Moja przyjaciółka jest szczęśliwą żoną. Bardzo szczęśliwą. „Ja go tak kocham” mruczy. Potakujemy. „Jest nam tak dobrze”. Potakujemy (my jej przyjaciółki).
W naszym (ludzkim? mieszczańskim?) pojęciu żona szczęśliwa to żona przyklejona do ramienia męża, żona oddana, żona z zupą i miotłą. Żona kochanka idealna, służąca czasem, wsparcie, oparcie i tak dalej. Żona, która nie zauważa innych mężczyzn, a już na pewno się do nich nie uśmiecha.
Pierwszy raz zobaczyłam A. (tak ją nazwijmy) w akcji kilka miesięcy temu. Zresztą dlaczego ja w ogóle piszę „w akcji”? A. wyglądała jak milion dolarów (sucz), chuda, seksowna (że niby to nie idzie w parze? Tak to się pocieszają tylko grubaski) dyskutowała z pewnym mężczyzną. Uśmiech, przygryzienie warg, odgarnięcie włosów z czoła, śmiech. Boże, nie wierzyłam własnym oczom. Pan po prostu wił się i pląsał. To było co najmniej żenujące. Nie, nie ona. On.
„Co ty wyrabiasz? Uwodzisz go?” spytałam chwilę później zdruzgotana. Spojrzała na mnie oniemiała. „Uwodzę?” odrzekła zadziwiona. „Ja po prostu flirtuję” stwierdziła. „Kobieta, która flirtuje ma świat u stóp, właśnie załatwiłam kontrakt” mruknęła.
Po czym dodała ostro: spójrz ty na siebie. Wylądowałam pięć metrów pod ziemią. Bo spojrzałam. Włos zmierzwiony, makijaż niedoskonały, trampki i szara sukienka. „Powinnam z kimś poflirtować, od razu wypiękniejesz. Pamiętasz, byłaś KIEDYŚ ładna. Bardzo ładna nawet”.
Zło, zło. Przyjaciółki to zło. Byłam kiedyś ładna. To pewne. Byłam może niechuda, ale seksowna. Szczebiotałam, uśmiechałam się, odgarniałam włosy z czoła. I zachowywałam się jak jakaś idiotka. Ale:
– pan na stacji benzynowej dawał mi rabat
– nigdy nie płaciłam mandatu
– straż miejska nie chciała mi zabrać mi samochodu (choć stawałam w miejscu same zło)
– pan w którego samochód wjechałam mówił: nie szkodzi (Boże, on naprawdę to mówił)
– potrzebowałam pięciu minut (najwyżej), żeby zainteresować kogoś tym co mam do powiedzenia
– dostawałam każdą pracę, którą chciałam
– potrafiłam poderwać każdego chłopaka, który mi się podobał
Myślałam, że to wszystko dlatego, że jestem TAKA mądra i TAKA fajna. A nie TAKA ładna
Świat kobiety flirtującej jest prosty. I w dupie mam, że to po prostu nie wypada, bo równouprawnienie i tylko debilki się szczerzą i chichoczą. Tak, ja wiem, faceci nie lubią idiotek. Flirt to jest żenada. Jesteśmy poważni. Bardzo poważni. Ale naprawdę:
W sekundę zapisywałam dziecko na kolonie, i umawiałam się wywiad, docierałam do najbardziej trudnego nauczyciela, potrafiłam okiełznać najbardziej demonicznego szefa ( pozdrawiam ciepło).
Nie, i to żaden żart. Uśmiech blondynki potrafi zdziałać cuda. Najtwardszy facet mięknie, najbardziej groźny profesor godzi się na nową datę egzaminu.
„Nie będę zachowywać się jak idiotka” orzekłam jakiś czas temu. „Mam w końcu męża, poważne życie i kłopoty”
Założyłam szarą sukienkę, rozczochrałam się trochę, zjadłam co nieco (mniam), wywaliłam podkład i tusz, na błyszczyk nie miałam zdrowia. „Teraz po prostu będę dojrzała” orzekłam.
I co się dzieje, moi państwo? Ależ jak to, co się dzieje?
– nie mam rabatu na stacji
– płacę mandaty
– ostatnio straż miejska chciała mi „odprowadzić” samochód,
– a pan w którego samochód wjechał powiedział: „Babo, Ty, co wyczyniasz.”. Ja???? Że to niby do mnie? Przecież ja jestem laską w przebraniu Kopciucha.
Wciąż tak samo bystra, inteligentna, tak samo dobra w łóżku i w rozmowach świetna. Czuła, wrażliwa, boska po prostu. Co tam, że w worku – sukience. Przecież jestem mężatką, a nie panną na wydaniu. Jak to? Jak to? Jak to?
A tak to, miła pani.
Weź się ogarnij. I nie walcz z całym światem. Zrzuć kilka kilogramów, załóż kieckę kolorową, kup błyszczyk. Uśmiechaj się, żartuj i odgarniaj włosy z czoła. Co kogo obchodzi, że jesteś żoną, ten pan co się uśmiecha to czyjś mąż. Dzisiejszy sposób komunikacji jest jasny. Bądź urocza, zadbana, czarująca. A świat będzie ci dany.
Dana praca, brak mandatu i uroczy sąsiad, który nie zrobi afery o źle wyrzucone śmieci.
Urodo moja, gdzie jesteś? Wyglądam cię tęsknie.