Go to content

„Pisałam o facecie, który dostał kulkę w głowę, chciałam to zobaczyć. Musiałam, żeby poczuć, co czuje moja bohaterka. Nie tworzę bajek dla dorosłych, ale historie, które mogłyby wydarzyć się naprawdę”

Joanna Opiat-Bojarska
Fot. Beata Cichecka/Joanna Opiat-Bojarska

Nagle organizm odmówił jej posłuszeństwa. Paraliż całego ciała. A przecież miała spotkania, plany. Gdyby ktoś wtedy jej powiedział, że będzie pisać książki, co więcej – że będzie jej to sprawiać przyjemność, to roześmiałaby się w głos. Ona – ekonomistka, która myślała, że z biznesem związała się na całe życie. Dziś pisze kryminały.

Ewa Raczyńska: Świat ci się zawalił?

Joanna Opiat-Bojarska: Zawalił. Długo nie mogłam znaleźć odpowiedzi – dlaczego mnie to spotkało. Przecież dbałam o siebie, może nie jakoś przesadnie, ale jednak. Moje życie było dobre. Skończyłam ekonomię, wyszłam za mąż, urodziłam dziecko, otworzyłam swoją firmę. Wszystko się układało do momentu, kiedy poczułam pierwsze objawy choroby. Oczywiście je zlekceważyłam. Bo jak pracujesz, masz małe dziecko, to jesteś mądrzejszym od wszystkich. I kiedy mama mówi: „Odpocznij w ciągu dnia, jak dziecko śpi”, to ty wiesz lepiej i zawsze masz coś do zrobienia.

Co się właściwie stało?

Zespół Guillaina-Barrégo. Skutek niedoleczonej infekcji. Najpierw czułam ból w plecach, a kilka dni później nie mogłam sama założyć butów. Mąż zawiózł mnie do lekarza, zostałam w szpitalu. Dzwoniłam do przyjaciółki: „Nie mogę tu zostać, mam spotkania, jest poumawiana z klientami, nie wiem, ile tu mam być, pewnie trzy, może cztery dni” – panikowałam. Przyjaciółka stwierdziła, że mam to potraktować jak chwilowe wakacje. „Poczytasz książki, przywieziemy ci komputer, filmy pooglądasz”. Wieczorem miałam już problemy z chodzeniem, do toalety szłam w asyście pielęgniarki. Usiadłam na sedesie, a po chwili nie byłam w stanie ani z niego wstać, ani podciągnąć spodni od piżamy.

To było pierwsze uderzenie w twarz. Próbowałam się podnieść siłą woli. Wtedy, w tej toalecie zrozumiałam, że z organizmem nie da się negocjować. Trzeba słuchać tego, co mówi i nie przeginać. Trochę tam posiedziałam, nim zebrałam się, by zadzwonić po pomoc.

Jak długo chorowałaś?

okladka-newU mnie choroba trwała dość krótko. Pięć tygodni byłam sparaliżowana, później pojechałam na rehabilitację, która miała trwać cztery tygodnie. Wyszłam po trzech, bo moja przyjaciółka miała ślub.

Wróciłam do życia. I nie zmądrzałam. Prosto z ośrodka rehabilitacyjnego pojechałam do firmy. Na drugi dzień na zakupy, bo czułam wielką potrzebę poprzebywania wśród żywych ludzi. Po kilku tygodniach znowu źle się poczułam, była obawa, że choroba nawraca. Najtrudniej było mi pogodzić się z tym, że musiałam zacząć żyć wolniej.

Wtedy przyszedł pomysł na pierwszą książkę?

Jeszcze nie. Najpierw wymieniałam się mailami z dziewczyną, która chorowała. Wyśmiewałyśmy tę naszą chorobę, która czyniła z nas zmęczone staruszki. Zaczęłam prowadzić bloga, by spisać wszystkie swoje myśli, także te motywacyjne, które pozwoliły mi wyjść z paraliżu, a które chciałam mieć pod ręką, gdyby nastąpił nawrót choroby. Okazało się, że mój blog był czytany, a ja odkryłam, że potrafię pisać i że sprawia mi to przyjemność. Zazwyczaj emocje trzymam w sobie, a na blogu mogłam je wypuścić. Przyjaciółka powiedziała: „A weź napisz książkę, Kalicińska napisała i zobacz jest pisarką”. Śmiałam się:  „Ja i książka – proszę cię”.

