Choroba dzisiejszego polskiego społeczeństwa? Emigracja. Na chwilę, na stałe, na długo czy krótko, wyjeżdżamy z Polski na potęgę. Jedni wracają, ale zdecydowana większość zakorzeniła się już w nowym kraju i ani myśli wracać do Ojczyzny. Nie zachęci ich bardziej prestiżowe stanowisko w kraju, bo najczęściej na o wiele niższym za granicą zarobią dwa, o ile nie trzy razy więcej. Trzydziestoletnia Flawia pochodząca z Gdańska, wyjechała do Freiburga za marzeniami, choć bardziej prozaicznym wytłumaczeniem były studia. W tym roku mija jedenaście lat i ani myśli wracać do Polski.
Dlaczego akurat Niemcy? W liceum chodziłam klasy dwujęzycznej z niemieckim. Dzięki temu miałam dyplom językowy, który uprawniał mnie do studiowania u naszych zachodnich sąsiadów. Tak naprawdę na wyjazd zdecydowałam się już w czasie licealnej wymiany. Pojechaliśmy do Freiburga i naprawdę, od razu się zakochałam. Kiedy przyszła pora na wybieranie uczelni, nie wahałam się ani chwilę. Dostałam się w pierwszej grupie i pojechałam w nieznane.
Przed wyjazdem do Niemiec naprawdę wierzyłam, że to moje miejsce. Zgadnijcie, co było dalej! Tak, oczywiście – przez cały tydzień ryczałam, że nie dam sobie rady. Bo tu za trudno z mieszkaniem, tu z ludźmi. No i jeszcze te studia. Niby przyjechałam tu właśnie po to, żeby studiować, a byłam cholernie nieogarnięta. W Niemczech nie dostajesz gotowego planu semestru. Sama musisz sobie dobrać zajęcia, tak żeby pasowały do ogólnego regulaminu studiów. Przez szukanie mieszkania byłam w czarnej dupie z planem zajęć. Na szczęście miałam świetnych profesorów, którzy dbali o nas, studentów zagranicznych i tłumaczyli jak krowie na rowie.
Na początku finansowali mnie rodzice. Nie powiem, było to bardzo wygodne. W pewnym momencie powiedziałam sobie dość i zaczęłam szukać pracy. Zostałam barmanką. To chyba najpopularniejsze zajęcie wśród studentów w Schwarzwaldzie. I tak dni mijały mi na łączeniu studiów z pracą. Aż w końcu pewnego dnia, studia zeszły na dalszy plan. Dlaczego? Powód był tak banalny, że aż boli. Regulamin uczelni pozwala tylko dwa razy podejść do zaliczenia. Wyleciałam ze studiów z hukiem. Płakałam mocno, ale pomimo tego chciałam zacząć nowy kierunek. Myślałam nawet o studiowaniu w Polsce! Złożyłam papiery, ale nie dostałam się na wybrany kierunek. Efekt jest taki, że teraz rzygam na samą myśl o uczelni. To cholernie ogranicza, jakkolwiek zły to przykład dla młodszych.
Rodzice chcieli mnie koniecznie ściągnąć do Gdańska, ale ja za bardzo cenię swoją niezależność. Skupiłam się na pracy. W pierwszej pracy, tej którą łączyłam ze studiami, szef zabierał nam napiwki. Był naprawdę męczącym człowiekiem. Wytrzymałam dość długo, ale w końcu zaczęłam szukać czegoś innego. W końcu trafiłam do ogródka piwnego, w którym teraz pracuję już siódmy sezon. Zastępuję szefa na urlopie, organizuję. Dwie pierwsze zimy nie miałam drugiego etaty, więc było ciężko i potrafiłam po zapłacenia rachunków wyżyć za 5€ tygodniowo. Nieźle, co? Na szczęście potem zaczęłam pracować w drugiej knajpie czy też raczej w barze studenckim u tego samego szefa, co w ogródku. Najpierw dwa lata w szatni, potem za barem, ale teraz jestem kierownikiem zmiany. Awans, człowieku! Było mi mało, więc od trzech lat pracuje przy imprezach kulturalnych i naukowych. Naprawdę jest dobrze.
Wiele osób pyta, czy nie czuję się gorzej traktowana przez to, że jestem Polką. Jasne, zdarza się, ale myślę sobie, że mogłabym się z tym spotkać także kiedy komuś nie spodoba się, co mam na sobie albo sposób w jaki chodzę. Raz tylko pamiętam sytuację, w której poczułam się naprawdę poniżona. Pani w dziekanacie zasugerowała, że nie zdałam, bo moje umiejętności związane z językiem niemieckim nie były wystarczające. Cóż, niech myśli co chce!
Czy tęsknię? Jasne! Za rodziną, przyjaciółmi, za moim kochanym Gdańskiem. Na szczęście mam kombinację norweską, która pomaga mi w tej tęsknocie. Jeżdżę na zawody, a polski team to ten, z którym trzymam się najbardziej. Z resztą nie ma co ukrywać, jednym z powodów mojego zakochania w Schwarzwaldzie była cudowna skocznia narciarska w Hinterzarten. Stąd mam naprawdę blisko na każde zawody.
Rzeczą, której nauczyłam się od mieszkańców Freiburga jest to, że zawsze i wszędzie da się dojechać na rowerze! Poważnie! Tutaj nie ma znaczenia, jaka jest pogoda, czy masz lat 6 czy 96. Niby Niemcy tacy surowi, a tutaj jest tyle pozytywnej energii. Te rowery to tylko jeden z przykładów. Uwielbiam tu być, ot tak! Nie wiem, co przyniesie życie, ale naprawdę chciałabym tu zbudować swoje życie. I nie, to wcale nie jest tak, że nie chcę wracać do Polski. Chciałabym, ale jak mam to zrobić? Tutaj zarabiam o wiele lepiej. Stać mnie na wszystko, mogę się spokojnie utrzymać, nawet jeżeli moja praca nie jest jakaś szczególna. No i tu mam ten komfort, że mogę iść do lekarza i nie bać się, że będę czekać kilka miesięcy na wizytę. Przykład?Kiedy dorobiłam się mononukleozy, do specjalisty umawiał mnie mój lekarz pierwszego kontaktu. Kilka godzin później miałam był u specjalisty, żeby potwierdzić diagnozę. Ja wiem, w Polsce pewnie też są tacy lekarze, ale umówmy się – trzeba mieć ogromne szczęście, żeby na nich trafić.
Cokolwiek wydarzy się dalej, zawsze będę dumna ze swojego pochodzenia. Jednak to tutaj, w Niemczech kręci się moje życie. Spędziłam tu 11 lat mojego życia, a w Polsce na pewno nie byłoby mi łatwiej. Mam nadzieję, że coś się jeszcze zmieni.
wysłuchała: Agnieszka Sierotnik