Pamiętam poprzednie, wielkanocne święta. Pamiętam twarze moich rodziców na ekranie komputera, świąteczny obrus na ich stole w kuchni, zdjęcia – moje i mojego brata – postawione na półce tak, by mieściły się w kadrze. Pamiętam ich łzy i moje zniecierpliwienie. Dajcie spokój, przecież to potrwa tylko chwilę, zaraz wrócimy do normalności. Nie mam dzieci, nie mam partnera. Nie odczuwam jednak, że właśnie tego mi dziś brak. Dziś najbardziej czuję tęsknotę za starym życiem, tym sprzed pandemii. Za spacerami bez maseczek, za brakiem lęku o najbliższych. Za tym, by móc po prostu wpaść do mamy na obiad, położyć jej głowę na kolanie i powiedzieć: jak dobrze tu być.
To tego BYCIA pragnę dziś tak mocno i wiem, że nie jest pewne, kiedy je odzyskam. Jestem silna, dobiegam trzydziestki, realizuję się zawodowo, mam przyjaciół i rodzinę, dla której zrobiłabym wszystko. Nie boję się wyzwań, nie unikam trudnych sytuacji, ani konfrontacji. Jestem fighterem, zawsze nim byłam. I raczej stroniłam od rodzinnych spotkań, od wielkich imprez organizowanych przez znajomych, od wyjazdów w kilka osób na narty do Szczyrku. Dozowałam swoje bycie. Byłam, kiedy czułam się z tym konfortowo.
Ale dziś, przy moim nie-wielkocnym, straszliwie eleganckim i pustym stole, w mojej wymarzonej kuchni z małą wyspą, czuję się tak bezradnie samotna. Ta samotność jest tym silniejsza, że nie wiem, gdzie jest jej koniec. Kiedy odzyskam to, co znane, bezpieczne?
Kupiłam bazie i kolorowe tulipany, żeby dać sobie wiarę w to, że bliskość wróci. Upiekę ciasto, które piekła na święta zawsze moja mama. To prawda, ja sama nigdy nie obchodziłam Wielkanocy w szczególny sposób. Nie przygotowywałam się do niej jakoś specjalnie: nie jestem wierząca. Moją religią były relacje z innymi. Nie bardzo częste, ale intensywne. Dla mnie we wspólny obchodzeniu świąt liczyła się po prostu obecność najbliższych, a nie upieczona wcześniej kaczka, wizyta w kościele, czy kwiaty, które mama stawiała na stole co roku w te wiosenne święta. Dziś pragnę tych dawnych świąt, tego chaosu, bałaganu i tłumów krewnych i ciotek, pytających co chwila: A ty przyszłaś sama? Tamto SAMA mi nie przeszkadzało. Dzisiejsze SAMA jest trudne do uniesienia.
Nie mogę już patrzeć na ekran komputera. Zawsze kojarzył mi się z pracą, dziś ten sam laptop służy mi do służbowych spotkań, a po skończonej pracy do intymnych rozmów z przyjaciółmi i rodzicami. Potrzebuję ludzi, potrzebuję rozmowy w cztery oczy, potrzebuje poklepania po plecach, uścisku, pocałunku.
Nauczyłam się doceniać BYCIE. Samo w sobie. I uniosę jeszcze przez chwilę tę samotność, bo wiem, że za chwilę znów BĘDZIEMY razem. Że następne święta będą inne. Taki w nich dziś sens: nadzieja. Życzę jej wszystkim samotnym.