Znacie to? Jest wielka miłość, motyle w brzuchu, LOVE taki, że głowa spada. Po prostu nic i nikt się nie liczy oprócz TEJ miłości!
Tyle, że po czasie ochów i achów przychodzi moment, kiedy pada: „zamieszkajmy razem”, a potem: „weźmy ślub” i… cała euforia bierze w łeb, bo odbijamy się od codzienności jak piłeczki tenisowe. Coś, co unosiło nas jak na skrzydłach, co dodawało energii, staje się tak powszednie i do tego bywa tak irytujące, że czasami zapala się nam lampka: „A po diabła mi to było”. No właśnie. Skąd ta zmiana, kiedy myślimy, że mamy go dość, że lepiej by nam było, gdybyśmy były same. I wiele jeszcze innych rzeczy, które jeszcze kilka lat wcześniej nawet by nam do głowy nie przyszły.
No więc sprawa wygląda taj, że my żyjemy w oparciu o przekonania, które nam ktoś wtłoczył do głów. Przyjęliśmy wiele „mądrości” życiowych kompletnie nieświadomie i powtarzamy schemat tak dobrze znany z naszych rodzinnych domów, domów naszych babć. A tak się zarzekaliśmy, że u nas będzie inaczej, że nie będziemy jak nasi rodzice siedzieć przed telewizorami w dwóch osobnych pokojach. I co? I nagle dochodzi do nas, że kurczę, my właśnie tacy sami jesteśmy.
Więc może pora obalić mity na temat związku i miłości, w które uparcie wierzymy, ale które sprawiają, że grzebiemy miłość żywcem, nie mówiąc już o radości z bycia razem, tak po prostu.
Skoro jesteśmy razem, wszystko powinniśmy wspólnie robić
To jest jedno z tych przekonań, które wychodzi nam po pewnym czasie bokiem. Kto to w ogóle wymyślił, że jak już jesteśmy parą, a nie daj Boże już małżeństwem to od teraz po wsze czasy wszystko, co będziemy robić musi być w dwupaku. Jak gotować to wspólnie, jak wyjechać w góry to też razem, choć ona nienawidzi łazić po górach i marzy o tym, żeby poleżeć na plaży. No, ale cóż zrobić, ubiera buciory, plecak i idzie… A on nie cierpi kursu tańca, na które ona ich zapisała. Nijak nie sprawia mu to przyjemności, jest wręcz udręką i przez cały tydzień myśli tylko, jakby się z tego wyplątać i nie iść. No, ale jak on nie idzie, to ona też nie, żeby jemu nie było przykro, a on znowu ma wyrzuty sumienia, że nie poszedł, bo wie, jak ona ten kurs tańca lubi. Opera mydlana normalnie. Do kina – też mordęga, bo ona na komedie, a on na horrory. Że osobno mogą iść? No skądże znowu, nie wypada i co ludzie powiedzą.
Ot, i frustracja gotowa, bo ile można wyrzekać się tego, co sprawia nam przyjemność na rzeczy przyjemności kogoś innego.
O wszystkim powinniśmy sobie mówić
Oczywiście, że nie musimy i pewnie czasami nie powinniśmy. Przecież są babskie tajemnice, o których najlepiej rozmawia się z przyjaciółką, a nie z osobistym partnerem. Bo kto nas lepiej zrozumie? Nasze lęki, obawy i strach, jak nie druga kobieta. Która nie uzna za fanaberię emocjonalną huśtawkę, która trwa chwilę, ale jednak obecna jest w naszym życiu. I czy naprawdę mąż musi wiedzieć, że fajnego faceta zatrudnili w dziale obok. Hmmm boski jest. No i tyle, powzdychacie we dwie i idziecie dalej, bez roztrząsania, co by było gdyby. No dobra, czasami lekko wodze wyobraźni puścicie, ale nie ma w końcu w tym nic złego. Są rzeczy, o których facet nie musi mówić kobiecie, a kobieta facetowi, bo zwyczajnie się nie zrozumieją.
