Dawno niewidziani znajomi zaprosili mnie do siebie. Przyjechałem do najnowocześniejszego wybudowanego właśnie w Gdańsku, eleganckiego apartamentowca, z portierem w recepcji. Wszedłem po marmurowych schodach, wjechałem chromowaną windą, w absolutnej ciszy. Tuż za progiem przywitała mnie uśmiechnięta para nowoczesnych, energicznych ludzi sukcesu. Pracowali od świtu do nocy. Ona w jednej z największych agencji reklamowych, on jako prezes banku, niemal bez przerwy pod telefonem, bez przerwy przy komputerze. Ona podobno – gdy miała ważny kontrakt – potrafiła nie wychodzić z agencji i dwa tygodnie, spała w biurze, brała prysznic, jadła (błogosławiony catering dietetyczny) i pracowała dalej.
Pokazali mi to swoje imponujące mieszkanie. W pewnym momencie ku memu zdziwieniu zauważyłem, że ono nie ma… kuchni. Mieli olbrzymi salon kąpielowy z niesamowitą, wielką wanną, olbrzymi prysznic, saunę za szklanymi drzwiami i małą siłownię. Do tego wyłożona miękkim dywanem sypialnia i pięćdziesięciometrowy salon, cały urządzony z szarościach, wygodny, z olbrzymimi, miękkimi sofami i barkiem, na którym stał ekspres do kawy i czajnik elektryczny. Pół ściany zajmował olbrzymi ekran, zupełnie niczym w kinie. On opowiadał o jakichś nowinkach technicznych, które wykorzystali przy projektowaniu wnętrza, dzięki czemu mogą cieszyć się krystalicznie czystym dźwiękiem, gdy oglądają filmy, albo słuchają muzyki. Tylko czasu brak na oglądanie…
Jedliśmy zamówione dania z tajskiej restauracji, siedzieliśmy na miękkich sofach, każdy przy swoim malutkim szklanym stoliku. Stołu do wspólnego celebrowania posiłków również nie było. Rozmawialiśmy o tym, że nie jestem w stanie pojąć, jak mogą obyć się bez kuchni. Oni twierdzili, że kompletnie jej nie potrzebują, bo jadają wyłącznie na mieście albo w biurach.
– A co z dziećmi? – zapytałem w pewnym momencie
– Jakimi dziećmi? – odpowiedzieli zgodnym chórem pytaniem na pytanie wzdrygając się nieco.
Dzieci absolutnie nie wchodzą w grę – stwierdziła ona. Nie chcemy mieć dzieci. Zresztą nie po to zarzynam się nocami na siłowni, żeby teraz zniszczyć sobie figurę przez jakiegoś dzieciaka. Poza tym… wyobrażasz sobie mnie zmieniającą pieluchy? – powiedziała z nerwowym śmiechem. Nie, dzieci są obrzydliwe, zasmarkane… nie, nie, nie! To stanowczo nie dla mnie.
Spędziliśmy resztę wieczoru na rozmowach, śmiechu. Przez cały czas towarzyszył nam w tle koncert symfoniczny odtworzony w najwyższej jakości dźwięku. Było bardzo miło, chociaż gospodarz wydawał mi się nieco przygaszony. Zrzuciłem to na karby zmęczenia. On nawet podczas mojej wizyty przez cały czas był w pracy. Podłączony do laptopa niczym do życiodajnej kroplówki, albo aparatu tlenowego.
W końcu postanowiłem się zbierać. Kierowca gospodarza czekał przed budynkiem, by odwieźć mnie do domu. Ledwo zasiadłem w skórzanym fotelu z tyłu pojazdu, gdy zawibrował mój telefon. Dostałem SMS-a od niego: „Ja chciałbym mieć dzieci. Bardzo. Viola nie chce o nich słyszeć. Kocham ją, więc pozostaje mi się pogodzić z jej decyzją.”
Od tamtej pory nie mogę przestać o tym myśleć. Sam bardzo chciałbym mieć dzieci. Duuużo dzieci. Nie wyobrażam sobie bez nich życia. Ba! Upatruję w nich w dużej mierze sens mojego istnienia. I nie, nie chodzi mi o przedłużenie rodu, ale raczej przywołanie na świat istot, które pokocham całym sercem, za które będę odpowiedzialny, które będę uczył życia, przekazywał wiedzę, doświadczenia.
Czy byłbym w stanie pokochać kobietę, które stanowczo deklaruje, że dzieci nie wchodzą w grę? Czy w imię miłości byłbym gotów do takiego poświęcenia?
Czy taki związek jest w stanie przetrwać? Niby ich przykład pokazuje, że tak, ale… jak długo? Co jeśli on pewnego dnia stwierdzi, że jednak nie jest w stanie tak dłużej? Pytań sporo… i żadnych odpowiedzi.
A Wy co sądzicie o takiej postawie?