Go to content

Krzysztof Iwaneczko: staram się korzystać z szans, które życie stawia przede mną

Krzysztof Iwaneczko

Nie ma dla mnie niczego ważniejszego niż dzielenie się z publicznością tym, co dzisiaj umiem najlepiej – zdradza Iwaneczko w przededniu swojej trasy koncertowej po Polsce, w rozmowie z Agnieszką Grün-Kierzkowską dla Ohme.pl

Może zaczniemy od jazzu, co oznacza to słowo i czym jest dla ciebie muzyka jazzowa?

Przede wszystkim jazz to jest wolność. Wydaje mi się, że na tyle mało wiem jeszcze o świecie i o muzyce właśnie i na tylu obszarach szukam swoich dróg, że jazz jest przewodnikiem. Jest to taki trochę, z punktu widzenia pedagogicznego czy rozwojowego, drogowskaz, ponieważ kiedy poznasz kanony muzyki jazzowej, no to generalnie jako muzyk wiesz, umiesz i możesz więcej. A z drugiej strony jest taką nieodkrytą planetą, dlatego, że generalnie, jeżeli słyszę słowo jazz, to od razu mam skojarzenie: sky is the limit. Więc jazz jest z jednej strony niezbadany, a z drugiej strony eksplorowanie go przybliża do ściśle określonego celu.

Jazz to też mocne skojarzenie z improwizacją, czyli mamy wolność, taką swobodę w improwizacji, żeby być „tu i teraz”?

Tak, to prawda, ja również staram się muzykę jazzową mocno eksplorować. Mimo wszystko uważam, że aby dobrze improwizować, trzeba się swobodnie czuć w muzyce, pewne kanony poznać. Podobnie, jak z władaniem słowem.

Jeżeli znamy, czytamy dużo książek, mamy odpowiedni zasób słów, później lepiej się nam wypowiadać. No i trochę jest tak też z improwizacją w jazzie, czy w muzyce, bo improwizacja może się odbywać na bardzo prostych akordach, czy formach muzycznych. To nie musi być stricte muzyka jazzowa, ale ta improwizacja muzyczna jest niczym innym niż dobrym władaniem słowem i opowiadaniem świetnych historii.

A gdybym zapytała o mistrzów, którzy wywarli na ciebie wpływ, jakieś muzyczne fascynacje, to co byś odpowiedział?

Ja mam z tym bardzo duży problem, ponieważ kiedyś, być może, mistrzowie byli takimi mistrzami przez duże „M”, ale ja starałem się trochę zmienić podejście do życia i do sztuki samej w sobie. I miałem też bardzo dużo szczęścia w tym wszystkim, ponieważ w zasadzie z wieloma moimi mistrzami, przynajmniej w obrębie tego kraju, ale nie tylko, miałem możliwość współpracować. I nawet ostatnio zagraliśmy koncert, ponieważ organizuję takie wydarzenie dla studentów, Singer Songwriter Camp i zadaniem tego projektu jest otwarcie naszych studentów na tworzenie własnej muzy. Chcemy, żeby się nie zakopywali wyłącznie w badaniu, jak to w szkołach muzycznych bywa, jakiejś tam literatury i odtwarzaniu znanych już utworów, ale również robili swoje rzeczy.

Na końcu zwyczajowo organizujemy koncert galowy, w trakcie którego studenci prezentują swoje kompozycje i pomysły. W tym roku mieliśmy też gościa specjalnego, Franka McComba, bo staram się zawsze kogoś zaprosić, korzystając ze swoich kontaktów. Dwa lata temu był to Kuba Badach, w tym roku Frank McComb. W kolejnym roku znowu planujemy zaprosić kilka znakomitych nazwisk. Ale tak się złożyło, że właśnie z Frankiem chociażby, zagraliśmy wspólny koncert i później wracając samochodem śpiewaliśmy sobie razem. I Frank nagle stwierdził, oh, it sounds like Stevie. I mówi, poczekaj. Wyciągnął telefon, zadzwonił do Stevie’ego (Stevie Wonder) i mówi, dawaj, let’s talk.

Więc dzisiaj świat się tak bardzo zawęża, zacieśnia, że niesamowicie trudno jest kogoś określić mistrzem, bo nazajutrz stoimy razem na scenie, tworzymy, współpracujemy, nagrywamy razem płyty. I na pewno jest to też coś, do czego w obrębie swojego życia odnoszę się z bardzo dużą wdzięcznością, że po prostu ze swoimi mistrzami pracujemy razem, ciężko i realizujemy różne ciekawe projekty.

