Ty ciągle taka naburmuszona, pełna pretensji, „gorycz wychodząca uszami” – jak to mawiała moja babcia. On wciąż powtarza ci: „czemu nie umiesz tak żyć, tak pełną piersią, myśleć o tym pięknie, o tym co tu i teraz. Dla ciebie szklanka jest zawsze do połowy pusta. Dziewczyno, wypuść powietrze”.
On zachwycający. Chodzący urok i czar. Spokojne kontemplowanie świata, zdrowy (?) egoizm, ma na wszystko przestrzeń i czas. – Świat ci sprzyja- mówisz mu kiedyś i zazdrościsz tej lekkości życia, tego wszechobecnego hedonistycznego łaknienia.
Ty wciąż w garach. Nie tak jak babka i matka, bo przecież jesteś współczesną wyzwoloną kobietą i masz zmywarkę i fajny modny kosz na zakupy, niezłym autkiem podjeżdżasz pod supermarket. Ale jakoś tak się dzieje, że ty właśnie musisz o tym myśleć, zaplanować, przygotować. Babcia ci zawsze powtarzała, że samo się nie zrobi.
Więc samo się nigdy nie robi, jeśli ty nie zrobisz. Nie lubi, gdy pytasz czy on mógłby coś zrobić (oj nie!), ewentualnie chociaż zaplanować, coś dla was razem, aby łatwiej ci było ustawiać wasze sprawy. Nienawidzi tych twoich konkretnych pytań, tego upierdliwstwa, które zatruwa mu życie, bo po co tak myśleć do przodu, czemu ty wciąż taka spięta, żyć nie potrafisz doprawdy.
Lubisz na niego patrzeć, te błyszczące zachwytem oczy, kochasz go do szaleństwa i nie jesteś w tym osamotniona. Twój ojciec był królem życia, więc dokładnie wiesz, jak wygląda życie z królem, twoja matka przecież nie dała rady, ale kochała do końca. Mocno. Szczerze. Bo ich się kocha miłością wyznawcy.
Więc ty jesteś w tej sekcie, często niezauważona, bo giniesz jakoś przy nim, stajesz się taka niewidzialna, sama umniejszasz się w swoich oczach i nie wiesz jak to jest możliwe, przecież ty taka atrakcyjna (mówią o tym inni), silna, błyskotliwa, masz też coś w sobie, co sprawia, że błyszczysz, ale nigdy przy nim, najjaśniej świecisz daleko, gdy jego blask nie przyćmiewa twojego.
Ale wracając, jesteś wciąż naburmuszona, taka sfrustrowana baba, co się obraża za duperele. Nie zadzwoniłeś cały dzień („daj spokój, przecież jestem”). Czuję się samotna („to twoja interpretacja, kochanie”). Nie czuję wsparcia, źle mi z tym („przecież zrobiłem obiad w tamten weekend, posprzątałem po śniadaniu”). Mam wrażenie, że jesteś nieobecny („muszę czasami się oddalać, potrzebuję przestrzeni dla siebie”). Tak rzadko się kochamy („rzadko? ty masz po prostu duże potrzeby”). I: „Nie umiesz się cieszyć tym co jest, kochana. W sumie to ci współczuję”.
Ty sobie też współczujesz. Zawsze gardziłaś takimi kobietami. W innych związkach nie byłaś taka ofiarna. Ale ta miłość wypełniła cię pragnieniami. Przede wszystkim jednym: ma być do końca. Pracujesz usilnie, by się spełniło. Ty pracujesz.
Więc wciąż czegoś chcesz. Wciąż się domagasz. Prosisz. Całe życie obiecywałaś sobie, że nie będziesz o nic się prosić, a tu proszę. Prosisz się o wszystko. Uwagę, miłość, seks, pewność. Chciałabyś przestać wreszcie prosić.
Więc przestań. Zrób listę. Precyzyjną, jakbyś szła na zakupy i miała wydać X złotych co do złotówki. Podziel kartkę na pół. Co zyskujesz, a co tracisz w tym związku. Po prawej te „obfitości”, po lewej ubytki. Po prawej, co sprawia, że jest ci w życiu lepiej, po lewej, co oddajesz jemu. Po prawej komplementy, uczucia, podarunki, pomoc, niespodzianki (to ci dopiero słowo!), po lewej to, co masz w tym temacie na minusie. Po prawej wieczory, gdy zasypiasz szczęśliwa, po lewej – gdy płaczesz w poduszkę.
Po prawej jesteś ty, a po lewej jesteś też ty. Wiem, wiem chciałoby się powiedzieć „nie, to nie ja, to ona! Obca baba, która we mnie siedzi”. Ale one obie to ty. Uruchamiają się, gdy ktoś stworzy im pole do działania. Ktoś to też ty. Jesteś nimi wszystkimi.
On ma podobnie. Pewnie trudno ci uwierzyć, że po jego lewej stronie jest dawca (gdzie on jest?!). Dlatego najczęściej w kolejnych związkach oni nagle potrafią zrobić wszystko („przecież on pralki nie umiał włączyć!”). Umiał i umie. Ale nie musi. U niego prawa strona to „róg obfitości”.
I tak było, jest i będzie póki świat się nie skończy. Będą biorcy i dawcy. Egoiści i reszta. Jest tylko jedno ALE: ci pierwsi nie istnieją bez drugich, a drudzy istnieją o niebo lepiej.
Właściwie… wtedy dopiero zaczynają istnieć.