Jeśli byliście na filmie w kinie, to z całą pewnością warto do niego wrócić, a jeżeli przegapiliście – tym bardziej! Guy Ritchie powraca z gangsterską czarną komedią wartą każdego popełnionego w afekcie grzechu. „Dżentelmeni”, to opowieść o amerykańskim baronie narkotykowym, który przez całe życie ukochał marijuanę, dzieląc się produkowanym przez siebie towarem z całym barwnym Londynem, jednak właśnie ogłosił, iż pragnie wycofać się z przynoszącego krocie biznesu. Dlaczego? Ma swoje powody, również kilka ukrytych. Film zawiera wszystkie wyznaczniki reżyserskiego stylu Ritchie’ego, od soczystych, pełnych kreatywnych wulgaryzmów dialogów, po dynamiczny montaż, który wywróci każdy błędnik do góry nogami. A także, co oczywiste, szereg barwnych i pozytywnie zakręconych postaci z londyńskiego półświatka, dla których łapówka, szantaż i pobicie to chleb powszedni!
Grywający zbyt rzadko w czarnych komediach amerykański gwiazdor Matthew McConaughey, który wcielił się w rzeczonego przyszłego narko-emeryta, Mickeya Pearsona, twierdzi, że na geniusz filmów Guya Ritchie’ego składają się „język, fizyczność, humor, fabularne wolty, siniaki oraz dziesiątki pamiętnych postaci, które ryzykują wszystko, żeby dostać jeszcze więcej, ale bardzo często zdarza się, że kończą z niczym”, wyjaśnia aktor, który pośród licznych nagród ma na swoim koncie tę najsłynniejszą, Oscara za rolę w „Witaj w klubie”. „Każdy z bohaterów, o których Guy opowiada w Dżentelmenach, jest wyrazisty, ma coś, co sprawia, że trudno o nim zapomnieć. Widz chce spędzać z nimi czas, nawet jeśli to bandziory. Nikt nie jest nudny”.
Guy Ritchie wpadł na pomysł „Dżentelmenów” już prawie dziesięć lat temu, lecz wówczas próbował wraz z Atkinsonem przenieść koncepcję próbującego wycofać się z narkotykowego życia mężczyzny w realia serialu telewizyjnego. Gdy plany te nie doszły do skutku, Brytyjczyk postanowił zmienić zamysł wyjściowy i skrócić go o kilka wątków, by zrealizować film kinowy. Reżyser wyjaśnia, że na początku projekt nosił tytuł „Toff Guys”, odnosząc się do lokalnego brytyjskiego slangu określającego ludzi z arystokratycznymi korzeniami, którzy traktują innych z wyższością. „Zawsze chciałem przy okazji dobrego kina rozrywkowego przyglądać się różnym społecznym ekstremom w Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych”, opowiada Ritchie. „Przez lata moi bohaterowie dojrzeli i zaczęli poszukiwać luksusowych przyjemności, mimo że pozostali wciąż przestępcami i handlarzami narkotyków. Taki kontrast daje bardzo wiele możliwości”.
Wszyscy członkowie obsady zgodnie podkreślają, że jednym z najciekawszych aspektów tego projektu była sposobność do wkroczenia do wyjątkowego świata Guya Ritchie’ego, w którym akcja goni reakcję, a efektowny, soczysty dialog przeplata się z pięknem i poezją ludzi ulicy, o których kino wciąż zbyt często zapomina.
O czym więc jest film? Londyński półświatek obiega plotka, że Mickey Pearson (Matthew McConaughey), Amerykanin, który zbudował tu narkotykowe imperium, chce się wycofać z rynku. Może nie służy mu klimat albo obawia się brexitu. Grunt, że rodowici brytyjscy bandyci węszą okazję do przejęcia jego biznesu. Sypią się oferty, groźby, pochlebstwa. Niektórzy próbują szantażu albo przekupstwa. Pearson jednak najwyraźniej nie podjął jeszcze ostatecznej decyzji. By mu w tym pomóc, niektórzy bardziej niecierpliwi sięgają po broń. A pewien cwany i dowcipny dziennikarz (Hugh Grant) szykuje przekręt, który może zmienić reguły gry. Pearson okazuje się jednak mistrzem gangsterskiej wolnej amerykanki. Zaczyna się bardzo kosztowna wojna. Ale dżentelmeni przecież nie rozmawiają o pieniądzach.
„Dżentelmeni” już na dvd i z całą pewnością warci są grzechu!