju zioła, rośliny wykorzystywane m.in.do produkcji naturalnych kosmetyków, a z uwagi na to, że jest tam niezwykle krystalicznie czyste powietrze, kosmetyki, które powstały przy użyciu tych składników, są najwyższej jakości ekologicznej. Patrząc na bogatą ofertę ofertę Better Landu należy zwrócić uwagę, że wszelkiego rodzaju henny posiadają certyfikaty ekologiczne, co wyklucza zawartość metali ciężkich w kosmetykach.
Pomyślałam, że skoro nic wcześniej nie zaszkodziło moim włosom, to przecież farba stworzona jedynie na naturalnych składnikach krzywdy mi nie zrobi. Tak myślałam, gorzej, gdy pomysł stał się rzeczywistością, a ja ze zdumieniem odbierałam od kuriera błyskawicznie po złożeniu zamówienia przesłaną farbę. Musiała odstać na półce, by nabrać mocy sprawczej. I w końcu nadszedł ten dzień.
Pierwsze zaskoczenie – proszek zielony i… brak utleniacza. Zaskoczona po kolei wyciągałam wszystko, co zostało zapakowane do pudełka, czyli zielony proszek, czepek, rękawiczki i… ufff instrukcję użycia po polsku. Okazało się, że proszek należy wymieszać w z gorącą wodą, by uwolnił swoje właściwości. Pytanie – ile wody, ile proszku? W panice zerkam do instrukcji, a tam na pierwszy rzut oka brakuje proporcji. Wystarczy jednak odrobina cierpliwości, by zajrzeć ciut dalej w opis i w części najczęściej zadawanych pytań znajduje się odpowiedź na wszystkie wątpliwości. Cóż nie ukrywam, że ja podczas mieszania farby z wodą, użyłam kuchennej wagi, by zważyć proszek i odmierzyć trzy razy większą ilość wody. To może jedyna niedogodność, ale teraz, kiedy wiem, jaka konsystencja powinna zostać uzyskana, kolejny raz zrobię już na tak zwane „oko”.
To, co się działo później, wzbudziło zainteresowanie całej mojej rodziny. Nie pierwszy raz farbowałam włosy w domu, bez udziału fryzjera, a jednak tym razem było inaczej. Po pierwsze proszek – choć tego się właśnie spodziewałam – nie zmienił swojego koloru i stał się ciemnozieloną papką, a przecież moje włosy miały uzyskać według zapewnień producenta jasnobrązowy odcień. Cóż… I zapach, jakże daleki od zapachu farb, do jakich jesteśmy przyzwyczajeni. Tymczasem farba Indus Valley nie dość, że ciemnozielona, to o zapachu, który może zaskoczyć. Mój młodszy syn stwierdził, że papka pachnie jak mocna herbata, mi natomiast zapach skojarzył się z mielonymi glonami. Kto był bliższy prawdy – sami oceńcie. Na opakowaniu napisano, że farba nie rozjaśnia włosów, co mnie bardzo ucieszyło, ponieważ chciałam, by kolor po farbowaniu był najbardziej zbliżony do naturalnego.
Poprosiłam przyjaciółkę, żeby pofarbowała mi włosy. Pamiętajcie, gdybyście zdecydowali się użyć tej farby (a szczerze polecam) – nakładamy ją wilgotne włosy. Ja jestem z tych, co to rzucają tylko okiem na opis sposobu użycia, w tym jednak przypadku przestudiowałam go dokładnie.
Cóż, papka po tym, jak wystygła i była gotowa do nałożenia nie zmieniała swojego zielonego koloru. Pomyślałam: „Ryzyk-fizyk”. Farbę rozprowadzało się trudniej po włosach niż te, którymi farbujemy je zazwyczaj. Powstawała skorupa, może trochę tak, jakbyśmy na włosach kładli gips. No cóż. Farba położna – nie było odwrotu. Ale już na tym etapie zanotowałam kilka plusów. Pierwszy – proszek, który pozostał (mam krótkie włosy, więc zużyłam około połowę) bez problemu można użyć przy kolejnym razie, Nie trzeba się martwić, że utleniacz się przeterminuje, bo tu wystarczy przecież gorąca woda. Drugie – moja zmora – farbowana skóra na czole, przy uszach, na karku. Trudno tego uniknąć, ale nie, gdy farbujemy włosy farbą Indus Valley. Ta farba złożona z naturalnych składników nie przebarwia naszej skóry! I to jest fantastyczna wiadomość! Chociażby z tego względu ta farba zyskała moje uznanie. A to przecież jeszcze nie koniec.
Odczekałam 40 minut w czepku na głowie i poszłam zmywać farbę. Uprzedzam – nie jest łatwo. Trzeba poświęcić trochę czasu na spłukanie z naszych włosów całej farby. W opisie zapisano, żeby głowę zmyć samą wodę, ja jednak użyłam szamponu. Myślę, że nie ma to większego wpływu na efekt końcowy.
I chwila prawdy z suszarką w ręce przy lustrze… Co się okazało? Farba złożona jedynie z henny i ziół pochodzących z nieskażonego środowiska Doliny Indusu nadała moim włosom wyjątkowy blask. Faktycznie jasny brąz nie rozjaśnił moich włosów, pogłębił jednak ich dotychczasowy kolor.
Co więcej – włosy faktycznie jakby jeszcze przez dwa kolejne dni jakby spijały farbę i lekko zmieniały swój kolor, ale tylko na korzyść. Wyglądają na odżywione, nawilżone, a przecież nie było śladu po farbowaniu tak charakterystycznego na naszej skórze po użyciu farb komercyjnych.
Cóż więcej mogę dodać – obecnie, gdy stawiamy na naturalne kolory naszych włosów, na odejście od chemicznych ulepszaczy, farba Indus Valley zdaje się być strzałem w dziesiątkę. Właściwie, skoro nie farbuje skóry, można nałożyć ją nawet samodzielnie na włosy, bez obaw, że kolor włosów przybierze także skóra na naszym karku. Moje włosy na tę farbę zareagowały świetnie, po kilku dniach zauważyłam, że łatwiej się układają, nie przetłuszczają się tak szybko, jak wcześniej. Kto wie, może za chwilę dostrzegę jeszcze inne zalety farby Indus Valley i jej zbawienny wpływ na moje włosy. Jedno jest pewne – użyję jej po raz kolejny, a wam z czystym sercem polecam – wasze włosy tylko na tym eksperymencie skorzystają.