Czyli mistrz musi być nieosiągalny, w tym sensie, że to jest taki azymut i jak już jest z nim kontakt, to już wtedy przechodzi do innej kategorii?

Nie, to nie tak. Ja właśnie patrzę na to chyba z zupełnie odwrotnej perspektywy. Czyli przede wszystkim mistrz nie musi być nieuchwytny, a po drugie nie uważam też, że komuś trzeba nadawać rangę mistrza, aby ten ktoś był ogromną inspiracją. Sądzę, że wszystko, co nas otacza i wszyscy ludzie, artyści, muzyka, po którą sięgamy, to jest ogromna dawka inspiracji. Nawet mógłbym powiedzieć, że dla mnie bardzo często taką inspiracją są chociażby moi studenci, a przecież co do zasady pewnie nie określalibyśmy ich mistrzami, a są na tyle inspirujacy, przynoszą ciekawe pomysły na zajęcia, że po prostu zaskakują mnie po stokroć bardziej, niż przysłowiowy mistrz.

Trudno jest mi określić taką definicję mistrza, bo jak byłem małym chłopakiem i zaczynałem przygodę z tworzeniem, to miałem swoich mistrzów, takich jak Kuba Badach na przykład, który zawsze mnie inspirował, ale to się skończyło po prostu kopiowaniem go. I też musiałem sobie w głowie, jako młody człowiek poukładać, że warto sięgać coraz dalej, coraz szerzej i być może nie traktować tych artystów jak „świętego Grala”, tylko jak partnera do tego, żeby być może zrobić coś razem, może wspólnie w jakiś sposób oddziaływać na swoją twórczość. No i tak się też dzieje.

Gdy miałem 15 lat, chodziłem na wiele koncertów Kuby, ostatnio na moim koncercie premierowym Kuba Badach był gościem i podszedł pod koniec przybić piątkę. Tak to się dzieje, jestem za to bardzo, bardzo wdzięczny.

No chyba przede wszystkim sobie, że byłeś zdeterminowany, żeby rozwijać się i przeżyć taką sytuację, kiedy z widza robisz się wokalistą, a na widowni jest twoja inspiracja.

Nie wiem, czy przede wszystkim sobie. Ja zdaję sobie sprawę, że nasza robota niczym się nie różni od takiej roboty, jaką ma wykonać hydraulik czy spawacz. Jest po prostu jakieś zadanie do wykonania. Być może różni się tylko tym, że my musimy mieć właśnie furę szczęścia do ludzi i być w odpowiednim miejscu, o odpowiednim czasie, więc myślę, że chyba przede wszystkim jestem wdzięczny jednak ludziom, którzy mnie otaczają. To oni kreują tę rzeczywistość, a ja jedynie staram się w jakiś tam sposób korzystać z szans, które życie stawia przede mną.

Chciałam zapytać o Przemyśl, bo akurat znam to piękne miasto, wielokulturowy tygiel. Czy to miejsce wywarło na ciebie wpływ w ćwiczeniu wrażliwości, odbieraniu świata? Jak to czujesz?

To znaczy przede wszystkim to miejsce mnie nauczyło, żeby nie przywiązywać się do miejsc, tylko do ludzi. I ja przede wszystkim jestem bardzo wdzięczny moim rodzicom i myślę, że oni wywarli na mnie ogromny wpływ jako ludzie, też w kreowaniu pewnej wrażliwości. Ale akurat, jeśli chodzi o Przemyśl, to było takie miejsce, w którym być może nie trafiłem na tak wielu ludzi w tak dobrym czasie. Być może się zmieniło, ale nie mieszkam tam od dziesięciu lat. Cała ta muzyczna przygoda i możliwość realizacji swoich zamierzeń życiowych, otworzyła się dopiero później.

I twoim miejscem jest…?

Dzisiaj to jest Bydgoszcz akurat, ale to też ciężko tak zdefiniować, bo mało jestem w domu ostatnio (śmiech).

Czyli jesteś po prostu obywatelem świata?

Ale fakty są takie, że przeprowadzki były czymś wymuszone, dwa razy mnie wyrzucali ze szkoły na przykład. Musiałem szukać swojego miejsca gdzie indziej. Mnóstwo przyjaciół w Przemyślu poznałem i na pewno to jest ciekawe miejsce, dla mnie jednak tylko na jakiś krótki czas. Lubię tam odpoczywać, zobaczyć się z rodziną, chociażby w czasie wakacji.

