Krąży po necie opowieść o homarze, który mieszka w swojej skorupce. Kiedy homar rośnie, skorupka zaczyna robić się ciasna. A kiedy już jest tak ciasna, że staje się po prostu niewygodna, homar wchodzi pod kamień, zrzuca ciasny pancerz i z narażeniem życia czeka na to, by nowa skorupa, większa o rozmiar, otoczyła jego homarze ciałko, przywracając bezpieczeństwo i komfort. Żyje sobie potem homar zadowolony, aż pewnego dnia czuje, że skorupa znowu go uwiera. Chcąc pozbyć się niewygody, lezie pokornie pod kamień i po raz kolejny zrzuca zbyt ciasny pancerz wystawiając się tym samym na niebezpieczeństwo takie, że oto będąc homarem bezbronnym, może zostać pożarty na obiad przez jedną czy drugą barakudę (nie wiem doprawdy czym żywią się barakudy, ale z samej li tylko nazwy wnoszę, że potencjał to one już mają na takiego homara). Tak oto homar, od skorupy do skorupy, wzrasta, rozwija się i zamienia się w mega homara o rozłożystych wąsach i imponujących szczypcach.
Człowiek dla odmiany, kiedy w ciele mu niewygodnie, idzie do lekarza i zażywa pigułkę. Taką, która niweluje odczuwanie dyskomfortu i daje na powrót poczucie, że nic nie boli, nic nie uwiera, a więc i problem człowiek ma z głowy. No niby, rzec chciałoby się, tymczasem jak wiadomo, pozory mylą. Gdyby homar w swojej za ciasnej sytuacji zechciał zagłuszyć uczucie ucisku (zażywając przykładowo pigułkę z wodorosta), natura pewnie by mu to jakoś umożliwiła, tyle że homar nigdy nie wyrósłby na pięknego, imponującego, wąsatego stwora, lecz byłby jako ten karzeł. Bo morał tej historii, w dużym uproszczeniu jest taki, że bez niewygody nie ma wzrostu.
Przeciwności losu, bo o nie tutaj w głównej mierze chodzi, to niejednokrotnie nasza jedyna szansa na rozwój. Kiedy bowiem wszystko idzie znajomym torem, kiedy życie jakoś tam się toczy (nieważne, że nie do końca zgodnie z naszymi pragnieniami, ale przecież nie można mieć wszystkiego, czyż nie tak?), wtedy pogodzeni z tym jak jest, nie chcemy niczego więcej. Nie myślimy o tym, że tak po prawdzie tkwi w nas niezwykły potencjał i jeśli tylko byśmy podjęli działanie, moglibyśmy sięgnąć gwiazd. W sytuacji życiowego komfortu (który tak po prawdzie jest zwykłym kompromisem), nie robimy jednak tego, bo kto by tam po gwiazdy sięgał, jak przecież rachunki płacić trzeba, dzieci nakarmić, o męża zadbać, remont zrobić i przyjaciółkę uratować…. Mój boże! Jakie gwiazdy kobieto!? W głowę się puknij i przestań bredzić…. No czyż nie tak większość z nas kombinuje?
Tyle że człowiek to tak naprawdę ma w sobie coś metafizycznego. Coś, co siedzi mu w duszy i nie odpuszcza. Coś, co definiuje człowieka i najbardziej na świecie chce go uczynić pięknym, wąsatym homarem. To coś, tak łatwo nie odpuszcza. To cos, nie pozwala na to, by człowiek siedział w zbyt ciasnej skorupie, faszerując się pigułką na dyskomfort. To coś, jest na tyle zdeterminowane, że jak już nie widzi innego wyjścia, to wtedy robi klasyczną interwencję. Wywraca człowiekowi życie do góry nogami, kładąc pod nogi naprawdę ciężką kłodę. Rzuca mu rakiem w twarz.
Może to zabrzmi zarozumiale, ale wierzę, że człowiek nie po to przychodzi na ten piękny świat, by duchowym karłem całe życie być. Wszyscy mamy w sobie potencjał na to by zostać największym i najbardziej imponującym z homarów. Dlatego w czasie kiedy my, zamiast rozwijać się jak należy, siedzimy w zbyt ciasnej skorupie, nasz własny, mądry organizm poszukuje wyjścia z sytuacji. Poszukuje wolności. Poszukuje sposobności ku temu, by wydostać się z ciasnoty, jaką by ona nie była. A jeśli tego dostać nie może, wtedy zaczyna proces autodestrukcji. Ileż to trzeba, by zdrowa komórka, nagle zwariowała? Ileż to trzeba, by zamiast utrzymać balans, zaczęła się nagle mnożyć jak szalona, obracając się w coś, co akurat każdorazowo, o ironio!, dostaje stuprocentową uwagę? Coś na wzór: jak nie można po dobroci, to rakiem panią poczęstujemy.
