– Mój wiek jest częścią składową mnie. Danuta Stenka, lat 59, to jestem ja. Danuta Stenka, która miała by mieć w tej chwili lat 55 jest kimś innym, kimś obcym. Jedna z najwybitniejszych i najbardziej rozpoznawalnych aktorek w Polsce. Elegancka, szykowna i ze stoickim spokojem w głosie. Opowiedziała mi o swojej nowej roli w serialu „Nieobecni”, wspominałyśmy Judytę i porozmawiałyśmy o upływającym czasie.
Klaudia Kierzkowska: „Nieobecni” to nowy serial, w którym gra pani Elżbietę Zawadę – Szefową Centrum Poszukiwań Osób Zaginionych.
Danuta Stenka: To nieduża rola, ale scenariusz na tyle ciekawy, że nie wahałam się ani chwili, żeby wejść w ten projekt. Mam nadzieję, że opowieść na ekranie będzie równie interesująca.
Gra pani twardą kobietę, która do wszystkiego podchodzi na chłodno. Nie daje się ponieść emocjom. Taka też jest pani prywatnie?
Nie, absolutnie. Zdarzało się, że przyciśnięta do muru odkrywałam w sobie siłę, której nigdy bym się po sobie nie spodziewała. Kamienną siłę, która daje mi kamienny spokój. Jednak na co dzień jestem raczej z tych, co mają oczy w mokrym miejscu.
W serialu zdarzy się pani uronić łzę?
Jest jeden taki moment, ale nie chcę zdradzać zbyt wiele. Elżbietę nazwałabym osobą silną, ale nie zimną, stalową, agresywną. Jej moc ma swoje źródło raczej w wewnętrznym spokoju. Tak ją czytam, tak o niej myślę. Jest z wykształcenia psychologiem, więc poza tym, że ma predyspozycje do zaglądania ludziom w dusze, do widzenia głębiej, posiada również ku temu narzędzia.
Nie sposób zapomnieć filmu „Nigdy w życiu”, w którym zagrała pani główną rolę Judyty. Nie obawiała się pani, że nigdy nie dostanie już tak dużej i znaczącej roli?
Ja nie tęsknię za tym, żeby wcielać się w główne role, ale za tym, żeby grać role ciekawe.
Zdarzały mi się duże zadania, które niestety nie sprawiały mi przyjemności, a niektóre nawet wspominam jako mękę.
Tymczasem jeden ciekawy dzień zdjęciowy może przynieść mnóstwo satysfakcji i spełnienia zawodowego.
Pamiętam moją przygodę z filmem “PitBull” Patryka Vegi. Otóż zadzwonił do mnie młody człowiek, z prośbą, żebym przeczytała jego scenariusz do filmu, który zamierza sam reżyserować, ponieważ chciałby mi zaproponować współpracę. Jednocześnie przeprosił, że zadanie, które ma dla mnie jest niestety niewielkie. Scenariusz wydał mi się tak ciekawy, że oczywiście przyjęłam propozycję. Mimo iż moja postać na ekranie to było na przestrzeni filmu zaledwie mignięcie, samą pracę wspominam jako bardzo ciekawe, owocne spotkanie. Zaskoczyło mnie do jakiego stopnia profesjonalny był tenże młody człowiek, który robił bądź co bądź swój pierwszy film.
Zresztą widzowie również mogą zaobserwować, że czasem jakieś małe zadanie przyciąga i skupia na sobie całą ich uwagę, że aktor grający jakąś niewielką rolę „ukradł” spektakl czy film. Główna postać nie schodzi ze sceny czy ekranu, a publiczność wyczekuje swojego faworyta.
Judyta była życiową rolą?
Judyta była niewątpliwie rolą, która odmieniła wiele, jednak nie nazwałabym jej rolą życiową. Nastąpił wtedy dość poważny zwrot na mojej drodze.
