Mój syn wprowadził w naszym domu pewną tradycję – otóż na koniec roku każdy z nas ma opowiedzieć o tym, co mu się udało przez ostatnie dwanaście miesięcy.
Mądra bestia – nie skupia się na tym, co nie wyszło, nie rozpacza, że znowu z historii miał cztery a nie pięć, tylko mówi o tym, w czym był świetny. I bardzo dobrze. Ta świecka tradycja przyjęła się i od kilku lat zbieramy sobie informacje o naszych większych i mniejszych sukcesach. Klaszczemy sobie nawzajem i śmiejemy się opowiadając różne historie.
Precz ze smętnym końcem grudnia, kiedy to większość nachodzą czarne myśli w postaci: „Jaka jestem beznadziejna, znowu mi się nie udało”. Uf, ale na szczęście nowy rok już blisko, można pogrzebać wszystkie porażki – bo jak myśleć o zwycięstwach, kiedy tyle klęsk na koncie, i zacząć wszystko od nowa.
Nowy rok jest jak oczyszczenie, jak nowa karta, jak kolejna wielka szansa – teraz to już zepnę tyłek i wykorzystam ją na pewno. Tacy jesteśmy pełni wiary, że „kurde, już nie ma bata, musi się udać”. Bo skoro nie udało się przez pięć ostatnich lat, to może czas wyciągnąć wnioski. Ale zaraz zaraz, czy nie to brzęczało mi w uszach ostatnim razem?
Słuchajcie, a może my po prostu podejmujemy złe postanowienia, może źle do tego podchodzimy, może zamiast robić jakieś ambitne plany, lepiej skupić się zupełnie na czymś innym. W końcu chcecie za rok być szczęśliwi czy znowu myśleć o sobie, jakim to nieudacznikiem jestem?
Ja tam rok w rok mam te same postanowienia i tych zamierzam się trzymać.
Nie mam zamiaru schudnąć
W dupie mam te trzy czy pięć kilogramów więcej – zresztą dosłownie. Gdyby moje życie kręciło się wokół wagi, która sobie skacze rytmem ustalonym przez pory roku, to w grudniu powinnam przywdziać worek pokutny i bić się w pierś, że kolejny raz jestem w czarnej d…, zwłaszcza po Świętach. Nie mam zamiaru psuć sobie nastroju kilkoma kilogramami, serio. Wolę zaakceptować siebie taką jaką jestem, dbać o siebie, ale na miłość boską – bez przesady, są rzeczy, których przeskoczyć się nie da i po prostu trzeba je przyjąć zamiast z nimi walczyć. Czy tak nie jest przyjemniej? Przecież życie nie ma być dietetyczną udręką.
Nie mam zamiaru z nikim się ścigać
Za stara jestem na oglądanie się za siebie i zastanawianie się, kto mi depcze po piętach, czy komu co mam udowodnić, żeby zrozumiał, że nie jestem tym, kim myśli. A w dupie z tym. Najważniejsze, że ja wiem, kim jestem, czego chcę. Mam swój ustalony rytm, w którym mi najlepiej i nie chcę go zmieniać, żeby się komuś przypodobać. Moja mama zawsze miała tendencje do porównań: „Bo ona ma ładną sukienkę, a ty w tych porach”, „A sąsiedzi kupili nowe auto”, „A Zosia nowe firanki ma w oknach”. Naprawdę? A nie lepiej zobaczyć, co fajnego wy macie, co lubicie, bez wiecznej dyskusji o tym, dlaczego inni mają lepiej? Ty masz dobrze, a jeśli nie rusz w końcu dupę, żeby to zmienić, a nie tylko narzekać i gnić z zawiści i zazdrości.
Nie mam zamiaru przejmować się tym, co inni powiedzą
Od dawna wprowadzone w życie i za każdym razem powtarzane, co bym przypadkiem nie zapomniała. Nie ma większej wolności od tej, kiedy pozwalasz sobie żyć swoim własnym życiem. To brzmi jak powtarzana do wyrzygania formułka, ale serio tak jest. Próbowaliście kiedyś? Odcięliście się od tego, co powinniście, co musicie, co wypada, a co nie, tylko dlatego, że inni tak myślą? Szczerze polecam – nie ma lepszego antidotum na poczucie bezsilności w naszym życiu niż porzucenie usilnego dostosowania się do ogółu. Ja pie*dolę, jeśli nie lubisz pomidorówki, to jej po prostu nie jedz, a nie wmawiaj sobie, że zrobisz przykrość teściowej. Jeśli nie masz ochoty na czerwone wino tylko na białe – choć wszyscy wokół wychwalają to krwiste, nie zmuszaj się. Jeśli uważasz, że czas na zmiany – mniejsze bądź większe – dawaj do przodu. Naprawdę twoje życie ma opierać się na opinii innych? Tego w szkole nie uczą, ale najwyższy czas zakuć raz na zawsze jedną rzecz – każdy z nas ma jedno życie – jedno – nikt go za nas nie przeżyje, a drugiej szansy nigdy nie będzie. Warto sobie przykleić na lodówkę.
Nie mam zamiaru stać w miejscu
Wiecie, jakie pytanie tak naprawdę warto sobie zadać na koniec roku? Właśnie to: „gdzie chcę być za kolejne dwanaście miesięcy? W jakim miejscu? Jak sobie wyobrażam siebie, moje życie, czego chcę”. Weźcie, zamknijcie na chwilę oczy i zobaczcie, gdzie chcecie być. Zobaczcie to miejsce. Tak wiem, część z was pewnie nie ma zielonego pojęcia, ale to nieprawda, to strach zasłania wam wszystko, wasze przekonania, nawyki, lęki nie pozwalają wam dostrzec tego, do czego naprawdę byście chcieli dążyć. Serio, to jest te pięć kilogramów mniej? Serio, to zapuszczenie włosów. I po raz kolejny nierealna zmiana pracy, która nigdy nie dochodzi do skutku. Czemu nie wychodzą nam noworoczne plany? Bo postanawiamy coś, na czym nam tak naprawdę nie zależy.
Mi zależy na tym, żeby być szczęśliwą i żeby szczęśliwi byli ci, których kocham. I tego będę się trzymać rękami i nogami, choćby chcieli mnie pokroić i wmówić, że na nic nie mam wpływu. Mam – to moje wybory, moje decyzje i moje plany. I mam jedno mocne postanowienie – za rok, po raz kolejny powiedzieć głośno, co mi wyszło, co osiągnęłam i w czym byłam dobra. Bez żadnej ściemy i korygowania się. Wam też to polecam.