Kiedy pojawiła się w jego życiu, już od samego początku wiedziała, jak ważna jest mama. Jego mama. Tu nie chodziło jednak o taką zwykłą, „poradnikową” więź matki z synem. Tu chodziło bardziej o to, że ta więź była jednostronna. Cokolwiek zrobił, mama zawsze go tłumaczyła. Cokolwiek powiedział, łagodziła przed wszystkimi znaczenie jego słów, tłumaczyła, zażegnywała konflikty. Nieważne, że skończył 35 lat. Był jej synem. Uważała, że jest mu to winna.
Kasia zakochiwała się w nim stopniowo, w miarę odkrywania, jak bardzo się od siebie różnią – ona i on. I kochała to jego „już teraz”, kiedy wszystko musiał mieć wtedy, kiedy chciał. Bo ona była inna – powolna, cierpliwa. Dziwiło ją, że on ją taką kocha, zawsze racjonalną, starającą się szukać logicznych argumentów. Szybko wzięli ślub, oboje byli już po trzydziestce, oboje chcieli wspólnego domu, czegoś „na stałe”. Może dzieci.
Z teściową nie miała konfliktów. Odkąd ją poznała uważała ją z przychylną sobie, życzliwą, miłą, pomocną. Kasi rodzice mieszkali daleko, dobrze było więc wiedzieć, że w razie problemów mama Marcina jest blisko, że można na nią liczyć. Uśmiechnięta, ciągle pracująca zawodowo, nie narzucała się im, jak teściowe koleżanek Kasi, nie wydzwaniała do Marcina codziennie. Od czasu do czasu zapraszała ich na wspólny obiad lub spacer. Można powiedzieć, że się polubiły.
Problemy w małżeństwie Kasi zaczęły się po dwóch latach od ślubu. Może trochę wcześniej, ale tego nie zauważyła od razu. Przełomowy był wieczór, kiedy się mocno rozchorowała, a on wyszedł na umówiony mecz z kolegami. Gdyby to był zwykły katar, kaszel, nic takiego by się nie stało. Ale ona miała silną gorączkę, ostre wymioty, paskudny ból brzucha i zawroty głowy. Wzruszył ramionami, zmienił koszulkę i zniknął, by wrócić przed północą
Zadzwoniła do teściowej. Nieszczęśliwa, obolała poprosiła o leki, poskarżyła się na męża, że się nie zainteresował, że wyszedł. To, co usłyszała, wprawiło ją w osłupienie. „Musisz go zrozumieć – tłumaczyła jej teściowa – on musi odpocząć od pracy, zrelaksować się, nie możesz zamykać go w domu. Przecież ja mogę się tobą zająć”. Odpuściła, nie miała siły tłumaczyć, że oni wzajemnie dają sobie wiele przestrzeni, a tego dnia po prostu potrzebowała opieki męża. Że tak bardzo bolało, że bała się zostać sama. Ale najgorsze było to jego oziębłe „daj już spokój”, gdy prosiła, by został, tłumacząc jak bardzo źle się czuje. Nie chciała przy sobie jego matki, chciała jego obecności, poczucia bezpieczeństwa, świadomości, że się nią zajmie.
Następnego dnia próbowała z nim rozmawiać, wytłumaczyć, dlaczego to było dla niej takie ważne, ale on nie chciał słuchać. Odebrała za to telefon od teściowej: „Proszę, tylko nie rób mu wyrzutów, to moja wina, nie jego, tak go wychowałam. Ja nie byłam taka delikatna, brałam leki, zagryzałam wargi. A poza tym przecież Marcin dobrze o ciebie dba, niczego ci nie brakuje”