Dzisiejsze czasy jakie są – wiemy. Wszyscy gdzieś pędzimy, każdego dnia robimy wiele, aby żyło nam się lepiej. Realizujemy cel za celem, odhaczamy na swoich „checklistach” kolejne wykonane zadania i wielu z nas – nieustannie czuje w sobie głód: więcej, więcej, więcej…
Nie mam absolutnie nic do realizowania celów. Uważam, że powinniśmy mieć marzenia, cele i dążyć do nich. Jako coach, wręcz pomagam ludziom zamieniać marzenia na cele i realizować je szybciej, efektywniej.
Ale życie nauczyło mnie jednej rzeczy – nigdy za wszelką cenę!
Jesteś zmęczona? Odpocznij!
Masz dosyć? Odpuść!
Czujesz, że dusisz się? Zmień coś!
Jeśli tego nie zrobisz, prędzej czy później Twoje ciało da Ci solidną nauczkę.
Posłużę się swoim przykładem.
Za każdym razem, kiedy przeginam i nie słyszę (albo świadomie udaję, że nie słyszę) sygnałów płynących z mojego ciała, ono oddaje mi z kretesem, za to, co mu uczyniłam. Tak, tak – uczyniłam. Bo my sami robimy sobie krzywdę…
Zdarzają mi się takie momenty w życiu, że biorę zbyt wiele na siebie. Bo chcę sobie coś udowodnić. Że dam radę, że mogę tak wiele i że pogodzę wszystko. Wszystko super ale jednak gdzieś po drodze popełniałam ten sam błąd. A jak wiemy – nie odrobiona lekcja – zawsze do nas wraca.
Lekcja nr 1
Kiedy kilka lat temu pracowałam w dużej korporacji, żyłam w dzikim pędzie i ogromnym stresie. Codziennie przebijałam się w korkach na tzw. Mordor, aby tylko na czas odbić się kartą (niestety i tak byłam Mistrzynią Spóźnień!), później przebijanie się przez całe miasto w dotarciu do klientów, szybki powrót do biura aby wypełnić niezbędne raporty. Potem w pędzie i stresie aby przebić się w powrotnej drodze i zdążyć odebrać dzieci z przedszkola. Ciągle w biegu, albo raczej „utknięta” w korkach i sfrustrowana, że życie mija mi w taki bezwartościowy sposób. I tak dzień w dzień… Doszło już do tego, że bolało mnie całe ciało, głównie plecy. Chodziłam na specjalistyczne masaże, które uśmierzały ból na chwilę. Miałam wrażenie, że dosłownie na plecach wyrasta mi garb. Jadłam w biegu, mało czasu dla dzieci, coraz gorsze wyniki w pracy, coraz gorsze samopoczucie. Moje ciało miało dosyć takiego traktowania i po kilku sygnałach – oddało mi konkretnie – któregoś dnia poślizgnęłam się na mokrej podłodze w domu i wylądowałam na 3 tygodniowym zwolnieniu ze wstrząśnieniem mózgu i piękną ozdobą na szyi w postaci kołnierza ortopedycznego, który miał stabilizować naciągnięte mięśnie szyi.
Skończyło się tym, że po powrocie ze zwolnienia – zostałam zwolniona J i uwolniona! Moje ciało wróciło do normy, wszystkie bóle minęły samoistnie. A ja zupełnie zapomniałam o tym, incydencie..
Lekcja nr 2
Kolejna praca, kolejny stres. Pęd. Korki. Niewłaściwe traktowanie ze strony przełożonego. Trudne i długo kumulowane emocje. Ponowny ból pleców, kręgosłupa. Ponownie zignorowałam. Mój organizm zbuntował się i potraktował mnie ostrym zapaleniem gardła – gorączka, ból mięśni i dosłownie ścięcie mnie z nóg na prawie 2 tygodnie. Tym razem usłyszałam wołanie organizmu. Po powrocie ze zwolnienia lekarskiego od razu zwolniłam się i powiedziałam sobie – nigdy więcej braku poszanowania moich wartości! Ciało wróciło do normy
Lekcja nr 3
Od zdarzeń nr 1 i 2 minęło już sporo czasu, więc zapomniałam o nich zupełnie. Od jakiegoś czasu ponownie doświadczam stresu. Pęd. Zbyt wiele na barkach. Mało czasu na odpoczynek i regenerację. Mało snu. Wszystko na wczoraj. Milion spraw. Frustracja, złość, smutek. Gniew na siebie. Znowu sobie to zrobiłam. Obolałe ciało. Zmęczenie organizmu Efekt? Organizm po raz kolejny dał mi znać o sobie – siadaj na d… i odpoczywaj! Nie szanujesz mnie, a ja się na to nie zgadzam! I wybity palec u stopy.
Możesz sobie pomyśleć: hmm ale pecha ma dziewczyna, albo – ale chorowita! Albo – cóż to za coach, co popełnia błędy!?
No cóż. Chorowita nigdy nie byłam i raczej cieszę się dobrym zdrowiem – bo po prostu dbam o siebie. Czasem zdarza mi się je zignorować… Pechowa też nie byłam, wręcz przeciwnie – uważam, że mam dużo szczęścia w życiu. A coach? Też człowiek i tylko człowiek. Zdarza mi się popełniać błędy, mieć gorsze chwile. Potrafię jednak wyciągać wnioski z pewnym zdarzeń, słyszeć ciało i świadomie decydować. A kiedy sobie sama nie radzę – korzystam z pomocy innego coacha.
Ja mam za sobą trzy mało przyjemne i nomen omen – bolesne lekcje. Lekcje od mojego najlepszego nauczyciela – mojego ciała. Bo tak dzisiaj je traktuję – jak przyjaciela, który mówi wprost co mu nie leży i co masz z tym zrobić. Wnioski z tych 3 znaczących lekcji są proste – w życiu musi być równowaga. Czas na pracę i czas na odpoczynek. Czas na zarabianie pieniędzy i czas na ich wydawanie. Czas na naukę i czas na nauczanie innych. Czas na zbieranie energii i czas na jej pożytkowanie.
Twoje ciało jest świątynią – jak mawiają mędrcy tego świata.
Możesz przykleić uśmiech nr 5, mówić wszystkim, że jest wspaniale. Ale ciała nie oszukasz.
To w nim kumulują się emocje, zarówno te dobre, jak i złe. To ono odwdzięcza Ci się dobrą energią, mocą lub chorobą i osłabieniem, w zależności od tego, jak je traktujesz.
Balans. To mój wniosek na tu i teraz. A za tym, za chwilę przyjdzie odpowiedź na pytanie, które sobie postawiłam – w jaki sposób mam go sobie zapewnić?
A jak u Ciebie z balansem/równowagą w życiu???
Co sygnalizuje Ci Twoje ciało?