Marudzimy, że jest nam źle. Że to nie tak i tamto niedobrze. Od rana tak nucimy pod nosem tę piosenkę z serii: pogoda jest dla bogaczy. Dziwimy się potem, że na głowę nieustannie deszcz nam się leje, że parasole dziurawe i że z deszczu pod rynnę co rusz wpadamy. Co dziwne, robimy to najczęściej zupełnie nieświadomie. Po prostu… dzwoni budzik, otwieramy oczy i pstryk! Muzyka w głowie nam gra. Powoli więc i w boleściach, rozwijamy dzień.
Czytałam gdzieś na fejsbuku niedawno taką oto przypowieść:
W porannym autobusie, stoi człowiek zamyślony. Za nim Anioł, z pergaminem i piórem. Notuje skrzętnie myśli człowieka takie: żona – zołza, przyjaciele – oszuści, szef – sadysta i idiota, praca beznadziejna, życie do dupy. A Anioł notuje. Każdego dnia bardzo skrzętnie, choć zarazem nadziwić się nie może, że takie życzenia ma ten człowiek codziennie. Ale cóż zrobić może? Jest przecież Aniołem. Spełnia więc życzenia przykładnie, jedno po drugim.
Czasami sobie myślę, że życie to tak naprawdę Matrix. Człowiek sprowadza się do mózgu, który jakaś nieznana siła wsadziła w wielki słój z formaliną i umieściła w nieskończenie ogromnym składzie mózgów w formalinie. Każdy mózg projektuje swoją własną rzeczywistość. Jeżeli jej nie wytworzy, to nie będzie jej miał, co jednak raczej się chyba nie zdarza. Mózg bowiem wytwarza życie nieustannie. Jest jak super projektor wyświetlający filmy reżyserowane przez Myśl.
Wiem, że brzmi to trochę jak science fiction, ale jak się dobrze zastanowić, to wcale aż takie „nie z tej ziemi” to nie jest. Ostatecznie głowę mamy pełną przekonań, zasad, reguł, wartości, które niczym innym nie są jak myślą po prostu, utrwaloną przez lata, dziesiątki czy setki lat nawet. Wydaje nam się więc, że owe reguły, zasady, wskazówki jak żyć, materialną formę wręcz mają, takie są solidne, takie pewne, że chciałoby się rzec niezniszczalne. Tymczasem… to myśli tylko. Myśli o tym czym jest albo powinno być małżeństwo, jak wyglądać powinna miłość, jak wychowywać należy dzieci, jaka dieta jest najlepsza, która religia jest właściwa, jaki system ekonomiczny jest pożądany. Dużo, dużo myśli, uformowanych w przekonania, zasady, reguły… całe systemy. A wszystko zaprojektowane przez mózgi, wcale nie lepsze i wcale nie gorsze od naszych.
„Co jednak zrobić mogę, to obudzić się jutro i wypuścić inną myśl”
Nie twierdzę przy tym, że skoro myśl to taka potęga to dla przykładu obudzę się jutro i w przypływie geniuszu stworzę nowy system dla świata. Jeden przebłysk nie wystarczy wcale, jeżeli zmiany mają nastąpić na skalę systemową. Co jednak zrobić mogę, to obudzić się jutro i wypuścić inną myśl. Myśl nową, intrygującą, obiecującą coś co przyprawi Anioła o dreszczyk. Mogę też sobie obiecać, że będę tę myśl szlifować, dbać o nią, powtarzać ją sobie w głowie cichutko tak długo i tak skutecznie, aż się utrwali i aż wyprze swój negatyw na dobre (bo że negatyw najczęściej ma to sprawa jest bankowa). Wtedy, systemu wprawdzie nie zmienię, ale we własnej mikroskali, mam szansę na niezłą rewolucję.
Rzecz bowiem w tym, że większość z nas żyje według reguł, które wcale nam nie służą. Wytwarzamy je z różnych powodów, ale głównie po to by jakoś w życiu funkcjonować. Poruszamy się w granicach wytyczonych przez nasze przekonania jak akrobaci w cyrku, którzy chwiejnie chodzą po linie. Dają nam one poczucie, że jesteśmy zorganizowani, że mamy jakieś solidne odnośniki według których interpretujemy nasze życie. Przekonania są po prostu swojskie i bezpieczne. A jak jeszcze wszyscy dookoła je podzielają to tym lepiej.