Skuteczność takiego posunięcia jest najczęściej oszałamiająca. Rak jednym kopniakiem wykurza nas z za małej skorupy i lądujemy pod kamieniem, nadzy i bezbronni. A dookoła wiadomo, same barakudy. Wiemy jednak, z opowieści o homarze, że to wcale nie jest sytuacja taka bez żadnego wyjścia. To znaczy wiadomo, pożreć nas zawsze może jakieś nieprzyjazne stworzenie, jeżeli będziemy nieuważni, ślamazarni, pogrążeni w marazmie i obezwładniającym strachu. Ale jeśli uda nam się zareagować na kryzys właściwie i jeśli całą sytuację obrócimy w mądry scenariusz, wtedy pod tym właśnie kamieniem, w tym nieprzychylnym bądź co bądź środowisku, jesteśmy w stanie tak naprawdę wzrosnąć i zbudować taki pancerz, w którym nasze nowe „ja” poczuje, że oto pełną piersią oddycha.
Choroba taka jak rak, zawsze czyni nas bezbronnymi. Przynajmniej na jakiś czas, po którym to odkrywamy, że choroba to tak naprawdę dar od losu. To sposób na zmianę życia, na zrzucenie zbyt ciasnej skorupy. To ten ostatni dzwonek na to, by zajrzeć głęboko w siebie i zrobić porządny rachunek sumienia. To moment, w którym, jeśli chcemy wyjść z niego żywi, musimy spojrzeć w głąb swojej duszy i najszczerzej jak tylko potrafimy, odpowiedzieć na pytania: jakie jest to moje życie? Co w nim tak naprawdę nie pracuje? Gdzie jestem ja, w tej mojej życiowej historii? Czy otacza mnie miłość czy może tylko jej złudzenie? Czy moje relacje są zdrowe, czy może toksyczne i wyczerpujące? Czy mam okazję realizować swoje marzenia, czy też może ktoś inny realizuje marzenia swoje używając mnie jak jakiegoś instrumentu?
Pytań takich jest wiele, do tego każdy z nas zapewne pyta o coś innego. Ważne jest jednak to by za wszelką cenę odpowiedzieć sobie szczerze na każde zadane pytanie. Tylko tak możemy wzrosnąć. Tylko tak możemy się wzmocnić. I tylko tak, możemy przejść przez raka. Czy zachowamy przy tym życie, tego nijak zagwarantować nie można. Ale z pewnością UZYSKAMY życie o jakim – na świadomym poziomie – nigdy nie myśleliśmy. Rak bowiem (jeśli tylko mu na to pozwolimy, pokonując do niczego nieprzydatny strach), jak żadna inna okoliczność, potrafi wydobyć z nas najlepszą jakość. Tą naszą kwintesencję, która daje nam szczęście i poczucie spełnienia, która niweluje stres życia nie-swoim życiem. Nie tyle też uśmierza ból spowodowany odczuwanym dyskomfortem, co eliminuje jego przyczyny. Wtedy też, jeżeli dane nam będzie wyjść spod kamienia, wypłyniemy spod niego silniejsi, więksi, mądrzejsi i wzmocnieni tym niezwykłym uczuciem jakie idzie w parze ze świadomym odczuwaniem komfortu bycia sobą we własnym ciele, sercu i duszy. A że do tego i szczypce nam się wzmocnią i wąsy rozwiną to tym dla nas lepiej.
Amazonka w Dżungli to portal dla kobiet i o kobietach, w których życiu pojawił się RAK. To miejsce, w którym piszemy o tym jak przeżyć raka i nie zwariować; co zrobić by życie pomimo choroby nie straciło na jakości; jak odzyskać grunt, który utraciłyśmy z powodu jednej, obezwładniającej diagnozy. To portal, w którym odkodowujemy raka, odzieramy go z czarnego PR’u i uczymy jak budować w sobie moc.