Nagle na alimenciarzy padł blady strach. Bo okazuje się, że rząd dotrzymał obietnicy o wziął się za prawo alimentacyjne, bo ukrócić zabawę w kotka i myszkę między tymi, którzy alimentów nie płacą a tymi, którzy próbują je ściągnąć.
Oto ci, którzy dotąd byli wręcz bezkarni, poczuli się wręcz urażeni. Co więcej w dość dosadny sposób pokazali, jacy to są pokrzywdzeni porównując się do tych ludzi, którzy w czasie wojny trafili do obozu w Oświęcimiu. Bo nagle ktoś o niewybrednym, jak się okazuje, poczuciu humoru umieścił w sieci grafikę – bramę wjazdową do obozu a nad nią napis: „Praca na alimenty czyni wolnym”… Zrobiło mi się niedobrze.
Ale od początku. Wczoraj rząd przyklepał zmianę w artykule 209 kodeksu karnego, która znosi znamię „uporczywości”. Otóż dotychczas kara pozbawienia wolności lub grzywny dotyczyła tylko tych dłużników alimentacyjnych, którzy uporczywie unikali płacenia zasądzonych pieniędzy na swoje dzieci. Sądy różnie ową „uporczywość” interpretowały pozostawiając otwartą bramę (nie, jak się niektórym panom wydaje do obozu pracy) dla dłużników, którzy kpiąc sobie z prawa i ze swoich dzieci wpłacali raz na pół roku po 100 złotych alimentów, gdzie tym samym nikt nie mógł im zarzucić, że nie płacą, bo przecież płacą i chcą na „miarę swoich możliwości”, a raczej potrzeby tak, by kary uniknąć.
I nagle ZONK. Zmiana uderza w urocze drugie małżeństwa, kolejne związki, nowe dzieci. Nagle oburzeni ojcowie budzą się, że jak to? Na nowe bluzki, kosmetyki i sukienki swoich byłych zołz-żon płacić nie będą. Tyle tylko, że ci sami panowie zapominają, że ich byłe żony pracują, zarabiają i dzięki ich sku*wysyńskiemu nierzadko zachowaniu stanęły na nogi, odbudowały pewność siebie, odzyskały poczucie własnej wartości. Jednego się nie pozbyły, wyrzutów sumienia, że dzieci, które zostały pod ich opieką nie mogą mieć wszystkiego, bo pomimo pracy na dwa, czy czasami trzy etaty zwyczajnie na owo wszystko nie starcza.
W Polsce ponad milion dzieci nie otrzymuje alimentów, zadłużenie alimentacyjne sięga obecnie niemal 11 miliardów złotych. I tak, ja wiem, że dochodzi do niesprawiedliwych sytuacji, że są matki, które mszczą się na byłych mężach ograniczając im kontakty z dziećmi. Że są takie, które biorą alimenty, a dzieci chodzą w podartych butach. Ale nie o tym dzisiaj piszę.
Dzisiaj piszę o tych, którzy zbladli ze strachu i już nie udają ze spokojem, że piją jedynie kawę przez osiem godzin w swoim byłym miejscy pracy, gdzie pracodawca zatrudnia ich na czarno, a bo niech „głupia c*pa tak ma”. Tyle, że to nie o tę głupią c*pę chodzi, ale o dzieci. I o odpowiedzialności tych, którzy gdzie włożyć wiedzieli, ale jakby z tym jednym uciekającym plemnikiem część mózgu im odjęło, o poczuciu odpowiedzialności nie wspomnę.
Znajoma pisze mi: „Napisałam wczoraj mojemu dłużnikowi o zmianie prawa, odpisał: „grozisz mi?”. Odpowiedziałam, że gdyby płacił, nie byłoby rozmowy”. A on nie płaci od wielu lat, jak wielu innych. I obojętnie, czy to polityk, poseł, czy samorządowiec, czy budowlaniec – wszyscy w tym zadłużeniu powinni być równi. Równi wobec prawa i równo ponosić konsekwencje swojej kompletnej ignorancji. Każdy z nich powinien obowiązkowo spojrzeć w oczy swojemu dziecku. Stanąć twarzą w twarz z człowiekiem, którego sprowadził na świat, a o którym nie chce pamiętać. Powinien powiedzieć „przepraszam”, bo na pieniądze te dzieci już dawno przestały liczyć porzucone przez ojców i przez rząd, który dotąd uważał problem zadłużenia alimentacyjnego za marginalny.
Jednak przyszedł czas na zmiany. Na zmiany w kodeksie karnym. Okazuje się, że w nowym roku, jeśli dłużnik będzie zalegał z alimentami w wysokości braku ich wpłaty za co najmniej trzy miesiące, zostanie wezwany na przesłuchanie i poinformowany, iż grozi mu kara pozbawienia wolności lub zapłata grzywny. Ale spokojnie, nasze prawo nie jest dla dłużników alimentacyjnych aż tak okrutne, mogą oni wykazać się dobrą wolą i uniknąć kratek, jeśli w ciągu 30 dni uregulują zaległość względem swoich dzieci.
I panowie prawo prawdopodobnie nie będzie działać wstecz… To znaczy, że dług się nie zmniejszy, a czy nie będzie się powiększał?
Chciałam uspokoić dłużników alimentacyjnych, którzy swoją sytuację po zmianie prawa porównują do ludzkich tragedii tych, którzy trafili do obozów koncentracyjnych. Panowie – głowa do góry nie będzie tak źle. Zmiana prawa nie daje dzieciom żadnej gwarancji, że one pieniądze otrzymają. Wy pewnie już dyskutujecie, jak znaleźć lukę w nowym prawie, jak uspokoić pracodawców, którzy zatrudniają was na czarno, jak powiedzieć swoim matkom, partnerkom, nowym żonom, żeby o nic się nie martwiły, bo skoro kombinowaliście przez tyle lat, to teraz na pewno też coś wymyślicie.
I pewnie tak się stanie. Żadna z kobiet, z którymi rozmawiałam, nie wierzy, że odzyska pieniądze, które jej dzieciom należą się zgodnie z WYROKIEM SĄDU, a nie na podstawie jej czy dzieci widzimisię.
Ale wy i tak macie to w d*pie prawda? Trochę się przestraszyliście, znowu oczernicie wszystkie kobiety wsadzając je do jednego worka „dziwek i wyzyskiwaczek, które tylko czyhają na waszą kasę”.
Chciałabym, żebyście wiedzieli jedno: to się już zaczęło, kobiety wyszły z ukrycia, zaczynają domagać się praw dla siebie, dla swoich dzieci, przestają być ofiarami wiecznie was usprawiedliwiającymi. Odważyły się mówić o tym, co nie jest dla nich łatwe. Wiedzą, jak działać, gdzie uderzyć, by kolejne drzwi się otworzyły. Dwa lata temu mówiono im, że nic nie wskórają. A jednak. Jeden maciupki kroczek został zrobiony w tej wielomilowej trasie.
Bójcie się. One się już nie boją. Nie odpuszczą. A społeczeństwo zaczyna was widzieć takimi, jakimi jesteście – złodziejami okradającymi własne dzieci, państwo i każdego z nas, bo to my spłacamy wasz dług. Nie czujcie się już zbytnio bezpieczni.