To kiedy ta myśl zakiełkowała?

Zaangażowałam się w pomoc ludziom chorującym na zespół Guillaina-Barrégo. Pisali do mnie, a ja, jak mogłam, odwiedzałam ich w szpitalu, bo dla mnie ten czas w szpitalu był właśnie najgorszy. Myślisz, że umierasz. Lekarze ci mówią: „Proszę czekać, wszystko zależy od siły organizmu”, a przecież tak mówi się osobom chorym na raka, umierającym.

Więc szłam do tego szpitala i mówiłam: „Zobacz, ja stoję, a nie tak dawno leżałam, jak ty. Dasz radę”. W pewnym momencie poczułam jednak, że w mojej historii powtarzanej kilkadziesiąt razy zostały już tylko słowa, a emocje gdzieś zginęły. Chciałam zatrzymać emocje – i tak właśnie zrodził się we mnie pomysł na książkę „Kto wyłączy mój mózg?”.

Kolejne były naturalnym następstwem?

Coś ty. „Kto wyłączy mój mózg?” pisałam pół roku. Co drugi dzień, wieczorem, siadałam do pisania. Po pół roku książka została wydana. A ja byłam pewna, że to koniec. Opowiedziałam swoją historię i nic więcej nie miałam do powiedzenia.

Minął miesiąc, odpoczęłam i… tego pisania zaczęło mi brakować. Stwierdziłam, że napiszę teraz o toksycznych związkach. Miałam znajomą, która trwała w takim związku. Później był „Klub wrednych matek” – najbardziej pozytywna z moich książek, jedyna z optymistycznym zakończeniem.

Skończyłam i pomyślałam: „To teraz czas na coś konkretnego”.

Czyli kryminał?

Przyjaciółka mi powiedziała: „Obyczajówkę to może napisać każdy, ale żeby napisać kryminał, to trzeba mieć talent”. Więc postanowiłam sprawdzić, czy ten talent mam. Poza tym sama uwielbiałam lico_72dpiczytać kryminały, zwłaszcza te Joanny Chmielewskiej. Cóż, okazało się, że większą frajdę sprawi mi ich pisanie, niż czytanie.

Jak zaczynasz pisać, to wiesz, jak się twoja powieść skończy?

Tak, zawsze. W moich książkach każdy wątek czy bohater pojawia się w odpowiednim momencie. Ale wiem, że różni autorzy mają różnie, a ja potrafię czytając wskazać, kto zaczynając pisać miał w głowie zakończenie swojego kryminału.

Bohaterowie mają swoje pierwowzory w realnym świecie?

Moje postaci zawsze są fikcyjne. Nie lubię pisać o prawdziwych ludziach. Najpierw tworzę kartotekę swoich bohaterów. Ustalam szczegóły – co lubią jeść, jakiej muzyki słuchają, jakim jeżdżą samochodem, jak wyglądają i jakie mają wykształcenie – żeby wiedzieć, jak w danej sytuacji się zachowają. I kiedy już tak ich stworzę, to przyklejam im łatki publicznych osób. Na przykład Młody z „Gdzie jesteś Leno” przypomina mi trochę Justina Timberlake’a i, gdy pisałam sceny z Młodym, to słuchałam właśnie Justina.

A gdzie szukasz inspiracji do wydarzeń?

W realnym świecie. Nie tworzę bajek dla dorosłych, ale historie, które mogłyby wydarzyć się naprawdę. To nie jest tak, że siedzę w fotelu, patrzę przez okno i czekam aż mnie oświeci. „Gra pozorów” powstała w mojej głowie, kiedy zobaczyłam nagłówek w gazecie: „Porwano mężczyznę w Poznaniu”. Zaczęłam się zastanawiać kto to był, dlaczego go porwano, doczytałam, że miał firmę informatyczną i wyobraźnia mi się uruchomiła. Na tej podstawie zbudowałam postać Gabriela.

