Dzisiaj wydaje ci się, że masz wszystko? Że właściwie to Pana Boga za pięty złapałeś. Aaa, nie, ty uważasz, że to wszystko to twoja zasługa, fajna żona, fajne dzieci, ładny dom, samochód, wakacje raz w roku na maksymalnie siedem dni, bo przecież do pracy musisz wrócić.
No tak, prawdziwy z ciebie szczęściarz, który wraca do domu bardzo (bardzo) późnym popołudniem, bo przecież nie wieczorem. I wszystko w domu gra, prawda? Dzieci jedzą kolację, twoje koszule wyprasowane wiszą w szafie, żona podsuwa talerz z czymś pysznym. Widzisz ten obrazek i myślisz: „Ja to mam szczęście”. Stary, naprawdę uważasz, że to kwestia szczęścia?
No tak, bo jak się nie napracujesz, to nie wiesz, ile wysiłku kosztuje to, by twój dom wyglądał tak, a nie inaczej, kiedy do niego wracasz.
Też tak myślałem. Myślałem: „To cudownie mieć taki dom, taką rodzinę”, ale zupełnie nie doceniałem tego, co mam. Wydawało mi się, że tak po prostu jest. Nie chciałem widzieć nic innego.
Kiedy moja żona mówiła: „Jestem zmęczona” zupełnie jej nie rozumiałem. Przecież pracowałem podobnie jak ona, nawet więcej i dłużej, to raczej ja powinienem narzekać na brak sił, a nie ona.
Co ona takiego robi?
Że zakupy? Że dzieci? No przecież co to za wysiłek. Wszystko się ogarnia – samo. Tak myślałem i ty dzisiaj pewnie też tak myślisz, zwłaszcza, gdy ona truje ci nad głową:
„Dziećmi byś się trochę zajął”
„Pomógłbyś mi chociaż łazienkę posprzątać”
„Do twojej matki byś zadzwonił, a nie ja wysłuchuję jej pretensji, że o niej nie pamiętasz”
„Kiedy ostatni raz pomagałeś dzieciom w lekcjach?”.
Nie bardzo wiesz, o co jej chodzi, prawda? Dzieci widujesz codziennie – rano, wieczorem, w weekend wieczorem pooglądacie wspólnie film, a w niedzielę wszyscy razem wyjdziecie na lody, na obiad, żeby ona nie musiała w domu gotować. No i żeby trochę przestała gderać.
Przecież wszystko jest w najlepszym porządku. Też tak myślałem, też byłem przekonany, że szczęście, które mi się przytrafiło, to dar od losu. Nie doceniałem, jak wiele do naszego domu wnosi moja żona. Generalnie miałem to w dupie. Myślałem: „To jej problem, przecież nikt jej nie każe aż tak się poświęcać”. Ja nie wymagałem. Byłem dupkiem nie zdającym sobie sprawy, co myślę i co mówię. Idiotą, który myślał, że czysty dom, ogarnięte dzieci i jedzenie w lodówce to naprawdę nic wielkiego. To się po prostu samo dzieje, przy okazji.
Kiedy ona mówiła, że ma dość, pytałem: „Czego ty masz dość?”. Nie widziałem tych wszystkich starań, tego kombinowania z czasem, jak zdążyć, co zrobić. Nie słyszałem tej setki pytań zaczynających się od „Mamoooo …”. Ona robiła to wszystko po to, żebym ja chciał wracać do domu, żeby dom kojarzył mi się ze spokojem, bezpieczeństwem i ciepłem. Tak wychowała ją matka, a jej matkę babcia. I pewnie dlatego, kiedy narzekała, że mnie nie ma, że jej nie pomagam, nie byłem tego w stanie zrozumieć. Przecież wszystko jest w najlepszym porządku, jest tak, jak zawsze, więc o co jej chodzi.
A ty? Jak jest u ciebie? Uważasz, że to co w domu należy do twojej żony? W końcu ty pracujesz, zarabiasz, niech ona zajmie się tym, co umie robić lepiej od ciebie? Hej, ale ona też pracuje, nie zauważyłeś? Też zarabia, też się dokłada do tego domowego budżetu. Tyle tylko, że ona ma o wiele więcej obowiązków niż ty. Kiedy ty spędzasz rano czas w łazience, ona robi kanapki dzieciom do szkoły, prasuje koszule, sukienki na zapomniane do ostatniej chwili apele. Pamięta, co jakie dziecko ma po szkole, na jakie zajęcia je zawieźć, kto je odbierze, przerzuci i do domu odstawi. Z tyłu głowy dźwięczy jej lista zakupów, pomysły na kolację tak, by każdy zjadł, a przecież u was każdy je coś innego. Zauważyłeś to? Zauważyłeś, że gotuje kilka rzeczy? Ja dopiero to dostrzegłem, kiedy moje dzieci były u mnie w pierwszy weekend po rozwodzie. I nagle się okazało, że jedno je jajecznicę ze szczypiorkiem, a drugi takiej nie tyka, za to kocha twaróg z czosnkiem. Jak to? Zastanawiałem się, czy robią mi na złość? Nagle każde chce coś innego? Ale jak usiadłem na dupie i pomyślałem, to zdałem sobie sprawę, że zawsze tak było. Tylko ja tego nigdy nie widziałem.
Tak jak nie wiedziałem, jak ma na imię najbliższy przyjaciel mojego syna, czy przyjaciółka mojej córki. Do której klasy chodzą, jak nazywa się ich wychowawczyni, kiedy mają sprawdzian i z czego, czy potrzebują nowych butów na wuef. Nie interesowało mnie, co zjadły na obiad i gdzie chcą wyprawić swoje urodziny. A kiedy żona mówiła, żebym z nimi porozmawiał, nie wiedziałem, o co jej chodzi.
Chcesz tak jak ja? Poznawać swoje dzieci dopiero po rozwodzie, dopiero wtedy zrozumieć, że nie było cię w ich życiu, że nie uczestniczyłeś w życiu swojej rodziny? To wtedy chcesz ze swoją ferajną pojechać na zakupy i kolejne, bo okaże się, że nie kupiliście jogurtów takich, jak każde z nich lubi, bo zapomnieliście o czymś na kolację, a przecież jeszcze śniadanie i obiad na następny dzień? To wtedy dopiero chcesz wiedzieć, jak rozmiar buta ma twój syn i jaki jest ulubiony kolor twojej córki? Dopiero wtedy usiądziesz, żeby pograć z nimi w monopol, czy w karty? Dopiero wtedy zrozumiesz, jak wiele pracy wkładała twoja żona, żeby spiąć wasz dom i rodzinę do kupy? Żeby tobie było z nimi dobrze?
Obudź się! To, że w weekend weźmiesz dzieci do kina lub na spacer nie zrobi z ciebie ojca roku! To, że wyniesiesz śmieci i raz w miesiącu posprzątasz łazienkę nie sprawi, że dostaniesz order dla najlepszego męża! Rozejrzyj się, zobacz, ile rzeczy w twoim domu dzieje się bez twojego udziału. Możesz to tak zostawić, ale wtedy nie zdziw się, gdy twoja rodzina zostawi ciebie, bo nie będą czuli się ważni w twoim życiu.
Pomyśl, czy tego właśnie chcesz.