Paula Er od 2014 roku na facebookowym profilu Wkurzona żona publikuje anonimowe historie kobiet, które nie mają z kim porozmawiać o dręczących je problemach. Po napisaniu książki „Wolność jaskółki” postanowiła ujawnić swój wizerunek, aby zyskać wiarygodność, ale także zachęcić inne kobiety do wyjścia z cienia. Jej najnowsza książka „Tam, gdzie milczą róże” (Wydawnictwo Novae Res) również dotyka tematu przemocy wobec kobiet.
Dlaczego Wkurzona żona postanowiła ujawnić swój wizerunek?
Paula Er: Kiedy zaczynałam prowadzić Wkurzoną żonę, nie spodziewałam się, że strona rozrośnie się do takich rozmiarów. Nie chciałam ujawniać swojego wizerunku, ponieważ wydawało mi się, że to nie ma sensu. Nie zarabiam na prowadzeniu Wkurzonej żony, nie jestem typową blogerką, więc moja twarz była zbędna. Gdy powstała „Wolność jaskółki” pokazałam się kilka razy na Instagramie. W tamtym czasie nie było tam nawet tysiąca osób. W tym małym gronie czułam się pewnie. Wszystko zmieniło się w chwili, gdy padła decyzja o wydaniu „Tam, gdzie milczą róże”. Nie chciałam być już anonimową, internetową postacią. Chciałam być autentyczna. Przyznaję, że nie przepadam za wszelkimi wystąpieniami publicznymi. Jestem typową introwertyczką. Postanowiłam walczyć z własnymi słabościami, dlatego staram się powoli przełamywać strach. Może dzięki temu, ktoś czytając te słowa również uzna, że dość już tego siedzenia w cieniu?
Co wydarzyło się w Pani życiu od wydania poprzedniej książki?
„Wolność jaskółki” nie zmieniła mojego życia, ale podejście do niego. Na szczęście nie zmagam się z takimi problemami, jak moje bohaterki, ale często łapię się na tym, że jestem dla siebie bardzo surowa i nie wierzę we własne możliwości. Praca nad jaskółką sprawiła, że stałam się bardziej pewna siebie i potrafię skutecznie uciszyć natrętne głosy w mojej głowie. Olga nauczyła mnie, że najgorszym co może nam się przydarzyć jest strach i rezygnacja z siebie i własnych marzeń. Lidka zaś, że warto walczyć o drugiego człowieka do samego końca.
Jeśli chodzi o sygnały od czytelników, to oprócz ogromu ciepłych słów dostałam kilka wiadomości prywatnych, w których kobiety opowiadały, że po przeczytaniu książki zdecydowały się zakończyć toksyczne związki. Powiedziały dość. To była dla mnie piękna nagroda. Niektóre z nich pisały, że są małą Hanią, która wychowała się w patologicznej rodzinie. Tę grupę łączyło jedno. Wszystkie żałowały, że nienawidzący się rodzice nie rozeszli się w odpowiednim czasie. Z moich obserwacji wynika, że model rodziny „dla dobra dziecka” jest najgorszym co może je spotkać.
Temat kobiecej przyjaźni pojawił się w poprzedniej książce, jest też obecny w tej najnowszej. Kobiety potrafią się wpierać?
Zdecydowanie! Kobiety potrafią się wspierać. Ciężko jest trafić na prawdziwą przyjaciółkę, w końcu mamy różne charaktery, temperamenty, miewamy kompleksy, potrafimy być o siebie zazdrosne. Jednak tak naprawdę nikt nie zrozumie tak dobrze kobiety, jak druga kobieta. Prawdziwa przyjaźń jest na wagę złota. Często bywa cenniejsza od miłości, bo ta potrafi być kapryśna. Uważam, że możliwość wyrzucenia z siebie swoich problemów ze stu procentową pewnością, że nie zostaną one wyśmiane i przekazane dalej jest wyjątkowym przywilejem.
Co łączy, a co dzieli bohaterki „Tam, gdzie milczą róże”?
Anastazję i Jagodę dzieli w zasadzie wszystko. Mają zupełnie różne podejście do życia. Anastazja jest zmęczoną matką dwóch małych chłopców, która nie radzi sobie z własnymi emocjami i brakiem wsparcia od męża. A co najważniejsze, wcale nie stara się tego ukrywać. Jagoda zaś nakłada maskę. Za wszelką cenę pragnie ukryć swój smutek, rozczarowanie życiem, przemoc ekonomiczną i psychiczną, której doświadcza ze strony męża. Co je łączy? Potrzeba przyjaźni, wsparcia i zmiany. Obie czują, że jeśli czegoś nie zmienią umrą za życia.
Dlaczego postanowiła Pani napisać kolejną książkę, która dotyka tematu przemocy wobec kobiet?
Kobiety wciąż wstydzą się mówić o swoich problemach. Często nie chcą przyznać się nawet najbliższym, że coś w ich życiu nie gra. Myślę, że łatwiej jest dostrzec własne problemy w innych, choćby fikcyjnych bohaterkach. Nawet jeśli problem opisywany w książce dotyka innej sfery życia, siła bohaterek pokazuje, że czytelnik odnajduje w sobie nadzieję, że i on może stawić czoła własnym demonom. Mogę zdradzić, że kolejna powieść będzie o miłości. Oczywiście dość trudnej, ale jednak wciąż dającej nadzieję. Szczerze mówiąc chciałabym, żeby moje książki były odbierane jako te, po przeczytaniu których czytelnik ma siłę do walki o szeroko pojęte lepsze jutro.
Pani książki oraz profil Wkurzonej żony pokazują wiele historii przemocy wobec kobiet, jakie widzi Pani rozwiązania, aby było ich mniej?
To trudny temat. Na pewno potrzebna jest zmiana myślenia w społeczeństwie. Nadal często czytam, że ofiara przemocy jest sama sobie winna. Sama tego chce, bo się na to godzi. Jest wiele przypadków, gdzie kobieta nie odchodzi od swojego oprawcy, bo zwyczajnie nie ma dokąd. Nie ma wsparcia wśród rodziny i znajomych. Sąsiedzi patrzą na nią krzywo. Ma zaniżone poczucie własnej wartości i uważa, że sama sobie nie poradzi. Tu właśnie na wagę złota jest wsparcie innych kobiet. Pokazanie, że się da. Nie wyśmiewanie. Wskazanie rozwiązań i własnej drogi. Kobiety poradzą sobie ze wszystkim pod jednym warunkiem. Muszę zobaczyć światełko w tunelu. Choćby najbardziej wątłe.
Artykuł powstał we współpracy z Wydawnictwem Novae Res