Znacie to?
Rok temu obiecywałaś sobie: ostatni raz na ostatnią chwilę. OSTATNI RAZ. Za rok wszystko zrobię inaczej.
Po pierwsze przez rok będę zapisywać pomysły na prezenty, które wpadną mi do głowy, od tak po prostu.
Po drugie kupować prezenty będę od listopada, na spokojnie – zamawiać, oglądać mieć czas, żeby w razie czego wymienić. Do 10 grudnia już nie będę i prezentach pamiętać, wszystkie szczęśliwie leżeć będą w domu. Aaa i papier do pakowania, ten też będzie zdecydowanie wcześniej niż zazwyczaj.
Po trzecie nie obiecam szefowi, że do Świąt skończę jeden z ważnych projektów. Co to, to nie. Z góry mu zakomunikuję, że czas mamy do połowy stycznia i tego terminu zamierzam się trzymać, a nie wypruwać sobie żyły, żeby jemu coś udowodnić.
Po czwarte NIKOMU nie obiecam, ze upiekę dla kogoś ciasto, nie dam się nabrać, że tylko mój makowiec smakuje najlepiej. „Chcesz dam ci przepis” – tak tę odpowiedź muszę pielęgnować w głowie. Nie. Koniec i kropka.
Po piąte oleję świąteczne porządki. No przecież nie mam tak zapuszczonego mieszkania, żeby z językiem na wierzchu szorować szafki, które są czyste, na kolanach pięć razy myć podłogę po której i tak zaraz przeleci stado dzieciaków. Nie – świąteczne porządki ograniczę do minimum.
Po szóste – właśnie, przejrzę ozdoby choinkowe, bo zawsze mi się wydaje, co mam, co ocalało po zeszłorocznych Świętach, a w efekcie gonię w dzień przez Wigilią w poszukiwaniu bombek… Pomijam, że to co zostało dalekie jest od mojej wizji przepięknej i kolorowej choinki….
Po siódme – w końcu zrobię pierniki, te które sześć tygodni stać muszą w zamkniętym pojemniku. Zrobię i już. A kto mi zabroni. Niech Święta będą w moim domu szybciej niż na dwa dni przed Wigilią.
Po ósme – lista zakupów – przysięgam, że w tym roku nie będę jej robić na kolanie, na szybko, byleby była, kiedy mąż stoi nade mną ubrany wychodząc do sklepu. Lista zakupów tworzona będzie systematycznie, bez niepotrzebnych rzeczy, by znowu nie zostać z trzema nadprogramowymi puszkami masy makowej i dwoma kilogramami grochu, kiedy to grochówka czkawką w marcu odbijać się nam już będzie.
W końcu po dziewiąte – sprawiedliwie rozdzielę zadania. Mama zrobi tym razem barszcz, siostra ulepi pierogi i uszka, a mąż ogarnie temat ryb. Każdy będzie miał swój wkład w te Święta, niech one będą wspólne, a nie kosztem jednej osoby.
I po dziesiąte – NIC, kompletnie NIC nie będę robić w samą Wigilię. Wszystko przygotuję wcześniej, nie będzie pogoni za makiem do klusek, nie zdarzy się wyławiania ostatniego karpia u pana na targu, który zamierzał się już pakować. Wszystko w piątek wieczorem ustawione w lodówce będzie czekać na achy i ochy przy kolacji, a ja z dziećmi przystroję choinkę – wiedząc, co mam na niej do powieszenia.
Tymczasem jest piątek. Jutro Wigilia, a ja… Nie śpię od szóstej myśląc, co kupić pod choinkę szwagrowi, mamie, teściowej i siostrze męża. W głowie robię szybki przegląd, ale już wiem, że znowu skończy się na koszuli, książce i płycie. W sumie, ro temu każdy z prezentu takiego się ucieszył, to czemu w tym roku miałoby być inaczej.
Przy porannej kawie wypisuję, co mam do ugotowania, żeby wiedzieć co kupić trzeba i… okazuje się, że znowu wszystko robię sama. FUCK. Moja wina, moja bardzo wielka wina. Jak to się znowu stało? Z piekarnika wyciągam dwie rolady makowe dla koleżanek z pracy, żeby im świeże dowieźć, w głowie (znowu) notując, że maku, mąki i jajek do makowca dla nas brakuje. OSTATNI raz, ten rok na pewno jest ostatnim. Jak to było? „Podam przepis”?
O matko: GRZYBY SUSZONE?!? Spleśniały w pudełku, przecież miałam zajrzeć tydzień temu. A jeszcze pierogi i uszka dziś wieczorem. SMS od męża – pudła z ozdobami stoją w przedpokoju. Jakie pudła? W jakim przedpokoju. Przecież zaraz lecę do pracy. Nie mam czasu. Nie mam czasu. Dobra rok temu chyba kupiłam z zapasem bombek. Coś wymyślę. „Jak zawsze” w głowie dodaję.
Już czuję ciśnienie, spięcie w żołądku. Makowiec, pierogi, uszka, barszcz. Aaa ŚLEDZIE! No jak mogłam zapomnieć o śledziach.
Przez chwilę chce mi się płakać, bo przecież miało być inaczej. Miałam spokojnie zasiąść do Wigilii, a już wiem, że dziś od popołudnia do jutra do popołudnia będę warczeć, krzyczeć, wszystkich ustawiać po kontach.
Jeszcze te prezenty….
Nie, w tym roku miało być inaczej. W tym roku nie miałam spieprzyć sobie Świąt dopiero w drugi ich dzień oddychają z ulgą, siadając z dziećmi na podłodze grając w planszówkę, którą znalazły pod choinką.
Dzwonię do kadr. Urlop na żądanie. Słyszę: „Zwariowałaś, dzisiaj?”. Tak dzisiaj. Kurde od trzech lat tego urlopu nie wykorzystałam, zawsze przepada. Uśmiecham się. Dzwonię do przyjaciółki: „Gdzie zamawiasz pierogi?”, wiem, że mi jeszcze też załatwi. Łapię swoją czerwoną dużą torbę – idealna na szybkie prezentowe zakupowy, wybieram galerię gdzieś na uboczu, największą odpuszczam. O i tam nawet znajduję fajne ozdoby choinkowe. Buraki, śledzie, groch. W tym roku będzie 12 potraw licząc ze stojącym na stole masłem. W końcu to też jakiś rodzaj potrawy.
A z dziećmi wieczorem pójdę na łyżwy. A kto mi zabroni i w sumie dlaczego nie? Bo pierogi zamówione i tylko jedno ciasto gotowe?
Za rok już na pewno będzie inaczej. NA PEWNO!