Niedawno przeprowadzałam też z Anią Karolską wywiad, rozmawiałyśmy i ciepło opowiadała o waszej współpracy, której można doświadczyć słuchając waszego śpiewu. Dorzucisz coś od siebie o tym projekcie?

Tak, dla mnie to był bardzo ciekawy czas. Mam taką zasadę, że jeżeli ktoś zaprasza mnie do wykonania czegoś wspólnego, czy zrobienia czegoś razem, to przede wszystkim taką dominantą tego, co mnie interesuje jest sam utwór. Ania ma w sobie pewną niesamowitą siłę, że po prostu łatwo jej uwierzyć. Ona wykonuje bardzo określony rodzaj sztuki i z jednej strony debiutuje, a z drugiej strony ma w sobie tyle determinacji, że doprowadziła do tego debiutu i tyle wspaniałych doświadczeń życiowych, które warto konfrontować, że ja jej bardzo szybko uwierzyłem. I ten projekt wydał mi się intrygujący, ponieważ Ania śpiewa o bardzo kobiecych sprawach, a ja jestem facetem. I zestawienie tych dwóch perspektyw, nawet dla mnie, jako faceta, jest ciekawym doświadczeniem.

Wsłuchałem się w głos kobiet i nawet dostrzegłem możliwość udzielenie odpowiedzi, właśnie z tego męskiego punktu widzenia, na te dylematy, o których ona śpiewa, które porusza w swojej twórczości. Bardzo ciekawe ma audytorium, na pewno było to dla mnie inspirujące doświadczenie.

Naszą rozmowę będą czytały różne osoby w portalu Ohme.pl, które być może pierwszy raz zetkną się z twoją twórczością. Jakbyś w pewien sposób tworzył wizytówkę, to co by się w niej zawarło?

Myślę, że wizytówką jest przede wszystkim zaproszenie na moje koncerty w ramach trasy Millennium Tour, która promuje mój drugi album solowy. Sytuacja jest taka, że ja jestem muzykiem i niewiele więcej potrafię poza muzą w życiu. A i tak dopiero życie zweryfikuje, czy to rzeczywiście potrafię (śmiech).

Weź udział w trasie „Millenium Tour”! Już dziś kup swój bilet: https://tiny.pl/k0b5_z90

Jesteś tak skromny, że aż muszę to głośno skomentować.

Nie, po prostu nie lubię gadać głupot, a tutaj najłatwiej jest mi po prostu zaprosić wszystkich, ciebie także, na koncerty w ramach trasy, którą właśnie 8 listopada rozpoczynamy w klubie Parlament w Gdańsku. Cała reszta jest też na moich social mediach do sprawdzenia. Praktycznie odwiedzamy większość dużych miast w Polsce. Wydaje mi się, że gdybym chciał taką wizytówkę stworzyć, to bym powiedział: zapraszam, przyjdź, przekonaj się! A na przykład na pierwszym koncercie też mamy gościa specjalnego, czyli Julię Kamińską i to też będzie ciekawa sytuacja, zestawienie dwóch różnych żywiołów. Myślę, że najłatwiej po prostu przyjść, posłuchać i się przekonać, co ja tam mam w głowie i w sercu.

Spodobały ci się duety z kobietami?

Już jakiś czas temu, ale ostatnio częściej występuję w męskich składach. To jest trochę nawiązanie nawet do twojego pytania o inspiracje. Tak się trochę pozmieniało, że muzycy wszelkiej maści nie zadają już tylu pytań, tylko po prostu kolaborują ze sobą. I chcemy się wzajemnie inspirować, chcemy sobie współdziałać razem, tak bez spinania się. Moja współpraca z Anią Karolską też jest na to dowodem, ale jakiś czas temu, chyba dwa lata temu, nagrałem taki duet z Kayah. Więc te duety z kobietami pojawiają się. A na moim koncercie premierowym wystąpiła gościnnie Ania Karwan. Podczas tych koncertów jesiennych, trasowych też mamy mnóstwo gości specjalnych. Właśnie zaczynamy koncertem z Julią Kamińską. Będzie też bardzo zdolny, młody wokalista Mateusz Gędek. I dwóch kolejnych gości specjalnych, m.in. Kamil Bijoś i Kacper Stolarczyk z zespołu BIOS. To jest duże przedsięwzięcie dla nas, ponieważ mamy mnóstwo znakomitych gości. I nikt nam nie odmówił! To jest w ogóle niesamowite, że oni sami też chcą się pojawić ze mną na tej scenie, za co jestem ogromnie wdzięczny.