Wszędzie powinniśmy chodzić razem
Jak papużki nierozłączki. Gdzie on tam ona, gdzie ona tam i on. Pewnie są znajomi, którzy wywracają już oczami. Bo koleżanki zapraszają cię na babski wieczór, ale ty przychodzisz z NIM, bo wy wszędzie i zawsze razem, bo już teraz i na zawsze jedno bez drugiego funkcjonować nie potrafi. Jakbyście sobie nawzajem tlen dostarczali. A przecież każdy potrzebuje odrobiny przestrzeni, powietrza, by nabrać go głęboko w płuca i nawet zatęsknić za tą drugą osobą.
Ty wolisz iść do teatru, on na mecz – proszę bardzo, droga wolna, dajmy sobie prawo do tego, by pobyć osobno, by móc opowiedzieć sobie nawzajem, co się przez ten czas zdarzyło, by nabrać dystansu do naszego związku. By zrozumieć, co każde z nas lubi, ale… osobno.
Powinniśmy czytać sobie w myślach
Oczywiście. Przecież on musi wiedzieć, co ty akurat masz na myśli, a ty po jego minie w mig powinnaś zrozumieć, o co mu chodzi. A później lament i łzy, że on się nie domyślił, a ona strzela focha za fochem, bo nie wie, o co ci chodzi. Normalni, dorośli ludzie ze sobą ROZMAWIAJĄ, a nie czytają sobie w myślach. Nietrudno udowodnić, że ta forma komunikacji zdaje egzamin w związku i sprawia, że ludzie są w końcu ze sobą szczęśliwi. Jasne, że zdarza się: „O ja cię, właśnie o tym samym pomyślałem”, ale to nie ma nic wspólnego z tajemną i niepojętą dotąd wiedzą czytania w myślach.
Musimy żyć w zgodzie
No przecież, bo szczęśliwe pary się nie kłócą. Nawet wtedy, gdy ją do furii doprowadza fakt, że on ZNOWU zapomniał zrobić zakupów, a on dostaje szału, kiedy ona po raz KOLEJNY mówi o niedzielnym obiedzie u teściowej. Wszyscy są dla siebie mili, przyjaźnie się do siebie uśmiechają, a potem słyszymy: „No taka to była zgodna para i patrz, rozwiedli się” albo: „Ja nigdy nie słyszałam, żeby oni się kłócili”. Bo pary, które się nie kłócą, które nie dyskutują rozwodzą się najczęściej – i to nie jest mit, to najprawdziwsza prawda, bo narastająca w nich frustracja zamienia się w niechęć, a jak pojawia się niechęć, to też o romans nie trudno. I tak to życie później się toczy. Było pięknie i szczęśliwie, a skończyło się… ups… tak szybko, jak nikt by się tego nie spodziewał.
Nie powinniśmy mieć siebie dość
„Jak ja się cieszę, jak mój mąż wyjeżdża. Jestem wtedy najszczęśliwszą żoną na świecie, gdy go nie ma” – powiedziała mi kiedyś przyjaciółka. I ja ją doskonale rozumiem. Bo ja też miewam dość, kiedy non stop ktoś mi się plącze obok i nie daje chwili wytchnienia. Idę biegać i zagryzłabym, gdyby chciał iść ze mną (w myśl zasady, że wszystko razem), oznajmiam, że wyjeżdżam – na weekend, na dzień, na noc – nie ma znaczenia, gdzie i jak i na ile. Ważne, żeby jak najdalej od niego. Dlaczego? Bo każdy w swoim związku potrzebuje odrobiny wolności i samotności. Żeby móc pobyć samemu ze sobą, poukładać myśli, emocje, poczuć się niezależnym bytem, strzepnąć z siebie tę stałą obecność drugiego człowieka, by móc spojrzeć na swój związek z dystansem. Zobaczyć, co mnie wkurza, a co cieszy, co sprawia, że jestem szczęśliwa i pogodzić się z tym, że bywam czasami smutna i zła. Jak w życiu, tak w związku.
Mam nadzieję, że wy etap wiary w te mity macie już za sobą, bo to, że każdy musi je przerobić i zrozumieć, że dalekie są od prawdy… to chyba naturalne.