Tkwiłam głęboko w rolach dramatycznych, grałam osoby, cytując Dostojewskiego, „skrzywdzone i poniżone”. Silne, ale głęboko dotknięte i zranione. A tu nagle pojawiła się Judyta – kobieta z przeciwległego bieguna.
Pojawiła się na ostatnim etapie zdjęć próbnych, na które przez długi czas nie chciano mnie zaprosić, twierdząc, że ja się do takich ról absolutnie nie nadaję. W co niestety sama w końcu uwierzyłam. To sprawiło, że połowa zdjęć była dla mnie koszmarem, prawdziwą męką. Wylałam kubły łez. Na szczęście reżyser wreszcie uświadomił mi i przekonał mnie, że nie zostałam mu narzucona, że jestem jego wyborem.
Po roli Judyty wiele się w moim życiu zmieniło, zaczęto postrzegać mnie inaczej. Był to jeden z momentów, w którym dość wyraźnie zmieniła się moja droga zawodowa.
Czas płynie nieubłaganie, lata mijają, a pani za kilka miesięcy skończy 60. lat. Nie obawia się pani, że telefon może przestać dzwonić?
Myślę o tym niemalże od początku. Zdaję sobie sprawę, że kiedyś to nastąpi. Od wielu lat się tego spodziewam. Widzę, że los kobiety w tym zawodzie, los aktorki, jest zdecydowanie trudniejszy niż mężczyzny. Mam na myśli ilość i jakość propozycji w ciągu całego życia zawodowego, ale i fakt, że żywot kobiety w tym fachu jest krótszy niż mężczyzny. Nigdy nie wiadomo kiedy telefon zamilknie.
Zdarzają się chwile ciszy, ale czasami nawet ułamek takiej chwili wydaje się trwać wiecznie. Podobnie jak w radio, nawet krótka pauza robi na słuchaczu wrażenie, że po drugiej stronie nikogo już nie ma, albo wysiadł cały sprzęt.
Zawsze, kiedy telefon „stygnie” pojawia się myśl – czyżby to już był koniec? Do tej pory zazwyczaj znowu rozdzwaniał się do czerwoności i marzyło się o chwili wytchnienia.
Jeśli chodzi o mnie, o moje potrzeby… nie marzy mi się już ganianie jak kot z pęcherzem. Byłabym szczęśliwa gdybym miała jakąś ciekawą rolę teatralną i filmową w sezonie, a poza tym oczywiście różne interesujące zadania typu audiobook jakiejś dobrej literatury – bardzo to lubię, słuchowisko, czytanie poezji w radio czy na koncercie i tym podobne.
Teatr, film, czy serial?
Największą przyjemność sprawia mi praca nad świetnym materiałem w fantastycznym zespole aktorsko-reżyserskim. Nie ma znaczenia, czy odbywa się to przed mikrofonem, przed kamerą, czy na deskach teatru.
Niektóre kobiety próbują oszukać czas, pani tego nie robi. Dlaczego?
Kobiety, które robią wszystko, aby nie odcisnęło się na nich piętno czasu, w pewnym sensie są do tego zmuszane. Jesteśmy interesujące wtedy, kiedy jesteśmy młode. Wtedy chce się nas widzieć, oglądać, słuchać. Starsze kobiety stają się niewidzialne.
W moim zawodzie, poza nielicznymi wyjątkami, przestają istnieć. Więc fakt, że kobiety robią wszystko, aby tę widzialność zachować, absolutnie rozumiem. Takie sobie czasy stworzyliśmy. Jaki ja mam stosunek do swojego wieku? Akceptuję go i absolutnie się go nie wstydzę.
Mój wiek jest częścią składową mnie. Danuta Stenka, lat 59, to jestem ja. Danuta Stenka, która miała by mieć w tej chwili lat 55 jest kimś innym, kimś obcym.