A jak myślisz, dlaczego?

Myślę, że mamy dużo wspólnych mianowników z wieloma artystami. I właśnie zmienił się też świat i my chcemy ze sobą współdziałać. Bo zawsze z takich sytuacji wynika coś wspaniałego. Lubimy się, szanujemy się i też rezonuje w nas to, co robimy nawzajem.

Czy taka współpraca pomiędzy artystami, to jest sposób na konkurencję? I takie spotkania podobnie myślących, podobnie czujących twórców, to jest też próba odnalezienia się w sytuacji natłoku artystyczno-muzycznego na rynku?

W moim odczuciu właśnie sporo się zmieniło, nawet na przestrzeni dziesięciu lat, kiedy ja tworzę i z tego żyję. Przede wszystkim zmieniło się to, że my przestaliśmy ze sobą konkurować. A może nawet nie przestaliśmy, bo nie wiem, czy wcześniej artyści ze sobą konkurowali, być może nie, pewnie nie. Więc nie konkurujemy ze sobą, traktujemy się równoważnie. To jest cały czas wspólny mianownik tego, o czym mówiłem a propos tych inspiracji. Traktujemy się równo, doceniamy się i właśnie nie rywalizujemy ze sobą, tylko wspieramy się.

Ciekawe jest to, że mnóstwo takich historii się przeplata w moim życiu. Pamiętam, jak nagrywałem swój pierwszy album i na gitarze na tym albumie grał Piotrek Rubik, czyli Rubens. A dzisiaj Rubens występuje na wielkich scenach, robi świetną karierę, super sobie radzi jako wokalista. Wydaje mi się, że my wciąż szukamy nowej ścieżki rozwoju, jako artyści i to sprawia, że nie przeszkadzają nam wspólne występy, bo się też świetnie odnajdujemy w projektach innych artystów. My się dzisiaj pojawiamy jako ta młoda generacja artystyczna, na szeregu różnych wydarzeń, koncertów. Śpiewamy różnorodne utwory z orkiestrami, z big bandami. Taki występ jest wartościowym doświadczeniem, bo zawsze zostawia jakiś ślad. Później można zrobić coś swojego, korzystając też z tych inspiracji i zdobytych doświadczeń.

Świetne jest to, że artyści są elastyczni i mają też dystans do siebie.

Cała konstelacja tych artystów tworzy później ciekawe wydarzenia. I coraz częściej organizatorzy też przyznają, że warto takie koncerty organizować.

I warto dawać artystom wolność. W tej chwili wykonawcy tworzą spontaniczne sytuacje na scenie i to jest niesamowite przeżycie dla publiczności i dla nich samych, jak sądzę.

Jasne, ważna jest duża otwartość. Nawet starsi koledzy, oni nie pozycjonują się w roli mistrza, a przecież często są tymi mistrzami, tylko mówią, dobra, to zróbmy coś razem!

Powiedziałeś, że muzyka w kontekście zawodu jest istotna, ale rozumiem, że nie samą muzyką żyje Iwaneczko? Jakie są twoje inne zajęcia, fascynacje, czy masz czas na sprawy nie związane z muzyką?

To znaczy zaczynając od ostatniego pytania, teraz trochę nie mam, bo pracuję też w Akademii Muzycznej, to jednak praca również z muzyką związana. Jestem wokalistą, ale i dwa dni w tygodniu wykładowcą w Akademii w Bydgoszczy i to jest w zasadzie wszystko, na co mi pozwala czas, bo też się trzeba pojawić w Warszawie, trzeba coś napisać, skomponować. Gramy teraz w zasadzie dwie trasy koncertowe, bo jeszcze koncerty muzyki filmowej Visual Concert w największych polskich halach. Oczywiście priorytetem jest dla mnie moja trasa, o której już wspomniałem, więc musieliśmy ją przygotować, a potem musimy dobrze zagrać. Ja się tak śmieję, że akurat jesień i wiosna to są takie dwa okresy żniw, kiedy jestem w domu. W innym czasie, jeżeli jestem jeden dzień w tygodniu w domu, to się cieszę. A ostatnio był taki okres, że jak wyjechałem na cztery tygodnie, to cały ten czas w hotelach spędziłem.

