– Dbajmy o higienę rąk i nośmy maseczki. Ja dzięki przestrzeganiu wszystkich zasad, nie zaraziłam żadnej osoby z pracy – apeluje Dorota Gardias, która z powodu zakażenia koronawirusem była hospitalizowana. – Dwa tygodnie wcześniej zdobyłam Gerlach, najwyższy szczyt w Tatrach, a teraz po prostu przeszłam kawałeczek drogi i opadłam z sił – dodaje i przestrzega, że objawy bywają nieoczywiste, a skutki zachorowania mogą dać się mocno we znaki.
Klaudia Kierzkowska: Była pani zarażona koronawirusem, który od kilku miesięcy sieje lęk i postrach na całym świecie. Jakie objawy zaobserwowała pani u siebie?
Dorota Gardias: Byłam niezwykle wyczulona i skupiona na swoich odczuciach. Na tym co dzieje się z moim organizmem, a wszystko dlatego, że w szkole u mojej córki Haneczki stwierdzono przypadek koronawirusa. Istniało więc potencjalne zagrożenie, że my również możemy być zarażone.
Pierwszy niepokojący objaw zauważyłam u siebie będąc jeszcze w pracy. Pojawiło się drapanie w gardle, któremu towarzyszyło pokasływanie, taki suchy kaszel. Na początku nic innego, co wzbudziłoby moje podejrzenia nie zaobserwowałam, czułam się normalnie. Jednak kolejnego dnia, a był to poniedziałek, pojawił się stan podgorączkowy. Z kolei we wtorek poczułam coś naprawdę niepokojącego, coś co mnie bardzo zaskoczyło – nie mogłam ruszać oczami, spojrzenie w górę, w dół czy na boki sprawiało mi ból. Rozmawiałam z kilkoma osobami, tak zwanymi kowidowcami, którzy również zmagali się ze wspomnianym bólem gałek ocznych. Następnie pojawił się ból pleców, ale taki naprawdę mocny i niezwykle uciążliwy. Ponadto bolała mnie głowa, a skóra stała się niezwykle tkliwa, odnosiłam wrażenie, że czuję wszystkie końcówki nerwowe.
Objawy te można porównać z objawami grypowymi?
Myślę, że w pewnym stopniu można, jednak nie wszystkie z nich były objawami typowymi. Dlatego też na wymienione aspekty chciałabym wyczulić wszystkie osoby. Pamiętajmy też, że nie każdy z nas chorował na grypę. W moim przypadku pojawił się również ból narządów wewnętrznych, nie był to okropny ból, ale po prostu je czułam.
Co działo się dalej? W czwartek jadłam jabłko, niby nic wielkiego, ale ja nie czułam jego smaku! Pobiegłam szybko do łazienki by powąchać taki intensywny płyn i o dziwo jego zapach czułam. Ucieszyłam się! Jednak po chwili znowu straciłam zmysł smaku i węchu. To nie było takie totalne odcięcie – zmysły stopniowo wracały i znikały.
Kiedy zaczęłam tracić smak i węch, poczułam się troszkę lepiej – mimo iż miałam jeszcze stan podgorączkowy, nie zmagałam się z kaszlem czy dusznościami. Niestety w sobotę rano, tuż po przebudzeniu, poczułam ból płuc. Kiedy siedziałam nie odczuwałam żadnego dyskomfortu, ból pojawiał się dopiero w momencie jak nabierałam powietrza – brałam oddech, płuca się rozszerzały i zaczynało boleć. Kolejnego dnia bolało jeszcze bardziej i bardziej. Nie były to znane mi odczucia bólowe, jednak mimo wszystko starałam się nie panikować. Wiem, że przy panice zaczyna bić szybciej serce i duszność, która temu towarzyszy jest większa. Dlatego jeśli mogę coś komuś zasugerować to proszę zachować względny spokój – na tyle na ile można sobie na to oczywiście w takiej sytuacji pozwolić. Starałam się nie nakręcać bo wiem, że stres niekorzystnie wpływa na nasz oddech, który staje się wówczas bardzo płytki. Następnego dnia miałam już połowę tego oddechu, pojawił się jeszcze silniejszy ból. Skonsultowałam się z lekarzem z państwowej placówki medycznej – pamiętajmy tylko z takimi lekarzami się kontaktujmy! Tylko taki lekarz może nas przeprowadzić przez COVID i potem zwolnić z izolacji. Wydzwanianie do placówek prywatnych nie ma sensu – to strata czasu.
Wracając do tematu, dostałam skierowanie do szpitala i zaczęłam zastanawiać się, czy pojadę tylko na badanie, czy zostanę tam dłużej. Była to dla mnie pewnego rodzaju abstrakcja – zaraz pojadę do szpitala, nie wiem co mnie tam czeka – stało się to, o czym dopiero słyszałam tylko w telewizji.
W pierwszej kolejności musiałam zadzwonić do sanepidu by poinformować, że otrzymałam skierowanie do szpitala. Sanepid anulował izolację – codziennie przyjeżdżała do mnie policja, dlatego musiałam załatwić wszystko, żeby nie było żadnego problemu.
