To było dawno. – Świat jest mój! – krzyczałaś wtedy głośno, a w Twoich długich włosach hulał wiatr. Miłość? Piękna, kolorowa i radosna, żadne tam smutki i smuteczki. Kiedyś na pewno przyjdzie, otuli cię sobą i uniesie, gdzieś wysoko. Tam, gdzie wszystko się zaczyna. Kiedyś… Będzie jak w filmie. Albo całkiem zwyczajnie jak to w życiu. Zaczekasz przecież, przekonasz się w końcu.
On? Przeciętny facet, niski, łysiejący. Przyjacielski, z imponującym dorobkiem naukowym. Na koncie mnóstwo ciekawych publikacji. W bezpośrednim kontakcie – typ opiekuna. Idealny szef dla kogoś, kto dopiero zaczyna pracę. Dla kogoś takiego jak ty.
– Właśnie ciebie szukałem – mówi przez telefon, kiedy dzwonisz w odpowiedzi na ogłoszenie („młodych, nowe przedsięwzięcie, języki, od zaraz”). Te słowa dodają ci skrzydeł. Oto twój pierwszy, maleńki zawodowy sukces! Opowiadasz o nim przyjaciółce, rodzicom. Tę pracę masz już w kieszeni. Osobiste spotkanie z przyszłym szefem to naprawdę tylko formalność. Umawiacie się w biurze, które dopiero co wynajął. Wita cię z uśmiechem, mocnym uściskiem dłoni. To wzbudza twoje zaufanie. Zawsze zwracałaś uwagę na to, w jaki sposób witają się z tobą nowi znajomi. Dłoń można podać na tyle różnych sposobów!
Popijając kawę z mlekiem słuchasz, jak on roztacza przed tobą wizję rozwoju swojej firmy. Czujesz, że chcesz budować to razem z nim i wiesz, że twój entuzjazm robi dobre wrażenie. Szef wspomina, że ma żonę i maleńką córeczkę. Cieszy cię to, to kolejny plusik do kolumny „zaufanie”. Mija czterdzieści minut rozmowy i wydaje ci się, że jesteście dobrymi znajomymi. Oficjalnie zostajesz pierwszym pracownikiem nowej firmy. Po kilku dniach dołącza do was jeszcze sympatyczny chłopak w twoim wieku, programista.
Masz służbowy email i gruby, czerwony kalendarz w którym rozplanowujesz każdy, kolejny dzień. Tak bardzo się cieszysz, że się udało! Mija pierwszy tydzień pracy. Szef zmniejsza dystans. – Wpadnij dziś w to miejsce – rzuca pewnego dnia na odchodnym zapisując na kartce adres modnej knajpki – Wykąpię Zosię i przyjadę. Będzie kilka nowych osób, poznamy się lepiej.
No czemu się dziwisz? Przecież tak się robi, prawda? Pracujecie razem, żeby to wszystko grało zespół powinien się lepiej poznać. Ktoś przecież ma do nas dołączyć. – Tylko pamiętaj, załóż spódnicę – dodaje jeszcze on. Te cztery słowa na chwilę przykuwają twoją uwagę. Pewnie chodzi o to, że ma być elegancko. Ale jest zimno, zakładasz dżinsy i ulubioną marynarkę, tę z miłego sztruksu.
Jesteś punktualna, on też. Inni chyba nie: rozglądasz się, ale na miejscu jesteście tylko wy dwoje. Szef uspokaja: za późno dałem im znać. Pijecie więc kawę, a on opowiada o swoich podróżach i o maleńkiej córeczce. Potem on proponuje krótki spacer po parku. Patrzysz na zegarek i wahasz się. Jest 21. Spacer? Po parku? No, ale przecież ufasz. Idziesz i w zamyśleniu odpowiadasz na jego pytania.
Potem wszystko dzieje się jak w jakimś filmie. Stajecie pod drzewem i staje się TO. Pocałunek i jego ręce na twoich piersiach i coraz niżej, na spodniach. Jesteś jak sparaliżowana. Nie mówisz nic, nie jesteś w stanie się poruszyć. Zabierasz jego ręce. – Przecież masz żonę, dziecko – mówisz naiwnie, kiedy udaje ci się wydobyć z siebie jakiś dźwięk. – No ale nie robimy nic złego, prawda? Moja żona o niczym nie wie. Jedźmy do mnie, Kasia z małą wyjechała. Możemy pobyć sami.
Nie jesteś w stanie mówić, więc tylko kiwasz przecząco głową. Widzisz jak w jednej chwili jego wyraz twarzy zmienia się z przymilnego na rozczarowany i wściekły. Odwraca się i odchodzi, zostawiając cię tam, pod drzewem.
W domu biegniesz do łazienki i zmywasz makijaż. Pod prysznicem spędzasz bezlitosne pół godziny. Twoje łzy mieszają się z wodą.
Co czujesz? Wszystko i nic. Pustkę i samotność. Wstyd, strach i niepewność przełamane złością. Ale to jest złość na siebie samą. Na swoją naiwność. I jeszcze coś przeciwko czemu się buntujesz: poczucie winy. I na to, że w tamtej chwili nie zrobiłaś nic, że stałaś. Powoli, bardzo powoli dociera do ciebie co się stało. Bezsenną noc przecinają dźwięki smsów: „Nikomu ani słowa”, „Myślałem, że jesteś dużą dziewczynką”, „Przecież, to nie jest złe”…
Następnego dnia działasz jak automat. Kiedy wchodzisz do biura on już jest, twój kolega z pracy również. Ale od tej chwili wszystko wygląda już inaczej. Każdy twój ruch jest surowo krytykowany. Pod twoim adresem zaczynają padać inwektywy, nagle okazuje się, że z niczym sobie nie radzisz, że jesteś „beznadziejna”. Do obowiązków, szef dorzuca ci kilkanaście nowych, w tym czyszczenie wspólnej toalety. Stajesz się ofiarą regularnego mobbingu.
W biurze odbierasz telefony od żony szefa, w czasie, kiedy on wyskakuje „na miasto” ze starą znajomą. Wiesz, że to jedna z jego kochanek, szef tego przed tobą nawet nie kryje. Bijesz się z myślami: powiedzieć jego żonie czy nie? Przestajesz sobie radzić. Po dwóch tygodniach, przychodzi ten moment. Bez słowa wstajesz od swojego biurka i podchodzisz do NIEGO. – Już tu nie wrócę – mówisz i wybiegasz za nim zdąży zareagować. Czujesz, że znowu możesz oddychać.
Mija kilkanaście lat, a ty nie możesz zapomnieć. Masz poukładane życie, dzieci, dom. Kochasz. Ale czasem, myśl o NIM i o TYM, zakrada się i tak bezczelnie włamuje do twojej głowy. Wyobrażasz sobie spotkanie z nim, po latach. Kolejny raz wracasz do sceny z parku i nie możesz zrozumieć. Dlaczego nie krzyknęłaś, nie uciekłaś, nie biegłaś? Dlaczego nie uderzyłaś? Dlaczego nie powiedziałaś jego żonie?
Jeśli macie córki, sprawcie by nigdy nie pozwoliły, by sparaliżował je strach.