Jak grali pierwszy raz miałam 12 lat. Siedzieliśmy z moimi rodzicami i oglądaliśmy transmisję w telewizji. Mój tata płakał ze wzruszenia, powtarzał: „Zobacz, jaka moc jest w ludziach, jaka potrzeba robienia czegoś dobrego dla innych”.
Później ja płakałam już na każdym finale WOŚP. Za każdym razem, kiedy Jurek Owsiak na koniec dziękował zachrypniętym głosem, choć bywało, że prawie nic nie mówił, kiedy zebrana kwota po raz kolejny zadziwiała, kiedy ludzie z różnych stron Polski przyjeżdżali do studia mówiąc, ile udało im się zebrać pieniędzy. Liczyła się zawsze każda złotówka, te najdrobniejsze rzeczy zbierane przez wolontariuszy. Wzrusza mnie to niezmiennie.
Kiedyś pracowałam w lokalnej gazecie. Przez całą niedzielę jeździłam po miasteczkach i wioskach. Orkiestra dociera do takich miejsc, o których, gdyby nie ona, nikt nigdy by nie usłyszał. Do miejsc, gdzie licytowane są ciasta, gdzie dzieci przynoszą swoje zabawki i książki, gdzie ksiądz apeluje o to, by nikt nie chodził bez naklejonego czerwonego serca WOŚP.
Wzrusza mnie młodzież, której tak wiele złego potrafi się zarzucać, a która w styczniu, kiedy zimno, wieje, pada, od rana chodzi po mieście chcąc pomóc najmłodszym, a ostatnio także i najstarszym.
I wzruszałam się, kiedy moi synowie mieli badany słuch po urodzeniu sprzętem orkiestrowym. Kiedy przyjaciółki syn leżał w inkubatorze z sercem orkiestry. Kiedy mamy wcześniaków mówią – gdyby nie WOŚP, moje dziecko by nie żyło.
Jedliśmy orkiestrową grochówkę przygotowaną przez wojsko. Wjeżdżaliśmy na strażackim wysięgniku na wysokość ósmego piętra mogąc podziwiać panoramę miasta. Poznawaliśmy psy policyjne, chłopcy ubierali się w policyjne czapki, siadali za kierownicą służbowych wozów Straży Granicznej. Zwiedzaliśmy okręty Marynarki Wojennej. Wszyscy uśmiechnięci w ten jeden dzień w styczniu zawsze jakiś taki cieplejszy i szczęśliwszy. Bo każdy, kto bierze udział w finale wie, ba – czuje, że robi coś dobrego. Że chleb pieczony w kształcie serca, kiełbaska z grill, nawet wata cukrowa – wszystko to dzieje się w jednym wspólnym DOBRYM celu. Jednoczy ludzi, wyciąga z domu.
Moje Dziki w tym roku idą po raz drugi z puszką. W tym roku ze swoją własną, wcześniej pożyczoną od zaprzyjaźnionej organizatorki. Wiedzą dla kogo zbierają pieniądze, znają dzieci, które z pomocy WOŚP korzystały. Biorą swoje oszczędności ze skarbonki i licytują w miejscowej licytacji, co się da i wzruszają mnie, gdy to, co wylicytują oddają do ponownej sprzedaży, żeby zebrać jak najwięcej pieniędzy. I nie chodzi o wyścig, o rywalizację.
I kiedy słyszę, jak ktoś finał WOŚP nazywa „hecą”. Ktoś, ba – polityk, który będzie postulował o zakaz udziału służb mundurowych w finale Orkiestry, to dostaję piany i mam ochotę gryźć. Mam ochotę życzyć mu na starość łóżka fundowanego przez WOŚP na jednym z oddziałów geriatrycznych.
Bo ta heca, proszę Pana, to tysiące zaangażowanych ludzi, także tych najmłodszych, to uratowane życia wielu noworodków, to w końcu czynienie ludzi lepszymi, bo takimi się czują mogąc wziąć udział w akcji.
I obserwuję profil WOŚP na Facebooku. I ponownie się wzruszam. Oni wiedzą, mają pewność opartą na 24-letnim doświadczeniu, że to nie politycy, nie władza, nie słowa stanowią o ich sile. Ale każdy choćby najmniejszy człowiek. „Wszyscy jesteście wielcy” piszą. I my to czujemy. Wiemy, że oni w nas wierzą. W nasze dobre serca, w chęć pomagania, bycia lepszym.
I choć nie lubię politykowania, to bądźcie w tym roku bardziej niż zawsze. Nie wbrew komuś, ale właśnie dla kogoś. Rozejrzyjcie się, pomyślcie, kto potrzebuje pomocy. I pomagajcie. Róbcie coś dobrego dla siebie i innych. Do końca świata i jeden dzień dłużej.