Kiedy zrobiła pani test – na samym początku, czy dopiero kiedy pojawiły się poważniejsze objawy?
Wiedziałam że wychowawczyni Hani ma potwierdzony COVID, dlatego też kiedy zaczęło mnie drapać w gardle byłam przekonana, że i nas dopadł wirus.
Chciałam wiedzieć, chciałam zaoszczędzić nam czasu. Zadzwoniłam do prywatnej firmy medycznej, pod nasz dom przyjechała karetka, do której zeszłyśmy w całym reżimie sanitarnym. Jako pierwsze zrobili nam testy kasetkowe z krwi, których wyniki otrzymujemy po kilku minutach. Wynik wyszedł negatywny, jednak postanowiłam zrobić jeszcze wymaz z nosa, bo byłam przekonana, że jesteśmy zarażone. Dopiero wymaz pokazał wynik pozytywny. Proszę pamiętać, testów kasetkowych sanepid nie bierze pod uwagę, dlatego nie warto ich wykonywać. Mimo iż są nieco tańsze, nie zawsze są wiarygodne.
Jak wyglądało przyjęcie do szpitala?
W reżimie sanitarnym pojechałyśmy z Haneczką do szpitala MSWiA w Warszawie, gdzie przeszłyśmy całą procedurę. W pomarańczowym namiocie wykonano nam wstępne badania, a następnie skierowano na SOR, gdzie wykonano mi tomografię płuc. Zmiany typowo covidowe, muszę zostać w szpitalu – taką diagnozę usłyszałam. Córka również została w szpitalu, jednak ona wszystko przechodziła o wiele łagodniej. Muszę przyznać, że byłam naprawdę zaskoczona, nie byłam przygotowana na pozostanie w szpitalu – w plecaku miałam tylko butelkę wody i banana. Miałam to ogromne szczęście, że w szpitalu podawany miałam tylko tlen – saturacja wychodziła na granicy, nie była tragiczna.
Towarzyszył pani strach, czy podchodziła do pani do wszystkiego na spokojnie?
Może trochę się bałam, jednak ja mam taki charakter, że jak coś złego się dzieje, to spływa na mnie spokój, działam, myślę logicznie, nie panikuję. Tak jestem skonstruowana. Cały czas starałam się myśleć racjonalnie. Będąc w szpitalu przyjęłam, że tak ma być, tak jest i muszę to przetrwać. Moim jedynym celem było takie pozytywne myślenie – leżałam, spokojnie oddychałam, słuchałam zaleceń lekarza, przyjmowałam leki.
Gorzej było jak wyszłam ze szpitala. Dopiero wtedy dotarło do mnie to co się stało – zeszło napięcie i pojawiły się łzy. Dałam upust swoim emocjom. Jednak szybko poukładałam sobie wszystko w głowie, uspokoiłam się i skoncentrowałam się na swoim zdrowiu i regeneracji organizmu.
A teraz jak pani się czuje?
Muszę przyznać, że w pierwszym tygodniu po wyjściu ze szpitala nie czułam się najlepiej, byłam bardzo osłabiona, schudłam 5 kg – a przy mojej figurze to naprawdę dużo.
Wychodząc ze szpitala wzięłam plecak na plecy, zjechałam windą i zeszłam kilka schodków – proszę mi wierzyć, zanim drzwi się otworzyły, musiałam usiąść na ławce, byłam tak zmęczona. A dwa tygodnie wcześniej zdobyłam Gerlach, najwyższy szczyt w Tatrach, a teraz po prostu przeszłam kawałeczek drogi i opadłam z sił.
Nie miałam kompletnie apetytu, nie miałam siły, a najprostsza czynność była wyzwaniem. Nawet suszenie włosów i trzymanie rąk w górze sprawiało mi trudność. Na szczęście płuca mnie już nie bolały, jednak ich wydolność była o wiele mniejsza.
Od samego początku dużą wagę przywiązywałam do tego co jadłam – dużo warzyw, owoców i ryb. Kaloryczność zwiększyłam do 2,5 tys. – tego potrzebował mój organizm. Powrócił smak i węch, a jedzenie sprawiało mi przyjemność.
Nadal jestem osłabiona, ale czuję się o wiele lepiej. Wszystko robię na spokojnie, spaceruję po lesie. Swoje ciało wprawiłam ciało w ruch i ono samo zaczęło się toczyć. Oddycham spokojnie i myślę, że niedługo zacznę wykonywać jakieś ćwiczenia rozciągające. Bardzo brakuje mi ruchu! (śmiech).
Jak wygląda sytuacja polskiej służby zdrowia, czy naprawdę jest aż tak źle?
Proszę pamiętać, że ja trafiłam do szpitala przed wybuchem drugiej fali zachorowań. W moim przypadku wszystko przebiegło sprawnie, bez żadnych kłopotów. Ponadto szpital MSWiA ma duże możliwości i nie można go porównać ze szpitalem w małej miejscowości. Obawiam się, że obecnie sytuacja wszystkich szpitali wygląda o wiele gorzej.
Dbajmy o higienę rąk i nośmy maseczki. Ja dzięki przestrzeganiu wszystkich zasad, nie zaraziłam żadnej osoby z pracy. To naprawdę bardzo ważne!