Pamiętam oburzenie, gdy zaproponowałam jego dziewczynie „babski” film, w „babskim gronie”. „No żartujesz chyba. My zawsze chodzimy wszędzie razem” – odparował niemal natychmiast w imieniu obojga, choć zaproszenie dotyczyło tylko jego ukochanej. „Prawda kochanie?”. „No pewnie” – odpowiedziała ona wcale nie tak pewnie. Wyczułam, że może i miałaby ochotę pójść do kina bez niego, ale chyba głupio byłoby jej to przed nim przyznać. Bo przecież tak bardzo się kochają, że nie mogą bez siebie żyć. On nie pójdzie bez niej, a ona bez niego. Nie daj Boże, któreś złamie niespisaną zasadę jedności. No nie. Naprawdę, można się do kogoś przykleić na stałe i nie dać mu żadnej przestrzeni? Praktyka pokazuje, że to się raczej nie uda…
Znam ich od pięciu lat. Kasia, fajna, bardzo towarzyska dziewczyna. Piotrek też otwarty, ale typ „nerwusa i perfekcjonisty. Wszystko musi mieć ustalone, dopięte na ostatni guzik. Zaplanowane razem z Kasią. Wspólne mieszkanie, samochód, wycieczki rowerowe. Wspólne weekendy, wspólne hobby, wspólne wizyty u rodziny i przyjaciół. Wspólne kino i teatr, nawet kurs gotowania wspólnie, bo „to zbliża”. Chyba bliżej się już nie da. Zawsze chwalą się tym, że nawet zdarza im się myśleć to samo, w tym samym momencie.
Spotykamy się u znajomych, jest jeszcze kilka osób.
„To jak, Misiaczku, zbieramy się” – mówi on, koło dziewiątej wieczorem. Kątem okaz zerkam na Kasię. Tylko przez chwilę się waha. Jego wzrok przywołuje ją do porządku. „Tak, no tak już idę tylko do toalety”. Bo dziesięciu minutach wychodzą razem, trzymają się za ręce, jak jeden byt, a nie dwie indywidualności. Nie odmawiam nikomu prawa do miłości. Ale czy w związku naprawdę trzeba wszystko robić razem?
Ostatnio zaczęło się między nimi psuć. Kasia się Piotrkowi wymyka, dzwoni do mnie i próbuje nadrobić trochę czasu, kiedy nie mogłyśmy porozmawiać „sam na sam”.
Mówi, że chciałaby wyjechać na kilka dni sama, przemyśleć trochę tę relację, bo zaczyna jej brakować powietrza.
On też jakiś dziwny, coraz bardziej nerwowy. I niby wyobrazić sobie nie umie, żeby Kasia pojechała bez niego na kurs somelierów, ale sam dłużej zostaje w pracy, żeby pograć z kolegami w planszówki. Bez Kasi. „Chyba mu nic nie powiem” – mówi Kasia i czeka, aż jej coś poradzę. Tylko, że ja nie bardzo wiem, co powiedzieć. Dla mnie w związku powinno być miejsce również na „sam na sam” z sobą samym. Inaczej można się ta miłością udusić.
Pamiętam pierwszy poważny związek mojej przyjaciółki. Jak już wynajęli mieszkanie i zaczęli je urządzać, to właściwie nie sposób było ją gdziekolwiek wyciągnąć. Ciągle musieli być razem i to za jej sprawką. Uczepiona jego ramienia wybierała zasłonki, które on MUSIAŁ zobaczyć. Musiał też jechać tym samym autobusem, co ona, do pracy, mimo, że wcześniej (przed tym związkiem) zaczynał swój dzień godzinę później. Musiał nauczyć się grać w brydża, żeby mogli to robić razem. No i na zakupy, nawet te najmniejsze również razem. No jak ona ma sama pieczywo wybrać? Albo mydło pod prysznic? Czy płyn do higieny intymnej?
Ale ja najbardziej pamiętam, jak na lodowisku jeździli trzymając się za ręce nawet jeśli ona radziła sobie bardzo słabo, a on jak zawodowy hokeista. Spacerował po lodzie podnosząc ją co chwila za łokcie i podtrzymując na duchu, nie mając z tego żadnej frajdy. Tak też widziałam tę relację – bez frajdy.
Po roku wspólnego mieszkania, choć kochał, uciekł zostawiając krótki list. Napisał w nim między innymi, że bał się jej powiedzieć, ale miał coraz bardziej dość tego „wszędzie razem”. I że on ją naprawdę kochał, ale już nie może.
„To się nie uda”, mówi moja teraz moja przyjaciółka o związku Kasi i Piotra, bogatsza o doświadczenia z przeszłości. Trzeba przyznać, że zrozumiała swój błąd. Tak po prostu nie można żyć. Jeśli kochasz, musisz dać przestrzeń, ale i sam jej potrzebujesz. Będąc z kimś non stop, cały czas, zatracasz się, nie masz szans na to, by zastanowić się, dlaczego właściwie jesteście razem. Czego właściwie wam potrzeba, co sprawia, że chcecie być parą.