Z drugiej strony cudowne, że mam pracę, którą lubię! Oczywiście mam też mnóstwo innych pasji przyjemnych, które próbuję też wdrażać w życie. Lubię przede wszystkim sporo czytać. Generalnie cenię też szeroko pojętą popkulturę, lubię posłuchać dobrej płyty czy podcastu. Książki oczywiście są najważniejsze. Uwielbiam grać w gry na konsoli, na komputerze. Staram się na to, gdzieś tam w przerwach, czas znaleźć. No i sport, ale ten ostatnio trochę zaniedbałem, wiele aktywności „leży i kwiczy”. Może uda się zimą wyskoczyć na narty, na co bardzo liczę.

Uchylisz rąbek tajemnicy i wyjawisz plany na przyszłość?

Ja, jak to się mówi, z uporem maniaka powtarzam, że najbliższym planem jest trasa koncertowa (śmiech). To jest bardzo ważna sprawa dla nas, ponieważ my w tym momencie obcujemy z publicznością. Nie ma dla mnie nic ważniejszego i żadnej dalszej perspektywy niż to, że chcę tej publiczności zaserwować coś, co dzisiaj umiem, najlepiej na ten moment. Co później, szczerze mówiąc, ja już tak wiele obiecywałem kiedyś, a potem się okazywało, że niewiele zależy ode mnie, więc staram się tak długofalowo nie deklarować. Wiele spraw dzisiaj, to mogę powiedzieć szczerze, że jest u mnie na takim rozdrożu.

O wielu rzeczach rozmawiamy, wiele kwestii negocjujemy. Mam nadzieję, że będzie fajnie i na pewno nie zamierzam poprzestawać na tym, że nie chcę zagrać ostatniej trasy koncertowej w wieku trzydziestu lat.

Dlaczego ten kontakt z publicznością jest taki ważny dla ciebie? Są wykonawcy, którzy mniej się eksploatują w trasach i bardziej reglamentują swoją obecność. Co ci daje spotkanie z ludźmi na koncercie?

Ja zrobiłem nawet taką rolkę na Instagramie o pięciu powodach, dla których warto przyjść na koncert. Wydaje mi się, że tam się zawiera to wszystko, o czym mówię. Przede wszystkim mam zespół składający się z świetnych muzyków. Naprawdę jestem szczęśliwy pracując z czołówką muzyków w tym kraju. I my uwielbiamy ze sobą grać. Jeżeli my lubimy ze sobą tworzyć, to wierzymy też, że tą energię oddamy ludziom.

Publiczność to jest żywe zwierciadło, w którym się przeglądamy. Grając, ćwicząc w sali prób, robiąc cokolwiek w domu, ja się nie zderzam z taką, w moim odczuciu, autentyczną odpowiedzią, czy to jest świetne, czy to jest niefajne? Każdy z nas robi muzykę po to, żeby ją w jakiś sposób pokazać. Z drugiej strony Internet też nie daje takiej rzetelnej odpowiedzi, bo w Internecie można napisać wszystko, a na koncertach nie da się oszukiwać. I ja naprawdę czuję moc po koncertach, choć one nie zawsze są skrajnie idealne i znakomite. Dzięki nim także wiem nad czym trzeba popracować, ale odbieram to jako swoistą nagrodę za trud, za pracę.

Choć uważam, że nasze koncerty są jednak mimo wszystko fajne (śmiech). I świetny jest moment, gdy nagle publiczność przejmuje prym i ich emocje dyktują, co ja powinienem w tym momencie zrobić na scenie. Staram się być uważnym, by niczego nie przeoczyć, nie pominąć. To jest takie najważniejsze wydarzenie emocjonalne podczas koncertów.

Ok, czyli karmisz się emocjami i ładujesz w ten sposób?

Absolutnie. Uważam w ogóle, że dzisiaj już w muzie wszystko było. I emocje to jest jedyna rzecz, która nas może wyróżnić jeszcze dzisiaj. Także cieszę się na to spotkanie z publicznością i nie mogę się wprost doczekać.

To ja życzę wspaniałych doznań, dla was i dla publiczności. Będę trzymała kciuki! Dziękuje za rozmowę.

Już dziś zapraszamy na koncerty Iwaneczko w ramach trasy „Millenium TOUR”: https://tiny.pl/k0b5_z90

Krzysztof Iwaneczko – wokalista i kompozytor. Na swoim koncie ma debiutancki album „Jestem” oraz wspólny projekt – wydawnictwo ORIGAMI z Krzysztofem Herdzinem. Frontmean największych projektów halowych w Polsce. Wiosną 2024 artysta wydał drugi solowy album Millenium. Tylko w serwisie YouTube jego autorskie utwory i covery odsłuchano już ponad 50 milionów razy! Na co dzień wykładowca wokalistyki jazzowej w Akademii Muzycznej w Bydgoszczy.