Oczywiście, że miło byłoby mieć młodszą buzię, choć gdybym mogła przenieść się w czasie, nie chciałabym być nastolatką. Zdecydowałbym się raczej na okolice trzydziestki, czterdziestki. Na szczęście na razie nie odczuwam takiej potrzeby, dobrze się czuję w swojej skórze. Poza tym zdobycze mojego wewnętrznego Człowieka są dla mnie wartością, której nie oddałabym w zamian za gładszą powłokę.
Ten rok był rokiem innym, trudnym, był czasem, którego się nie spodziewaliśmy. Czy kręcenie serialu w czasie pandemii wyglądało inaczej niż zwykle?
Było inaczej. Pojawiły się maseczki, zagościł niepokój. To była przede wszystkim wielka niewiadoma. Robiono nam testy na planie, dostawaliśmy informacje, że ktoś ma wynik pozytywny, zdjęcia wstrzymywano na kilka dni.
Pamiętam, jak w jednej z moich produkcji przyszedł do nas na pierwszą próbę ratownik medyczny. Przekonywał nas, że to nie żarty, żeby tę sytuację potraktować poważnie. Prosił, żebyśmy żądali od wszystkich na planie noszenia maseczek. Prawidłowego. Powiedział: „Państwo jesteście w uprzywilejowanej sytuacji, nie musicie ich zakładać.” Powiedziałam, wtedy: „Wydaje mi się, że jesteśmy raczej w trudniejszej sytuacji – nie możemy ich zakładać.” Nasza praca nie przewiduje ani dystansu, ani maseczki, kiedy „plujemy” na siebie nawzajem grając twarzą w twarz.
Czy w pani odczuciach, życiu prywatnym pandemia coś zmieniła?
Podejrzewam, że zmieniła, coś w życiu wszystkich. Sytuacja, jak ze scenariusza filmowego. Trzecia wojna światowa – tym razem wszyscy ziemianie mają wspólnego wroga.
Niewątpliwie wiele zmienił lockdown. Nagle cały nasz świat się zatrzymał. Puste ulice, miasta i wioski jak wymarłe. Dla jednych był to czas dramatyczny dla innych błogosławiony. Ja należałam do tej drugiej grupy. Wreszcie mogłam się zatrzymać w moim permanentnym biegu od lat. Darowano mi czas, w którym mogłam spotkać się z sobą i nareszcie „nabyć się” z mężem i z dziećmi, naspacerować z psami…
Mieszkam w moim domu prawie dwadzieścia lat, wiedziałam, że niedaleko jest las, ale dopiero wtedy miałam okazję go poznać i zauważyć, jak jest piękny. Dla mnie był to niezwykle cenny czas. Ludzie spędzili go w dresie i T-shircie i nagle się okazało, że nie ma powodu kupować nowych ubrań, przecież tyle ich wisi w szafie. A ja? Przecież i tak głównie chodzę w jeansach i trampkach. Po co mi te pudła szpilek i innych ciuchów?! Gonimy za czymś, co nagle okazuje się zupełnie niepotrzebne.
Święta w czasie pandemii. Były inne niż dotychczasowe?
Nie. Spędziliśmy je w szóstkę: córki ze swoimi chłopakami, mąż i ja. Od lat choinkę ubiera młodsza córka, Wiktoria. W tym roku mianowała się też szefem kuchni. Odkąd odeszła mama męża, jest jedyną osobą w rodzinie, którą pasjonuje gotowanie.
Niestety mnie Pan Bóg talentem kulinarnym nie obdarzył. Szczęśliwie dla wszystkich odziedziczyła talent po babci. Podjęła się przygotowania wigilijnego stołu z nami w rolach asystentów. Na początku była nas w tym domu szóstka: dziadkowie, my – rodzice i dzieci. Teściowie kolejno odchodzili, spędzaliśmy święta w coraz skromniejszym gronie. W tym roku znowu wokół stołu wigilijnego zasiedliśmy w szóstkę. Pełna obsada.