Każdy z nas ma skłonność do racjonalizowania – „co ja mogę zmienić sam”, „to tylko jedna torebka”, „świat się nie skończy, gdy raz nie posegreguję śmieci…”, „trudno, nie mogę czekać z praniem, aż go więcej uzbieram…”. Brzmi znajomo? Naprawdę nie musimy się tego wypierać. Przez lata byliśmy otoczeni przez taki świat. Świat konsumpcji, której kiedyś nie było, stał się rajem łatwej dostępności, szybkich decyzji. Wywracaliśmy oczami, widząc babcię, która chowała w szufladę każdy woreczek po bułkach – żeby jeszcze kiedyś go wykorzystać. „Jak to? Po co trzymać te śmieci, skoro można kupić takich sto za złotówkę?”.
Dziś stoimy przed bardzo ważnymi społecznymi decyzjami. Uczymy się na nowo rzeczy, które 30 lat temu były oczywiste. Jasne, nie było innego wyjścia, to nie były często wybory, a konieczność, ale dziś pora nauczyć się czerpać z tego doświadczenie. Pogodzić współczesność z przeszłością – tą przeszłością skromną, użyteczną, szanującą rzeczy.
Ta nauka jest dziś szalenie trudna. Wydaje się być krokiem w tył – choć globalnie to olbrzymi skok w przód i walka o naszą przyszłość. Stawiamy wewnętrzny opór. Dlaczego? To proste. Jak mielibyśmy nie bronić się, gdy wymaga się od nas więcej wysiłku. Bo ta troska, oszczędność, świadome życie to wysiłek. To uwaga, którą trzeba poświęcić, a którą tak długo udawało nam się zastąpić czymś prostszym.
Nie będziemy was namawiać do zamieszkania w lesie i żywienia się jagodami. Nie będziemy mówić wam, że od dziś należy prać w rzece na tarze. Ani żebyście zaczęli jeść tylko te rzeczy, które urosną w waszych eko ogródkach. Dzisiejszy świat nie może nagle przeskoczyć wstecz o sto lat. Jest ogrom ekologicznych wyzwań „życie bez plastiku”. Patrzymy na nie z podziwem, ale często tak nagła radykalna zmiana jest zbyt trudna do przeprowadzenia. Jednak, gdy zaczniemy małymi krokami zmieniać swoje nawyki (również te zakupowe) – po jakimś czasie okaże się, że robimy bardzo dużo.
Ile worków plastiku dziennie wynosisz do kosza? Uzbieranie tych woreczków z kilku dni pozwala uzmysłowić sobie „co ja jeden SAM mogę?”. Nie każdy zacznie biegać do sklepu z płóciennymi woreczkami (może za jakiś czas, hę?), ale można śmiało mieć przy sobie jedną, składaną wielorazową torbę – to już nic trudnego. Wiem, że żeby kupić kilogram czereśni, trzeba je w coś spakować. Pamiętacie, jak w dzieciństwie, pani w warzywniaku pakowała je w papierową torebkę? Jest naprawdę dużo rzeczy, których nie potrzebujemy – nie musimy pakować w foliówkę ogórka, którego kupujemy ani włoszczyzny spiętej gumką. Nic im nie zagraża „luzem” w koszyku i w torbie.
Nie musimy kupować kroci plastikowych butelek z wodą (i o zgrozo dźwigać ich do domu) – są genialne filtry, maszyny do robienia bąbelków, cuda na kiju. To tańsze, wygodniejsze. I bez plastiku.
Zobaczcie, ile to drobiazgów, które nie wywrócą wam życia do góry nogami. Zmiana na lepsze od ręki. Bez lamentów „jak żyć?”.
Co jeszcze możecie zrobić bez większego wysiłku? Segregować te nieszczęsne śmieci. Niby to obowiązek, niby żadna nowość, ale wystarczy podejść do altany śmietnikowej, żeby się załamać. Naprawdę jesteśmy takimi brudasami, żeby wywalać na podłogę? Nie potrafimy przeczytać napisu na kontenerze? To smutne, bo często nie szanujemy własnej pracy. Sortujemy śmieci w domu, a potem pach, wrzucamy byle gdzie.
Chcecie być bardziej eko – zacznijcie od małych nawyków. Od zmiany postawy z oporu – na otwartość. Od bidonu na wodę, od wyrzucenia śmieci do dobrego pojemnika. Gdyby każdy z nas zrobił tylko tyle, świat już zacząłby się zmieniać na lepsze. A co dalej? Może następnym razem zastanówcie się, czy naprawdę nie możecie żyć bez słomki?
Krok po kroczku.
Postanowiłyśmy, że październik to dobry czas na takie zmiany, schyłek roku, ciut leniwy czas. Dobry na spojrzenie wstecz, jak ten rok nam mija. I dobry czas na takie zmiany. Dlatego, na cały ten miesiąc, Oh!me zrobi się zielone. Będziemy poprawiać swoje eko nawyki, oduczać się bezsensownego lenistwa ekologicznego i próbować wykonywać kolejne małe kroki. Bez ściemy.