W „Słodkich snów, Anno” morderca wyszukuje swoje ofiary w pociągach. Pisząc tę powieść w internecie wpisywałam na przykład: „zamordowany w pociągu”, a z wyników wyszukiwania wybrałam trzy najciekawsze sposoby zakończenia życia w pociągu.

Dobrze, że policja nie zapukała do twoich drzwi…

Na szczęście mnie znają. Współpracuję z policjantami i prokuratorem. Jak mój bohater nie wie, co zrobić z bronią, której użył, dzwonię do swojego policyjnego konsultanta.

I oni tak chętnie ci pomagają?

Teraz już tak. Choć na początku było trudno. Kobieta, do tego blondynka, która mówi, że chce napisać pierwszy kryminał, nie jest zbyt wiarygodna. Prokurator chciał najpierw przeczytać mój kryminał, by ocenić czy warto zaprosić mnie na rozmowę. Dziś mam bazę swoich konsultantów, niektórzy sami do mnie piszą z chęcią pomocy.

okładka2Oglądasz akta, zdjęcia, jeździsz na wizje?

Na wizje nie. Ale na przykład, jak pisałam o facecie, który dostał kulkę w głowę, to chciałam to zobaczyć. Nie dlatego, że lubię oglądać makabryczne rzeczy. Musiałam zobaczyć, żeby poczuć. Poczuć, by opisać to, co czuje moja bohaterka.  

Pamiętam pierwsze spotkanie z antropolog sądową. Z pasją opowiadała o swojej pracy, o kościach i ciekawych przypadkach. Wokół nas były eksponaty, zmumifikowane ciała, ale ja nie widziałam w tym nic makabrycznego. Każda czaszka, wątroba czy ręka to fragment człowieka, którego ktoś kochał lub nienawidził. Wyszłam zauroczona, choć mój mąż stwierdził, że to lekko dziwne, jak jeszcze wieczorem w łóżku opowiadałam mu o tym spotkaniu i o tym, co tam zobaczyłam.


Nadal prowadzisz swoją firmę?

Jestem umysłem ścisłym. Muszę realnie oceniać szanse i zagrożenia. Na początku prowadziłam firmę i pisałam wieczorami. Tworzenie kryminałów wymaga jednak większego skupienia, dlatego coraz trudniej było mi to godzić z aktywnością zawodową. Kiedy uznałam, że pisanie zapewnia mi bezpieczeństwo finansowe a pomysły na historie kryminalne nigdy się nie skończą zamknęłam firmę i zostałam pisarzem. Teraz piszę codziennie.

Odpowiedziałaś sobie w końcu na pytanie, dlaczego choroba dotknęła wtedy akurat ciebie?

Czasami człowiek marzy o czymś, co nawet nie jest dla niego dobre, bo zwyczajnie nie ma świadomości, co jest dobre. W takich krytycznych momentach jak choroba dowiadujesz się czegoś o sobie. Stajesz się bardziej uważna. Gdyby nie choroba, pewnie nigdy nie zaczęłabym pisać. Zgadzam się z tym, że jesteśmy kowalami własnego losu, ale pewne rzeczy się nam po prostu przydarzają, trzeba je zaakceptować.

Pisanie nadało sens mojej chorobie, pokazało, że ona wydarzyła się po coś. Dzisiaj wskutek choroby nie nadaję się np. do długich marszów, przy wysiłku fizycznym męczę się jak staruszka. Przy pisaniu nie czuję jednak żadnych ograniczeń, siedzę w fotelu i biegam po fikcyjnym świecie.


Fot. Beata Cichecka/Joanna Opiat Bojarska

Fot. Beata Cichecka/Joanna Opiat Bojarska

Joanna Opiat-Bojarska z wykształcenia ekonomistka, od kilku lat autorka kryminałów, w których łamie tabu, m.in. dotyczące handlu organami („Koneser”), dopalaczy („Zaufaj mi, Anno”) czy zaginięć („Gdzie jesteś, Leno”).