Wyobraźcie sobie młodą dziewczynę, pełną energii, wiary w życie, w to, że wszystko, co najlepsze jest właśnie przed nią.
Skazana na sukces
Kończy studia na Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, jednocześnie pracuje już w Warszawie. Głodna doświadczeń, ludzi, niesamowicie kreatywna. To właśnie ta kreatywność kształtuję ją zawodowo, zdobywa jedną z pierwszych nagród reklamowych w Polsce. Zdolna, ambitna. Właściwie współtworzy raczkujący wówczas świat reklamy w naszym kraju. Chłonie to wszystko, dużo pracuje, ale praca daje jej satysfakcję, jest jej pasją. Ale jest coś jeszcze – malarstwo, z tego nie rezygnuje, maluje kobiece akty. Z jednej strony ma niezależność finansową, z drugiej sztuka daje jej niesamowite poczucie wolności. Kolejne wystawy jej prac dostają znakomite recenzje. – Czułam, że cały świat trzymam w swoich rękach – mówi Malina Wieczorek, bo to o niej mowa.
Skazana na sukces. Tak by można było o niej powiedzieć. Na sukces, nad który sama pracuje. Niewiele osób tak doskonale wie, czego w życiu chce, definiuje siebie tak bardzo wprost i… cieszy się wszystkim, co życie im podsuwa. Malina wie, jest świadoma celów, które sobie stawia. Przecież wszechświat jej sprzyja.
– Zaczęło boleć mnie oko. „Co do cholery” – myślałam, ale zrzuciłam to na karb zmęczenia. Tempo mojego życia było naprawdę ogromne.
Nie zraża się, jeździ autem na spotkania patrząc jednym okiem. Przecież przejdzie, trzeba tylko na chwilkę zwolnić i wszystko wróci do normy.
Dlaczego ja
Nie przechodzi. Ból staje się coraz silniejszy, zacierają się kolory, świat wygląda jak zasypany śniegiem. Nie ma wyjścia, musi iść do lekarza. Jednego, kolejnego, nawet uznany profesor rozkłada bezradnie ręce. Tymczasem ona na na jedno oko przestaje widzieć.
– Szukam w internecie, co może być przyczyną pozagałkowego zapalenia nerwu wzrokowego… Doktor Google jest bezlitosny. Na wizycie u kolejnej okulistki mówi: „Czytałam dużo na ten temat…”. To chyba daje lekarce odwagę, żeby głośno potwierdzić to, o czym Malina już wiedziała. SM – stwardnienie rozsiane. – 16 lat temu to było, jak wyrok, choroba autoimmunologiczna, o której nikt nie miał pojęcia, jak ją leczyć. Chorzy spychani na margines, bo nie było wiadomo, jak im pomóc. Jedyne, o czym się mówiło, to o ciężkiej niepełnosprawności. Myślałam: „Jak to, nie będę chodzić, nie będę widzieć, będę miała sparaliżowane pół ciała?”.
Pomyślcie przez chwilę, że jesteście tą dziewczyną. Dziewczyną, która osiąga zawodowe sukcesy, dla której malarstwo jest częścią życia, która gdzieś w głowie buduje sobie wizję rodziny, dzieci… Przecież wszystko się układało. Teraz, jedyna wizja, jaka się przed nią rozpościera, to wizja jej samej przykutej do łóżka i zdanej na innych.
Tak, można usiąść, załamać się, poddać temu, czym doświadcza nas życie zupełnie niespodziewanie, kiedy jest w nas ogromne poczucie niesprawiedliwości i niezgoda na to, co się dzieje…
– Płakałam i miałam nadzieję, że to pomyłka, że przecież czuję się dobrze, że nic się nie dzieje… – wspomina Malina. – Ale ból oka wracał, raz jednego, raz drugiego. Przez miesiąc siedziałam jak zahipnotyzowana w swoim cudownym mieszkaniu i patrzyłam w okno nieustannie sprawdzając, czy oczy działają, czy nie, a w tym czasie mój świat oddalał się ode mnie z szybkością rakiety. Miałam wrażenie, że wszystko, co miałam, tracę bezpowrotnie. I to brzęczące w głowie pytanie: „Dlaczego ja”.
Nie będę ofiarą
I koniec? To już? Przecież nie to było w jej naturze. Musiała działać, coś zrobić, a przede wszystkim NIE PODDAĆ SIĘ. Tak, to stało się jej celem. Będzie walczyć, przecież ma jeszcze tyle do zaoferowania światu. Wszystko dzieje się po coś – w to tak bardzo chciała uwierzyć.