„Jak wyglądały notatki mojego Anioła, który z mną w tym korku podróżował”
Przykład więc podam z życia wzięty. Dostałam kiedyś pracę w prawniczej firmie, której klientami były duże banki. Firma specjalizowała się w egzekucjach komorniczych, a konkretnie takich, które skutkowały eksmisją ludzi z domów. Praca, której kochać się nie da. Wiadomo. Ludzie dzwonili, krzyczeli, płakali i kończyli rozmowę rzuceniem słuchawki, względnie pytaniem: jak robiąc to co robię mogę spać po nocach. Przyznam, że początkowo nie mogłam. W końcu procesowałam dokumenty, które skutkowały pozbawieniem człowieka dachu nad głową. Argument, że człowiek podpisał pożyczkę na dom, na który stać go nie było, wcale mnie nie przekonywał, bo raczej jestem zdania, że w konfrontacji z bankiem i bankowym sztabem prawników, człowiek przeciętny najczęściej nie rozumie, co czyni.
Tak też właśnie robili ludzi w Ameryce, w której rzeczona historia się wydarzyła i jak świat się w 2008 roku dowiedział, skutki ekonomiczne takich poczynań były opłakane. A zatem ja, zatrudniona w firmie prawniczej w czasie po ekonomicznym krachu, z tymi skutkami się borykałam. I pracy mojej nie znosiłam, nie wspominając o tym, że dojazd do pracy dziennie zajmował mi półtorej godziny w korku z serii zderzak w zderzak. Wyobrażacie więc sobie zapewne, jak wyglądały notatki mojego Anioła, który z mną w tym korku podróżował tam i z powrotem. Jakie było jego zakłopotanie, smutek i niekończące się zdziwienie…
Aż pewnego dnia stwierdziłam, że tak się dłużej nie da
Że nie mogę wstawać co rano z myślą: nienawidzę. Że nie mogę burczeć, warczeć na świat zewnętrzny, nie mogę też kontynuować tortur na poziomie świata wewnętrznego. Zrobiłam więc tak: postanowiłam na poziomie myślenia, że praca jest mi potrzebna bo rachunki przecież płaci. W tym kontekście jest zbawienna nawet (tak zaczęłam myśleć). A i na c.v. świetnie będzie wyglądać, bo to przecież wielka adwokacka firma, a wiadomo wielkie firmy robią wielkie wrażenia (przekonanie które nawet całkiem łatwo mi przyszło). Takie myślenie sobie praktykowałam. Mało tego… z rozpędu wysłałam aplikację o pracę, bo akurat na ciekawym ogłoszeniu wzrok pewnego dnia zawiesiłam. I co się stało? Czy coś się w ogóle zmieniło?
Nagle półtorej godziny dojazdu do pracy zrobiło się jakby bardziej strawne. Załączyłam więc radio, w którym poranna muzyka przeplatana zabawnymi anegdotami zaczęła wprawiać mnie w coraz lepszy nastrój. Doszło do tego, że dojeżdżając do pracy żałowałam, że już na miejscu jestem, bo tak mi było przyjemnie podczas tej półtorej godzinki ze sobą, z kawką, muzyką i dobrym humorem. Pewnego dnia zadzwoniła też Mary i zaprosiła mnie na rozmowę o pracę. Na lunchu akurat byłam, telefon odebrałam, uśmiechu z twarzy nie mogłam zmyć przez cały dzień.
Nie muszę chyba dalej pisać, że pracę dostałam. Lepiej płatną, znacznie bardziej inspirującą, z fajnymi ludźmi do współpracy i uwaga – siedem minut od domu! Dorzucę jeszcze: z widokiem na ocean. Można? Jasne że można! Anioł spisał się na medal i przypuszczam, że po tym roku myślowego koszmaru na który skazałam i siebie i jego, miał on wreszcie tyle ze mną radosnej kreacji, że dorzucił owe siedem minut i ocean od siebie. Jako bonus.
A zatem myśli. Na ich jakość, ich treść, wpływ mamy tylko my. Jasne, że niektóre myśli wbite mamy w mózg jak kołki w serce. Zmienić takie, zastałe myślowe makabry jest może trochę trudniej. Nie jest to jednak sprawa niemożliwa. Jakby bowiem w mózg wbitą nie była, myśl jest tylko myślą. Żadnym kołkiem, a jedynie zdaniem zapisanym w głowie. Czymś kompletnie modyfikowalnym na mikro-poziomie jakim jest indywidualny człowiek. Czymś co, przy nie takim znowu wysiłku, za to konsekwentnie praktykowanym, może otworzyć nam drzwi do krainy możliwości o jakich nam się nie śniło. Żona – cudowna, przyjaciele – najlepsi na świecie, szef – mądry i pogodny, super płatna praca pełna inspiracji i satysfakcji, życie wymarzone. I do tego Anioł obłędnie zadowolony. Można?… Można!