Historia stara jak świat. Dwie kobiety kochające tego samego mężczyznę. Starsza to matka, uważająca go za „prawie- ideał” i młodsza, żona, która akceptuje go takim, jakim jest naprawdę. Dziwne energie, które zamiast działaś wspólnie, ścierają się gdzieś krążąc wokół, powodując napięcia i nieporozumienia. Droga teściowo, choć mówię ci po imieniu, nadal nie czuję, że jesteśmy sobie w jakikolwiek sposób bliskie. Nadal nie czuję, że nadejdzie dzień, w którym pójdziemy razem do kina lub na lampkę wina. Wciąż jest między nami mur, choć znamy się ponad dziesięć lat.
Zabawne, gdzieś podświadomie wiem, że gdyby nie łącząca nas relacja – synowa – teściowa, mogłybyśmy się naprawdę zaprzyjaźnić. Wiesz, za wiele rzeczy cię podziwiam, naprawdę. Świetnie wyglądasz, można z tobą porozmawiać na wiele tematów, masz mnóstwo przyjaciół, aktywnie spędzasz czas no i rzecz jasna – fantastycznie gotujesz.
Ale twój stosunek do syna, w którym zresztą, upatruje po części źródło moich małżeńskich problemów sprawia, że nigdy nie byłyśmy w stanie się do siebie zbliżyć. Tolerujesz mnie. Jestem matką twojego wnuka. Ale nie pobłażam twojemu ukochanemu dziecku tak, jak ty to robiłaś przez całe życie. Nie dbam o nie tak, jak to sobie wymarzyłaś. Nie wyręczam go w sprawach, w których ty z pewnością byś go wyręczyła. Nie użalam się, że jest taki zmęczony, zapracowany. Nie staram się go bronić przed życiem, nie roztaczam ochronnego parasola.
Bo dla mnie on nie jest dzieckiem, jest dorosłym mężczyzną, wobec którego mam oczekiwania. Bo mamy rodzinę, dziecko, kredyt na mieszkanie i zobowiązania wobec samych siebie. Miłość bezwarunkowa? Chyba obie rozumiemy to pojęcie trochę inaczej. Ty naprawdę jesteś w stanie wybaczyć mu wszystko. Ty naprawdę uratujesz go z każdej opresji, wyciągając magiczne remedium na każdy kłopot, oddając ostatnie zaskórniaki, zaopatrując w jedzenie i opiekujące się jego synem, gdy ja wyjeżdżam służbowo. Zawsze mnie to denerwowało. Wracałam do domu i w kuchni znajdowałam te wieczne plastikowe pudełka, w których przywoziłaś śniadania, obiady i kolacje. Tak, jakby on nie umiał sobie sam przygotować posiłku. Jakby nie umiał nakarmić naszego syna. Wierz mi, umie to, bardzo dobrze, wykorzystuje jedynie twoją gotowość do wyręczenia do we wszystkim.
Kiedyś powiedziałaś mi: przecież skoro ja to za niego zrobię, będzie się lepiej zajmował dzieckiem. „Robię codziennie obie te rzeczy – gotuję i zajmuje się naszym synem” – odpowiedziałam. „Ty, to co innego” – usłyszałam. Tak było przecież całe wasze życie. Zawsze czekałaś, gotowa rzucić wszystko i działać, jeśli tylko uznałaś, że on cię potrzebuje. A on tę pomoc brał, wykorzystywał cię, choć powinien uczyć się radzić sobie sam.