Zaczęła szukać, czytać. Za granicą próbowano nowych metod leczenia, szukano leków, za granicą – w Stanach, nie w Polsce. Leki kosztowały tyle, co jej niemała miesięczna pensja. Jak żyć? Skąd wziąć pieniądze, jak spróbować? – Działając sama nie miałam szans, dzisiaj wiem, że życie stawia nam na drodze anioły i ja takie anioły spotkałam – ludzi, którzy mnie wsparli, którzy uruchomili ze mną koło zamachowe, dzięki któremu mogłam działać.
Jest mistrzynią kreacji, także autokreacji. Jak sprawić, by inni chcieli pomóc? Miała swoje obrazy, podziwiane, chętnie kupowane. Z przyjaciółmi zorganizowała kilka wystaw pod hasłem pomocy dla malarki, która może oślepnąć. Zadziałało. Obrazami zainteresował się duży bank, który kupił całe kolekcje do wystroju swoich siedzib. – Nagle miałam zapas leków na dwa lata i ogromną satysfakcję – osobistą, bo autorską – mówi.
Dobra energia do ciebie wraca, zawsze. Do Maliny też wróciła. Nie można było przejść obojętnie obok jej wcześniejszego zaangażowania w pracę. Dostaje nowe stanowisko, ma zajmować się promocją sztuki i kampanii społecznych. Kolejny raczkujący wówczas w Polsce projekt. I ona znowu w to wpada, daje z siebie dużo, bardzo dużo, przecież się nie podda. Sukces. Kolejne nagrody. – Wierzyłam, że moje doświadczenie, doświadczenie choroby mogę przekuć na sensowne działania. Żeby robić kampanie społeczne, trzeba otrzeć się o te problemy, poczuć na własnej skórze ten obezwładniający strach.
Skok do gwiazd
Tworzy kolejne kampanie społeczne, po stu nagrodzonych, ktoś jej mówi: „Szewc bez butów chodzi, pomagasz innym, pomóż nam, samej sobie”. Tak zaczyna działać na rzecz osób z SM. – To było szaleństwo, szukałam pieniędzy na sfinansowanie kampanii, przekonałam szefa jednej z firm farmaceutycznych, że warto, on mi dał kontakty do kolejnych. Już żadna siła nie była w stanie mnie zatrzymać.
Malina do stworzenia kampania zaangażowała ludzi żyjących z SM, żadnych aktorów, bała się, bo stres i wysiłek to nie jest coś, co służy doświadczonych SM. To były początki.
Dzisiaj od tej pierwszej kampanii minęło sześć lat. – To co zrobiliśmy przez ten czas jest skokiem do gwiazd. O SM zaczęto mówić głośno, interesować się żyjącymi z SM, a także różnymi metodami leczenia.
SM – walcz o siebie
Kiedy 16 lat temu usłyszała „stwardnienie rozsiane”, świat się jej rozsypał. Dzisiaj, dzięki działaniom Maliny i ludziom, którzy jej uwierzyli, wsparli ją i poszli za nią, wizja SM już nie przeraża. Refundowane są najnowsze leki, do SM podchodzi się indywidualnie, ludzie nie boją się pytać, a lekarze wiedzą coraz więcej. – Tu liczy się człowiek, z jego zdolnościami, aspiracjami, marzeniami i pragnieniami – tłumaczy Malina.
Założyła fundację SM – walcz o siebie, żeby móc działać szerzej, rozmawiać ze specjalistami i decydentami o kolejnych terapiach, organizować konferencje, sympozja. Wszystko po to, by SM było słyszalne, by nikt dotknięty tą chorobą nie czuł się już zepchnięty na margines. Kolejny krok? Szkoła Motywacji – portal, który powstał, żeby wspierać, nie odpowiadać na pytanie „Skąd wziąć dodatkową energię”, ale realnie pomagać, dawać narzędzia do działania także w zwykłych codziennych sprawach. To tutaj zamieszczone są informacje, jak rozmawiać z lekarzem, z pracodawcą, a także z samym sobą, na co można liczyć, co zrobić.
Drobna blondynka
SMS: „Jeszcze parkuję, zaraz jestem”. Wchodzi drobna blondynka z uśmiechem od ucha do ucha i po pół minucie mam wrażenie, że znamy się od lat, choć widzimy po raz pierwszy. Opowiada o sobie, o innych, o tym, co robi, co kocha. Ma męża, syna. I SM. Ale nigdy nie została ofiarą tego, czym doświadczył ją los. – W życiu są dwie strategie. Napotykając trudności można się załamać lub wyciągnąć z tego doświadczenia niesamowitą siłę. Siłę, która będzie nas niosła, która stanie się drogowskazem i autentyczną motywacją do tego, żeby robić rzeczy wspaniałe dla innych, ale też dla siebie. Ja swoje doświadczenie przekułam na coś sensownego. I dzisiaj jestem szczęśliwa.